Выбрать главу

Zrobiła kilka kroków w tamtą stronę i przystanęła. Ściągnęła narzutę. I chociaż przedtem wzięła się w garść, takich potworności się nie spodziewała.

Zwłoki były rozłupane. Klatkę piersiową i jamę brzuszną rozcięto na pół i szeroko rozwarto, odsłaniając kłębowisko organów wewnętrznych. Prowadzący autopsję musiał je najpierw wyjąć, po czym włożył na powrót, nie troszcząc się o prawidła anatomii.

Toby cofnęła się, z trudem dławiąc mdłości. Bijący ze zwłok odór świadczył, że leżą tu dłużej niż tamte.

Zmusiła się do zrobienia kroku w stronę stołu i spojrzała na plastikową opaskę identyfikacyjną na nadgarstku. Czarnym mazakiem wypisano na niej nazwisko zmarłego: Philip Dorr. Przy zwłokach nie było karty choroby ani żadnych innych dokumentów, które wskazywałyby na przyczynę zgonu.

Z lękiem przeniosła wzrok wyżej, na twarz zmarłego. On też był staruszkiem, miał siwawe brwi i dziwnie zapadniętą twarz, która przypominała gumową maskę. Dopiero wtedy zauważyła, że nacięto mu skórę za uchem. Zwisający jej płat odsłaniał perłową krągłość czaszki. Toby pociągnęła za włosy, ostrożnie unosząc skalp.

Czerep odpadł i zagrzechotał na podłodze.

Toby krzyknęła i odskoczyła w tył.

Czaszka otworzyła się jak pusta waza. W środku nie było nic: mózg usunięto.

Rozdział 20

– Przyjedzie – powiedział Dvorak, obserwując Alprena, który postukiwał ołówkiem w blat biurka. – Cierpliwości. Detektyw Alpren spojrzał na zegarek.

– Czekamy od dwóch godzin. Zawalił pan sprawę, doktorze, nie powinien był pan jej mówić.

– A pan nie powinien wyciągać pochopnych wniosków. Nakaz wystawiono przedwcześnie. Jeszcze nie zakończyliście śledztwa.

– Tak, tak, pewnie powinienem tracić czas na uganianie się za prawdziwą Jane Nolan, co? Wolę już aresztować prawdziwą doktor Harper. O ile ją teraz znajdziemy.

– Sama przyjdzie, niech pan da jej szansę. Może czeka na adwokata. Może pojechała do domu, by pozałatwiać sprawy.

– Do domu nie pojechała. Pół godziny temu wysłałem tam radiowóz. Moim zdaniem nasza doktor Harper wcisnęła gaz do dechy i dała nogę z miasta. Jest ze dwieście kilometrów stąd i lada chwila pozbędzie się samochodu.

Dvorak patrzył na ścienny zegar. Nie mógł sobie wyobrazić Toby jako zbiega; wyglądała na kobietę, która miast uciekać, odważnie stawia czoło przeciwnikowi. Teraz musiał zrewidować podszepty instynktu, musiał przemyśleć wszystko to, co o niej wiedział, to, co myślał, że o niej wie.

Było oczywiste, że Alpren czerpie z tego zjadliwą satysfakcję. Anatomopatolog stanowy spieprzył sprawę, tym razem gliniarz okazał się lepszym psychologiem. Dvorak siedział w milczeniu, czując, że narasta w nim złość – złość na Alprena za jego pyszałkowatość, złość na Toby za to, że zawiodła jego zaufanie.

Zadzwonił telefon. Alpren odebrał, słuchał chwilę i z błyskiem samozadowolenia w oczach odłożył słuchawkę.

– Znaleźli jej mercedesa.

– Gdzie?

– Na Logan Airport. Zostawiła go przed halą odlotów. Pewnie spieszyła się na samolot. – Wstał. – Nie ma sensu dłużej czekać. Ona się nie zgłosi.

Dvorak jechał do domu z wyłączonym radiem i cisza jeszcze wzmagała jego złość. Uciekła – myślał. Istniało tylko jedno wytłumaczenie tego postępku: wyrzuty sumienia, świadomość nieuchronności kary. Mimo to pewne szczegóły nie dawały mu spokoju. Próbował spokojnie analizować kroki, jakie przedsięwzięła uciekająca Toby. Pojechała na lotnisko, zostawiła samochód przed halą odlotów i spiesznie wsiadła do samolotu lecącego w nieznanym kierunku.

I właśnie to nie miało sensu. Samochód porzucony przed halą odlotów rzuca się w oczy. Gdyby chciała uciec, nie zwracając niczyjej uwagi, odstawiłaby wóz na którymś z zatłoczonych parkingów, gdzie mógłby stać nie zauważony przez wiele dni.

A więc do samolotu nie wsiadła. Alpren mógł sobie myśleć, że jest głupia, ale Dvorak wiedział swoje. Policja traciła czas, sprawdzając listy pasażerów odlatujących z Logan.

Toby musiała uciec inaczej.

Wszedł do domu i ruszył prosto do telefonu. Był zły, rozjątrzony i zdradą Toby, i swoją głupotą. Podniósł słuchawkę, by zadzwonić do Alprena, lecz zaraz ją odłożył, widząc, że pomruguje lampka automatycznej sekretarki. Wcisnął guzik odtwarzania.

Dowiedział się, że wiadomość nagrano kwadrans po szóstej. Potem rozległ się głos Toby:

„Dan, jestem w bibliotece medycznej Springer Hospital, wewnętrzny dwieście pięćdziesiąt siedem. Mają tu w komputerze coś, co powinieneś zobaczyć. Proszę, bardzo cię proszę, żebyś natychmiast oddzwonił…”

Ostatni raz rozmawiali ze sobą o wpół do ósmej, a więc nagrała tę wiadomość wcześniej. Pamiętał, że próbowała mu coś powiedzieć, że przerwał jej, nim zdążyła wyjaśnić, co odkryła.

Biblioteka medyczna Springer Hospital… „Mają tu w komputerze coś, co powinieneś zobaczyć. Proszę, bardzo cię proszę, żebyś natychmiast oddzwonił…”

Ból uderzył w podbrzusze niczym zaciśnięta pięść, przygniótł ją tak mocno, że nawet nie zdążyła jęknąć. Zamknęła oczy, zacisnęła zęby i dłonie, napinając krępujące ją więzy. Zaskamlała z ulgi dopiero wówczas, gdy skurcz minął. Myślała, że w czasie porodu będzie krzyczeć. Wyobrażała sobie, że będzie głośno wrzeszczeć, zakładała, że ból nieodmiennie się z tym łączy. Ale kiedy nadszedł, gdy poczuła pierwsze zwiastuny kolejnego ataku, a potem gwałtowny skurcz macicy, zniosła go bez najcichszego nawet jęku, pragnąc tylko zwinąć się w kłębek i zniknąć w ciemności.

Ale oni jej na to nie pozwolili.

Było ich dwoje, kobieta i mężczyzna. Mieli na sobie niebieskie fartuchy chirurgiczne – widziała tylko ich oczy, łypiące ze szpary między maską a czepkiem. Nie odzywali się do niej, była dla nich obiektem badań, tylko nierozumnym zwierzęciem, leżącym na stole z rozsuniętymi udami, z nogami przywiązanymi do strzemion.

Kiedy skurcz ustąpił i rozwiała się mgła bólu, oczy Molly ponownie zaczęły rejestrować szczegóły otoczenia. Światła, jakby trzy oślepiające słońca, nad głową. Lśniący metal stojaka na kroplówkę. Plastikowa rurka z igłą, którą wkłuli jej w żyłę.

– Proszę – szepnęła. – Boli. To bardzo boli…

Nie zwracali na nią uwagi. Kobieta obserwowała butelkę w obejmie na stojaku, mężczyzna zaglądał między jej uda. Gdyby w jego spojrzeniu dostrzegła chociaż cień samczego pożądania, przejęłaby inicjatywę, miałaby nad nim władzę, choćby tylko częściową władzę. Ale w oczach mężczyzny chuci nie było.

Nadciągał kolejny skurcz. Targnęła pasami krępującymi ręce, próbując przekręcić się na bok, i nagle ból ustąpił miejsca furii. Rozwścieczona zaczęła szarpać się i rzucać tak mocno, że stół zatrząsł się i metalicznie zaklekotał.

– Igła wypadnie – powiedziała kobieta. – Nie można jej uśpić?

– Wykluczone. Skurcze ustaną.

– Puśćcie mnie! – krzyknęła Molly.

– Nie zniosę tego wrzasku – mruknęła kobieta.

– To podkręć pitocynę i wydostańmy wreszcie to cholerstwo. – Nachylił się i wsunął palce między uda Molly.

– Puśćcie… mnie! – jęknęła i nagle umilkła. Ból zaatakował ją z mocą spiętrzonej wody, która przerwała tamę. W tym samym momencie mężczyzna wsunął palce jeszcze głębiej, co tylko spotęgowało cierpienie. Zamknęła oczy, po jej policzkach płynęły łzy.

– Pełne rozwarcie – rzucił mężczyzna. – Już zaraz… Udręczona Molly poderwała głowę i boleśnie stęknęła.

– Dobrze. Dalej, dziewczyno, przyj mocniej.