Выбрать главу

– Ile czasu upłynęło ostatnio, zanim zaczęłaś świecić?

Miranda myślała głośno:

– Najpierw siedziałam trzymając ręce wokół kasetki, a potem szłam przez kilka minut, zanim spotkałam grupę, która mnie rozpoznała i uciekła przerażona wspomnieniem wystrzału. Nie mogłam wtedy świecić, bo pamiętam, że potarłam czoło, kiedy bestie uciekły, sama więc bym to zauważyła. Potem mogło się to stać w każdej chwili, bo wyszłam prosto na osadę, wtedy już na pewno otaczała mnie błękitna poświata.

– Już zaczynasz świecić – stwierdził Strażnik Słońca. Na razie jednak jeszcze nie dość mocno. Poczekamy chwilę, ukryjemy się wśród krzaków, żeby nikt nas nie widział.

Miranda przyglądała się swoim dłoniom. Siedzieli w bladym z braku słońca, zarośniętym zagajniku. Dlaczego oni nie uporządkują lasu? Może chcą, żeby pozostał nieprzebyty.

Rzeczywiście zaczęła świecić, sama już to widziała.

– Czy to nie jest niebezpieczne? – spytała z lękiem.

– Przeciwnie – zapewnił Strażnik Słońca. – Nie zorientowałaś się, że już zrobiłaś się ładniejsza? Twoja inteligencja także będzie uszlachetniona, a myśli czystsze.

Nie bardzo mi się chce w to wierzyć, pomyślała z goryczą. Te myśli, które zaczęłam snuć o Gondagilu…

Strażnikowi Słońca nie o taką czystość myśli jednak chodziło. To poprzednie epoki tworząc zasady etyki przydały erotyzmowi brudu i nazywały go nieczystym. Miranda rozumiała, że także inne myśli mogą być czyste i nieczyste. Dość charakterystyczne, że najbardziej utkwiła jej w głowie pierwsza uwaga Strażnika. Czyżby naprawdę wyładniała? Miranda była wniebowzięta. Miała ochotę odpowiedzieć żartem, uznała jednak, że nie pora na to.

Ale już po raz drugi w tym tygodniu ktoś stwierdził, że ładniej wygląda. Prędko jednak wyrwano ją ze słodkich marzeń.

– Świecisz teraz jak koguty na samochodzie policyjnym – cierpko zauważył Marco. – Nic dziwnego, że bestie popadały plackiem. No, idziemy dalej.

– Nie wiadomo, dlaczego nie śpią dzisiejszej nocy – powiedział Ram. – Ale musimy jakoś przejść.

Mężczyźni postanowili, że Miranda pójdzie przodem, oni sami natomiast mieli tworzyć orszak jej oddanych wyznawców.

– Bardzo mi przyjemnie – zaćwierkała Miranda. Gdy jednak wzięli kurs na wrzeszczącą hałastrę w lesie, doszła do wniosku, że wolałaby raczej trzymać się z tyłu.

Potwory? Och, jak ich wiele! Zdrętwiały, a ich gadanina ucichła, gdy cała piątka wyszła na polanę. Niektóre z bestii uderzyły w krzyk, co z kolei wywołało rozmaite reakcje, jedne gotowały się do ucieczki, inne reagowały agresją, a pozostałe rzuciły się na kolana, bijąc czołami o ziemię.

Strażnik Słońca przemówił do nich potężnym głosem:

– Nie chcemy wyrządzać wam krzywdy, nasza bogini nocy pragnie jedynie przejść w pokoju przez wasze terytorium.

Bogini nocy? Ach, dziękuję za te miłe słowa. No cóż, ta błękitna poświata na pewno nie jest atrybutem bogiń opiekujących się dniem, doszła do wniosku Miranda.

Mogła teraz z bliska przyjrzeć się potworom i uznała je w istocie za niezwykle odpychające. Nie były ani ludźmi, ani zwierzętami. Nosy czy też ryjki miały wciśnięte w twarz, a szczęki z wielkimi zębami drapieżników rozrośnięte w groteskowy sposób. Spod kępek włosów błyszczały złośliwe wyłupiaste oczka. Przykry ostry odór brudu i resztek surowego mięsa, które zwisało im u pasów, przyprawiał o mdłości. Bestia będąca najwidoczniej przywódcą usiłowała zachowywać się dostojnie, lecz jej przestraszone spojrzenie biegało od Strażnika Słońca do Mirandy. Przyboczny przywódcy w podnieceniu usiłował protestować przeciwko ich wtargnięciu, lecz dowódca pięścią zdzielił go w głowę. Buntownik runął na ziemię jak kłoda.

Aby dać dowódcy czas do namysłu, Strażnik Słońca zapytał:

– Co się tutaj dzieje?

Z mamrotania, jakie się podniosło, Miranda zrozumiała, że jakieś mieszkające w sąsiedztwie plemiona porwały ich kobiety. Teraz więc bestie zamierzają szukać odwetu i skraść kobiety tamtym.

– Sąsiednie plemiona? – szeptem spytała Miranda Rama. – Nie mają chyba na myśli Waregów.

– O, nie, potwory stale toczą wojnę między sobą.

Dlaczego nie miałyby powyrzynać się nawzajem, pomyślała bluźnierczo, zaraz jednak tego pożałowała. Takie stwierdzenie pasowało do Indry, nie do niej.

Strażnik Słońca zaproponował, że jego grupa sprowadzi z powrotem ich kobiety.

Lecz nie, okazało się, że to ich wcale tak bardzo nie interesuje. Zależy im przede wszystkim na przyjemnych, smacznych kobietach z sąsiedztwa. No i na zemście, to przecież główny powód łupieżczej wyprawy.

W takich porachunkach Strażnik Słońca nie zamierzał uczestniczyć, więc piątka z Królestwa Światła dostojnym krokiem ruszyła dalej wzdłuż nieporządnych szeregów bestii. Miranda usiłowała się zachowywać jak przystało bogini, o ile to w ogóle możliwe w praktycznych szortach i mocnych sportowych butach. Ale potwory i tak przerażone padały na ziemię, chowając twarze. Stał tylko przywódca i jeszcze ze dwóch wystraszonych buntowników.

– Wasza życzliwość zostanie wynagrodzona – uroczyście oświadczył Strażnik Słońca małemu, brudnemu stworkowi, który dowodził plemieniem. – Porozmawiamy o tym, gdy będziemy tędy wracać. Wówczas też chcemy mieć wolną drogę.

Wódz wyprostował głowę.

– Jeśli o nas chodzi, to bogini nocy może czuć się tu bezpieczna, nie odpowiadam jednak za naszych przeklętych sąsiadów, nie mają kultury za grosz.

Strażnik Słońca wysilił się na uśmiech.

– Twoje słowo nam wystarczy. Postaramy się unikać wrogich plemion.

Wódz dostojnie pokiwał głową.

Miranda wiedziała, że nie tylko poważanie dla niej jako bogini zdecydowało o przebiegu rozmowy, zdawała sobie też sprawę, że bestie żywią wielki szacunek dla wszystkich czterech mężczyzn z jej grupy. Strażnik Słońca wspomniał, że potrafi sobie radzić z potworami, i Miranda nie miała cienia wątpliwości co do prawdziwości jego słów. Lecz także Marco nie miał sobie równych, a i Strażnicy Ram i Rok zapewne już się z nimi kiedyś zetknęli.

Ale Ram powiedział, że to aparaciki Madragów umożliwiły jakiekolwiek porozumienie z nimi, ich język bowiem był pod każdym względem niemożliwy do pojęcia. Brakowało w nim prawdziwych słów, składał się jedynie z pochrząkiwań i mlaskań. Paskudne dźwięki, tylko tak dało się go określić. Przed przybyciem Madragów nie było innego wyjścia, jak tylko uciekać się do użycia siły, a to nikomu nie sprawiało przyjemności.

Najważniejsze, że udało im się przejść.

– Trochę za łatwo nam poszło – stwierdził Marco, kiedy dotarli do pułapek na zwierzęta i musieli posuwać się z wielką ostrożnością.

– No cóż, zwykle bywają dość uległe w obliczu intelektualnej przewagi – odparł Strażnik Słońca. – Znają mnie i wiedzą, że dysponuję środkami zdolnymi całkiem ich pognębić.

– Masz na myśli pistolet laserowy? – dopytywała się Miranda.

– Och, nie, unikam zadawania gwałtu. Potrafię ich pokonać oddziaływaniem psychicznym, kilkakrotnie musiałem tak robić.

– Jak to, w jaki sposób?

Strażnik Słońca nie miał szczególnej ochoty odpowiadać, uczynił to jednak, podczas gdy badali każdą napotkaną pułapkę, sprawdzając, czy nie wpadło w nią jakieś zwierzę.

– Mam nad nimi władzę i mogę nimi pokierować tak, jak zechcę. To dość nieprzyjemne uczucie i staram się tego unikać. Plemię, na które się natknęliśmy, pozostaje w dużym stopniu pod moją kontrolą. Inne są bardziej zbuntowane, lecz wszyscy wiedzą, że potrafię zniszczyć cały klan samą tylko siłą woli.

– Naprawdę? – zdumiała się Miranda.