Strażnik Słońca lekko się ukłoniwszy odparł:
– Przybywamy z Królestwa Światła i przynosimy waszemu ludowi przesłanie życzliwości i pokoju. Potrzebna nam wasza rada i pomoc.
Bardziej władczy z nich dwóch wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu.
– A kiedy to Królestwo Światła szukało pomocy i rady u innych?
– Potrzebujemy ich teraz – odpowiedział krótko Strażnik Słońca, nie tracąc nic ze swej godności ani uprzejmości. – Młoda Miranda pragnie też omówić z Gondagilem pewną ważną sprawę.
– I z Haramem – uzupełniła. – Nie możemy zapominać o nim.
– I z Haramem – powtórzył Strażnik Słońca. – Miranda spotkała ich pewnej nocy, niedawno, przekazali jej informacje niezwykle cenne dla nas wszystkich, również dla ludu Timona.
Wareg usiłował zachowywać się z taką samą godnością jak Strażnik Słońca.
– Słyszeliśmy o Mirandzie – rzekł nie patrząc na dziewczynę.
Nie dowiedzieli się, jakie miał o niej zdanie, najwyraźniej jednak wiadomość o wyprawie dziewczyny wzbudziła w Waregach wielkie zdumienie.
Wartownik podjął:
– Zaprowadzimy was do naszego wodza. Tylko on może zdecydować, czy będziemy prowadzić negocjacje.
– Z wdzięcznością przyjmujemy tę propozycję – odparł Strażnik Słońca i z szacunkiem pochylił szlachetną głowę. – Powinniście jednak wiedzieć także, że przed chwilą natknęliśmy się na inne istoty, tu w górach, a dokładniej mówiąc nieco dalej tam na prawo.
Wartownicy Timona zmarszczyli brwi.
– Potwory?
– Nie, ich siedziby już dawno minęliśmy, to były istoty, które nazywamy Svilami.
– Tutaj? Teraz?
– Tak.
Wartownicy popatrzyli po sobie. Z ich twarzy dał się wyczytać niepokój.
– Wielu?
Strażnik Słońca obrócił się do Marca, który odpowiedział:
– Zauważyłem ich za późno. Naliczyłem mniej więcej dziesięciu, lecz gromada mogła być liczniejsza.
Oczywiste się stało, że ta wiadomość nie jest przyjemna.
– Musimy jak najprędzej wracać do domu – oznajmił krótko Wareg.
Poprowadzono przybyszów przez szczyt i Miranda ponownie miała okazję popatrzeć z góry na czarodziejską Krainę Mgieł. Widok był tak piękny, że poczuła, jak wzruszenie dławi ją w gardle. Marco, który widział ten kraj po raz pierwszy, zdumiony zachłysnął się powietrzem.
– Jak możecie żyć w tej wilgotnej mgle? – dziwił się Ram.
– Przyzwyczailiśmy się – odparł drugi z wartowników. – W końcu przestaje się to zauważać.
Trawa szeleściła pod ich stopami, gdy strącali z niej rosę. Ram posłał Mirandzie spojrzenie, które ją zastanowiło. Czyżby doszedł do takich samych wniosków jak ona, uznał, że lud Timona zasługuje na lepszy los? Taką przynajmniej miała nadzieję.
Siska nigdy nie wspominała o mgle. Musiała minąć tereny Waregów albo też mgła nie gościła tu na stałe, może pogoda się zmieniała.
Dwaj wartownicy rozglądali się nieustannie. Maszerowali w wielkim pośpiechu, przybyszom z Królestwa Światła z trudem udawało się dotrzymywać im kroku.
Wkrótce znaleźli się w paśmie mgły i widzieli już tylko najbliżej idących. Wartownicy pewnie prowadzili ich przez nie znany teren, tu punktami charakterystycznymi były tylko wysokie sosny. Rozmawiali z gośćmi, Miranda przysłuchiwała się temu z zainteresowaniem.
Wspomnieli, że nie będą mieli dość czasu, by zatrzymać się w wiosce. Zaraz zawrócą na posterunek, zwłaszcza że napotkano tak niebezpieczne stworzenia jak Svilowie. Stworów, których obecność nigdy nie zapowiadała nic dobrego, nie widziano w okolicy już od kilku miesięcy. Waregowie powiedzieli także, że aparaciki, które dostali Gondagil i Haram, wzbudziły wielkie zainteresowanie, wielu pragnęło mieć podobne. Ram zapewnił, że sporo ich ze sobą przynieśli, właśnie po to, by rozdzielić je wśród ludzi Timona, jeśli tylko wizyta wypadnie pomyślnie. Jeden z Waregów zdziwił się, dlaczego by tak miało nie być, na ogół nigdy nie sprawiało im kłopotów dogadywanie się z ludźmi, to przede wszystkim potwory stanowiły główny problem w nawiązaniu porozumienia między Królestwem Światła a mieszkańcami Doliny Mgieł.
Rok wręczył już aparaciki Madragów dwóm wartownikom, przyjęli je z wielkim nabożeństwem. Oczywiste się stało, że będą się od tej pory cieszyć większym poważaniem wśród współplemieńców. Dostali je niemal jako pierwsi, to ważne.
Delikatne przypomnienie, że Haram i Gondagil otrzymali również maleńkie latarki, sprawiło, że twarz Roka rozjaśniła się w uśmiechu. Wręczył każdemu z wartowników po latarce. Uprzedził przy tym, że nie ma ich za wiele, słowa te najwidoczniej ucieszyły Waregów, teraz już naprawdę mogli zaliczyć się do uprzywilejowanych.
Nastrój wyraźnie się poprawił, by u Mirandy natychmiast opaść do zera. Dowiedzieli się, że Haram owszem, przebywa w wiosce, Gondagila natomiast nie było.
– Gdzie on wobec tego jest? – w jej imieniu spytał Marco, zorientował się bowiem, że dziewczynie nie starczy śmiałości.
– Gondagil chadza własnymi ścieżkami, nie mieszka z nami, lecz jeśli to będzie konieczne, Haram na pewno go sprowadzi.
Och, tak, pomyślała Miranda, to będzie bardzo, ale to bardzo konieczne.
– To on wiedział więcej o… – zaczęła, lecz Strażnik Słońca natychmiast jej przerwał.
– O tym porozmawiamy, gdy dojdziemy do osady.
Miranda wielkimi oczami rozglądała się po wiosce, głównej siedzibie Waregów. Tej osady nie dało się nawet nazwać miasteczkiem, kraina Timona była nieduża, mieszkańcy nieliczni, a wioski łatwo policzyć.
Miała wrażenie, że znalazła się w większej osadzie wikingów albo… Nie, nie miała racji. Waregowie nie zatrzymali się na etapie rozwoju wikingów. Ich budownictwo było bardziej zaawansowane, lecz wszystkie domy wzniesiono z grubych bali, które krzyżowały się na zwieńczeniu dachu. W wiosce wyczuwało się jakąś niemal rozpaczliwą bezradność, jak gdyby jej mieszkańcy walczyli z jakąś mocą, której nigdy nie zdołają pokonać. Czyżby z ciemnością? A może z potworami albo też innym wrogami, na przykład Svilami? Wszystko w tej wiosce świadczyło o walce o przetrwanie i wysiłkach, by liczba ludności pozostała mniej więcej taka sama, chociaż wrogie siły starały się wyniszczyć plemię.
Takie wrażenie odniosła Miranda, lecz trzeba przyznać, że dziewczyna obdarzona była dość żywą wyobraźnią. To, co ujrzała, utwierdziło ją jeszcze w zamiarze niesienia pomocy.
Dwaj wartownicy, podnieceni, jak najszybciej zaprowadzili gości do domu wodza, jednocześnie pokazując swoje aparaciki i latarki i opowiadając każdemu, kto tylko miał ochotę słuchać, o tym, kim są przybysze, o pojawieniu się Svilów w pobliżu ich granic i o własnych przeżyciach w drodze do wioski.
Nie dało się ukryć, że przybycie gości wzbudziło wielkie zainteresowanie. Gwałtownie wzywano Harama, wartownicy bowiem wspomnieli, jak ważną odegrał rolę. Nim dotarli do siedziby wodza, z jednego z domów wyłonił się Haram. Ze zdumieniem przyglądał się orszakowi Trudno opisać wyraz jego twarzy, gdy rozpoznał Mirandę, która go zawołała. Surową miną usiłował pokryć uśmiech, za wszelką cenę nie chciał dać poznać po sobie, że pamięta, jak podczas gdy ścigał dziewczynę, ona uratowała mu życie. Później zaś on ocalił ją.
Miranda pilnowała się, by nie od razu spytać o Gondagila. Podeszła do Harama i powiedziała ciepło:
– Ogromnie się cieszę, że znów cię widzę. Nie miałam okazji podziękować tobie i Gondagilowi za wspaniałe strzały. Gdzie on zresztą jest? Jak się miewasz?
Haram z całych sił starał się zachowywać godnie, ich spotkanie bowiem obserwowali wszyscy mieszkańcy wioski.
– Zraniłem się w nogę – oznajmił lekko oskarżycielskim tonem, jakby to była jej wina.