Выбрать главу

– Córka spanikowała i wykręciła dziewięćset jedenaście. Wallenberg już tu jedzie.

– Z Bogiem. W takim razie niech on zdecyduje, co robić z tym przekrojem czołowym siodełka. Ja idę spać.

Toby odłożyła słuchawkę i spojrzała na Vince’a.

– Dlaczego nie powiedział mi pan, że Brant Hill ma zamknięty system rejestracyjny?

Spojrzał na nią lękliwie.

– Bo nie powiedziała mi pani, że on jest stamtąd.

– Nie ufają naszym radiologom?

– Nasi technicy robią tylko zdjęcia, od interpretacji są tamci. Pewnie chcą dać zarobić swoim.

Znowu ta polityka – pomyślała Toby. Wszyscy walczą o każdego centa, a budżet służby zdrowia wciąż się kurczy.

Wstała i zajrzała przez okno do komory tomograficznej. Pacjent leżał nieruchomo. Miał zamknięte oczy, bezgłośnie poruszał wargami. Drżenie ręki nie powróciło, ale trzeba będzie zrobić mu EEG, żeby wykluczyć wylew. I prawdopodobnie nakłucie lędźwiowe. Znużona oparła się o szybę, zastanawiając się, co przeoczyła tym razem, na przeoczenie czego nie mogła sobie pozwolić.

Harry Slotkin zniknął przed dwoma tygodniami i od tamtej pory zarząd szpitala miał ją na oku, musiała więc być jeszcze staranniejsza niż zwykle. Każdego popołudnia budziła się z przeczuciem, że właśnie znaleźli lub znajdą dziś jego zwłoki, że jej nazwisko znowu stanie się nazwiskiem publicznym. Wystarczyła jej pierwsza fala wątpliwej popularności. Przez tydzień od tamtego nieszczęsnego dyżuru wszystkie miejscowe stacje telewizyjne nadawały programy o zaginięciu Slotkina. Ciężko tę burzę przeżyła. Teraz wiadomość się zestarzała i ludzie pewnie o niej zapomnieli, ale dobrze wiedziała, że gdy tylko znajdą jego zwłoki, prasa, radio i telewizja zrobią z tego sensację dnia. I znowu pójdę pod ścianę – myślała – i znów czeka mnie walka z prawnikami i reporterami. Otworzyły się drzwi.

– To mój pacjent tam leży?

Zaskoczona Toby odwróciła się, by zobaczyć w progu uderzająco wysokiego mężczyznę w smokingu. Mężczyzna rzucił okiem na Vince’a i, rozpoznając w nim zwykłego technika, od razu go zignorował. Podszedł do szyby i spojrzał na Angusa Parmentera.

– Nie prosiłem o tomografię. Kto ją zlecił?

– Ja – odparła Toby.

Teraz z kolei Wallenberg skupił wzrok na osobie lekarki, jakby w końcu uznał, że warto jej się przyjrzeć. Mógł mieć najwyżej czterdzieści lat, jednak patrzył na nią z wyraźną wyższością. Może to przez ten smoking? Facet jak model z okładki „Gentelmen’s Quarterly” miał wszelkie powody, żeby patrzeć na nich z góry. Z grzywą brązowych, idealnie przystrzyżonych, odrzuconych do tyłu włosów, z czujnymi, choć niezbyt przyjaznymi oczami w kolorze bursztynu przypominał młodego lwa.

– Doktor Harper?

– Tak. Chciałam zaoszczędzić panu czasu, zleciłam więc tomografię.

– Pozwoli pani, że następnym razem sam zaordynuję badania.

– Uznałam, że to przyspieszy sprawę.

Zwęziły mu się oczy. Zamierzał coś odpowiedzieć, ale zmienił zdanie. Kiwnął głową i spojrzał na Vince’a.

– Proszę przewieźć pacjenta na drugie piętro skrzydła medycznego. – I ruszył w stronę drzwi.

– Panie doktorze – zatrzymała go Toby. – Nie chce pan spojrzeć na wyniki badań?

– A jest na co?

– Wykryliśmy niewielką erozję siodełka tureckiego. Wygląda na to, że ma gruczolaka przysadki mózgowej.

– Coś jeszcze?

– Nie, pewnie jednak zechce pan zrobić pacjentowi przekrój czołowy siodełka, a skoro już mamy go na stole…

– To niekonieczne. Proszę odesłać go na górę. Wypiszę skierowanie.

– A co z tym gruczolakiem? Wiem, że to nic groźnego, ale interwencja chirurgiczna może się okazać niezbędna.

Wallenberg odwrócił się, niecierpliwie wzdychając.

– Pani doktor. Doskonale wiem, że pacjent ma gruczolaka przysadki mózgowej. Obserwuję go od dwóch lat. Badanie siodełka, o którym pani mówi, byłoby stratą pieniędzy. Ale dziękuję za cenną sugestię. – I z tymi słowami opuścił pokój.

– Jezu – mruknął Vince. – A temu kto nasrał w kieszeń?

Toby spojrzała na Angusa, który cicho bełkotał. Nie zgadzała się z Wallenbergiem, uważała, że wnikliwsze badania radiologiczne są niezbędne. No ale cóż, pacjent przestał już być jej pacjentem.

Przeniosła wzrok na Vince’a.

– Do roboty. Przenieśmy go na wózek.

Rozdział 7

Na szarej tablicy widniał niebieski napis: „Poradnictwo przedporodowe”. Usłyszała, że w pokoju dzwoni telefon i znieruchomiała z ręką na klamce, wsłuchując się w szmer głosu za zamkniętymi drzwiami.

Zaczerpnęła głęboko powietrza i weszła do środka.

Recepcjonistka jej nie dostrzegła, przynajmniej z początku; była zajęta rozmową przez telefon. Molly przystanęła przed biurkiem, czekając, aż ktoś raczy ją zauważyć. Bała się przerwać tej zapracowanej kobiecie. W końcu recepcjonistka podniosła wzrok i spytała:

– Czym mogę służyć?

– Eee… Miałam tu z kimś porozmawiać…

– Pani Picker?

– Tak. – Molly z ulgą kiwnęła głową. A więc jej oczekiwali. – To ja.

Kobieta uśmiechnęła się, a właściwie posłała jej coś w rodzaju uśmieszku, który wykwita na ustach i na ustach gaśnie.

– Mam na imię Linda, rozmawiałyśmy przez telefon. Przejdźmy do tamtego pokoju, dobrze?

Molly rozejrzała się niepewnie.

– Nie ma tu pielęgniarki? Nie muszę przedtem… No, wie pani, zrobić siusiu do butelki, czy coś w tym stylu?

– Nie, dzisiaj tylko porozmawiamy. A toaleta jest w poczekalni, w każdej chwili może z niej pani skorzystać.

– Nie, jakoś wytrzymam.

Weszła za nią do sąsiedniego pomieszczenia. Był to mały gabinet z biurkiem i dwoma krzesłami. Na ścianie wisiał olbrzymi plakat, przedstawiający poprzeczny przekrój brzucha ciężarnej kobiety, tak że widać było spoczywające w łonie dziecko; miało zamknięte oczy – pewnie spało – i podkurczone rączki i nóżki. Na biurku stał plastikowy model macicy, trójwymiarowa układanka, którą można było rozebrać na poszczególne warstwy, by zademonstrować prawidłowe ułożenie dziecka w brzuchu matki. Leżał tam również duży album, otwarty na zdjęciu pustego wózka – Molly uznała, że to trochę dziwne.

– Proszę usiąść – powiedziała Linda. – Napije się pani herbaty? A może soku jabłkowego?

– Nie, dziękuję.

– Na pewno? To naprawdę żaden kłopot.

– Nie, nie chce mi się pić.

Linda usiadła dokładnie naprzeciwko niej. Uśmiechała się teraz z wyraźnym zatroskaniem. Miała jasnoniebieskie oczy, które przy oszczędnym makijażu byłyby całkiem ładne, gdyby nie spoglądały z twarzy tak nijakiej i posępnej. Molly czuła się przy niej bardzo nieswojo, a Linda nie miała w sobie absolutnie nic, co by ją rozluźniło. Trudno, żeby dopomógł jej w tym widok trwałej, w której rozmówczyni wyglądała jak gospodyni domowa z prowincji, albo sukienka z wysoką stójką czy wąskie, mocno zaciśnięte usta. Różniły się od siebie tak bardzo, że Linda mogłaby pochodzić z innej planety. Molly wyczuła, że i jej rozmówczyni dostrzega tę różnicę: kryło się to w jej sposobie siedzenia, sztywno wyprostowanych ramionach, kościstych dłoniach splecionych na biurku. Nagle stwierdziła, że musi, że po prostu musi obciągnąć spódniczkę i skrzyżować ręce na piersi. Odczuła też coś, czego nie doświadczyła od bardzo dawna.

Czuła, że się wstydzi.

– A teraz – zagaiła Linda – proszę mi opowiedzieć o swojej sytuacji.

– O mojej… sytuacji?

– Powiedziała pani przez telefon, że jest pani w ciąży. Czy ma pani objawy?

– Tak. Chyba tak.

– Może mi pani powiedzieć jakie?