Zgodziłam się więc. Na moją decyzję nie miało wpływu to, że mogliśmy być z Emersonem sami podczas naszej wyprawy. Przekonał mnie raczej jego argument, że skoro i tak kiedyś będziemy musieli zaufać dzieciom, czemu nie zrobić tego teraz?
Miejsca na naszej ukochanej dahabii mieliśmy więc pod dostatkiem, choć oczywiście mój mąż zarzucił wkrótce cały salon książkami i notatkami oraz pozabieranymi z różnych miejsc fragmentami eksponatów i próbkami. Gromadził to wszystko, niezwykle skrupulatnie opisując proweniencję każdego obiektu. Najprzyjemniejszy z całej naszej podróży był tydzień, który spędziliśmy w Amarnie. Przemierzyliśmy cały ten rejon wzdłuż i wszerz. Zwiedzaliśmy groby egipskich dostojników, a któregoś dnia zapuściliśmy się do odległego wadi, w którym znajdował się opuszczony grobowiec króla. Jakże piękne wspomnienia obudziła w nas ta miła, choć nieco męcząca wycieczka! Właśnie w Amarnie przeżyliśmy jedną z najbardziej ekscytujących przygód w naszej karierze, a Emerson wziął mnie po raz pierwszy w ramiona w królewskim grobowcu. Teraz, kiedy znowu staliśmy w jego ocienionym wejściu, objął mnie tak samo jak wtedy, równie mocno i namiętnie. Trzymilowa droga powrotna wydała nam się bardzo długa, gdyż dopiero po jej pokonaniu mogliśmy dać wyraz emocjom, które nami zawładnęły. Tej nocy na naszą zwyczajową dyskusję na tematy zawodowe zabrakło nam czasu.
Jednakże kiedy nazajutrz przy śniadaniu zaproponowałam, abyśmy za rok wrócili do Amarny, mój mąż pokręcił smutno głową.
– Oczywiście jest tutaj mnóstwo do zrobienia – przyznał – ale to samo dotyczy wszystkich stanowisk archeologicznych w Egipcie. Rozważam poważnie przeniesienie się w rejon Kairu. Cmentarzyska ciągną się tam całymi milami, a większość zbadano jedynie powierzchownie. Spore niezbadane obszary są także w Gizie i Sakkarze. Trzeba się będzie nad tym poważnie zastanowić. – Nabił fajkę i oparł się wygodnie na krześle. – Po drodze do Teb moglibyśmy zajrzeć do Abydos. Czy zniesiesz jeszcze jeden tydzień wysiłku, Peabody?
– Chyba już dostatecznie zademonstrowałam swoją wytrzymałość, Emersonie.
– Przyznaję to, moja droga. Dawno cię nie widziałem w tak znakomitej formie.
Ton jego głosu i błysk w błękitnych oczach sprawiły, że spłonęłam rumieńcem jak uczennica.
– Ależ Emersonie… – zaczęłam i nagle sobie przypomniałam, że nasze kochane dzieci są setki mil stąd. Nie musimy dbać o dyskrecję.
Nie przytoczę mojej odpowiedzi, ale Emerson śmiał się z niej do rozpuku, a potem podniósł mnie z krzesła i posadził sobie na kolanach. W drzwiach mignął mi burnus Mahmuda, który niósł nam świeżo zaparzoną kawę, ale natychmiast taktownie zrejterował. W tym momencie uświadomiłam sobie wreszcie, jak ważne jest dla matki zaakceptowanie tego, że dzieci w końcu odfruną z gniazda. Z pewnością jest to dla niej cios, ale nie taki, od którego się upada.
Kiedy po kilku tygodniach wróciliśmy do Luksoru, bardzo się oczywiście ucieszyłam na widok naszej młodzieży. Dzieci zasypały nas komplementami, jak wspaniale wyglądamy i w jakiej świetnej jesteśmy formie. Odpłaciłam im tym samym, choć szczerze powiedziawszy, nie podobał mi się wygląd Ramzesa. Fizycznie raczej się nie zmienił, ale w jego oczach pojawił się dziwny cień. Nie skomentowałam tego wtedy i dopiero w dniu wyjazdu z Luksoru wzięłam go na stronę.
– Muszę jeszcze odwiedzić pewne miejsce. Pójdziesz ze mną? – zapytałam. – Tylko ty, innych nie chcę.
Zgodził się oczywiście i chyba się domyślił, dokąd idziemy.
Cmentarz położony był na uboczu i nie zastaliśmy tam żywej duszy. Wiatr miotał po gołej ziemi drobnym piaskiem, a na grobach nie było kwiatów. Ja też ich nie przyniosłam, ale zamiast nich wzięłam ze sobą rydel.
Wykopałam w ziemi dołek i ułożyłam w nim po kolei wszystkie moje amulety: figurkę Izydy z jej dzieckiem Horusem, Anubisa, boga umarłych – oraz Hathor, Ptaha i pozostałych. Na koniec zdjęłam z szyi łańcuszek i odpięłam figurkę pawiana, małpy, która strzeże wagi Sądu. Położyłam ją w dołku wraz z innymi i wręczyłam Ramzesowi kielnię, żeby zasypał dołek i uklepał ziemię. Przez cały czas nie odezwaliśmy się ani słowem. Potem mój syn pomógł mi wstać i przytrzymał moją dłoń w swojej nieco dłużej, niż to było konieczne. Wiedziałam, że zrozumie, i miałam nadzieję, że trochę mu to pomoże.
Chroniąc się przed czymś, co nie jest prawdziwe, człowiek nie robi niczego złego – powiedział kiedyś Abdullah. Zresztą kto wie, jakie odwieczne prawdy kryją się w starożytnych wierzeniach.
„Jam jest wczoraj, dzisiaj i jutro, rodzę się bowiem wciąż od nowa. Jam jest tym, który przychodzi i pękają wrota. Wiecznotrwałe jest światło dnia, stworzone Jego wolą”.
Elizabeth Peters