– Ja… Tylko sobie o czymś przypomniałam, ciociu Amelio. Miałam napisać do kogoś list.
– Mam nadzieję, że adresatem nie jest sir Edward, kochanie. Nie zgadzam się na to. Jest dla ciebie za stary, zresztą i tak już za często się z nim ostatnio widywałaś.
– Od Bożego Narodzenia tylko kilka razy – zaoponowała Nefret. – W tym raz na przyjęciu, gdzie były setki ludzi.
– Zostawiam was z waszymi ploteczkami – oznajmił Emerson, wstając. – Zawołajcie mnie na obiad.
Wschodnie wybrzeże opromieniały ostatnie blaski zachodzącego słońca, bladoróżowozłotawe i jakby rozświetlone od wewnątrz. Nigdzie na całej naszej planecie nie ma podobnej barwy i żadne słowa nie potrafią jej opisać. Dogasające światło kładło łagodny poblask na opalonej twarzy Nefret, ale jej oczy unikały moich i zanim się odezwała, odchrząknęła nerwowo.
– Czy mogę cię o coś spytać, ciociu Amelio?
– Ależ oczywiście, moja droga. O sir Edwarda? To dobrze, że zasięgasz mojej rady. Mam w tej materii o wiele większe od ciebie doświadczenie.
– Nie chodzi o niego. Nie całkiem. Skoro mowa o doświadczeniu w tych sprawach, to czy… ehm… uważasz, że on – to znaczy Sethos – jest na tyle… ee, do ciebie przywiązany, że nie poważyłby się… Och, ciociu Amelio, mam nadzieję, że cię nie uraziłam!
– Oczywiście, że nie, kochanie. Ale jeśli rozumiem, do czego zmierzasz, a sądzę, że tak, nie zamierzam podejmować tego tematu.
– Nie z pustej ciekawości go poruszyłam!
– Nie…?
Przez smukłą szyję Nefret przebiegł skurcz, gdy przełknęła ślinę.
– No, dość już tego – rzuciłam dobrodusznie. – Mój Boże, jest już tak ciemno, a chłopców nie ma. Może postanowili spędzić noc na dahabii?
– Uprzedziliby mnie o tym – odparła Nefret. – Niech to diabli! Wiedziałam, że powinnam była pójść z nimi!
Z manuskryptu H
Całun mumii spowijał ciasno całe jego ciało. Zatykał usta, zasłaniał oczy, więził ramiona i nogi. Pochowali go żywcem, jak tego nieszczęśnika, którego mumię odkryli rodzice w Drah Abu’l Naga. Pewnego dnia jakiś archeolog znajdzie i jego zwłoki, zbrązowiałe i skurczone, o ustach otwartych w krzyku zgrozy i…
Obudził go ból, przeszywający wszystkie mięśnie. Było ciemno i rzeczywiście nie mógł się poruszać, jak mumia, ale miał zakryte tylko usta i mógł oddychać nosem. Skoncentrował się na tej czynności i leżał spokojnie, wciągając powietrze przez nozdrza i usiłując sobie przypomnieć, co się wydarzyło.
Kopiowali reliefy w jednej z bocznych komór przy sali kolumnowej i mieli już skończyć pracę, gdy usłyszeli przenikliwe zawodzenie. Nie potrafili stwierdzić, czy wydawał je człowiek, czy jakieś zwierzę, lecz było to z pewnością młode i przerażone stworzenie. Przełażąc przez zwalone kamienne bloki, podążyli za żałosnym, nieprzerwanym krzykiem i mrocznymi nawami dotarli aż do sanktuarium, gdzie plamy cienia leżały na ziemi jak ciemne jeziorka. A potem nagle zapadła cisza.
Bolała go głowa, bolały wszystkie inne części ciała. Jak długo był nieprzytomny? Chyba zapadła noc, bo za dnia widziałby chociaż smugi światła pod drzwiami czy oknami, nawet przy zasłoniętych żaluzjach.
Z wysiłkiem przetoczył się na bok. Nic dziwnego, że śnił mu się całun mumii – zastępował go sznur. Ręce miał związane za plecami, a drugi koniec sznura, krępujący nogi w kostkach, musiał być do czegoś przymocowany, bo mógł przesunąć nogi zaledwie parę centymetrów w każdą stronę. Chyba mi to pochlebia, pomyślał. Najwyraźniej reputacja ojca spłynęła częściowo na syna, bo nawet wszechmocny Ojciec Przekleństw nie zdołałby rozerwać tych więzów. Pozostawało tylko czekać, aż ktoś się zjawi, a zjawić się musiał. Jego prześladowcy nie zadali sobie takiego trudu tylko po to, by pozwolić mu umrzeć z głodu i wyczerpania.
Na samą myśl o tym poczuł przypływ paniki i zmusił się, by leżeć bez ruchu i spokojnie oddychać. Knebel otarł mu wargi i miał wrażenie, że jego pozbawione śliny usta są pełne piasku.
Powietrze było duszne, gorące i miało zapach… Każda kultura ma właściwe sobie zapachy, zależne od warstwy społecznej oraz indywidualnych upodobań, lecz łatwo rozpoznawalne dla kogoś, kto zwraca na to baczniejszą uwagę. Oczywiście najłatwiej było odróżnić zapachy kuchenne. Nawet z zamkniętymi oczami potrafił stwierdzić, czy jest w kuchni angielskiej rezydencji, w egipskiej kawiarni czy w piwiarni w Niemczech. Pomieszczenie z pewnością nie było kuchnią, ale pokojem, a nie piwnicą czy szopą. Dominowała tu wymykająca się opisowi, lecz bardzo charakterystyczna woń. Pokój musiała zamieszkiwać osoba o europejskim guście, i to kosztownym. Nie potrafił nazwać tych perfum, zetknął się jednak z nimi już wcześniej.
Leżał na czymś miększym niż podłoga, nawet przykryta dywanem czy matą, na czymś, co uginało się lekko przy poruszeniach i wydawało szeleszczący odgłos. Łóżko lub materac, uznał.
Leżał, wstrzymując oddech i nasłuchując. Słyszał różne dźwięki – jedne odległe i nierozpoznawalne, inne ciche, gdzieś w pobliżu. Zachęcona jego bezruchem mysz wysunęła się z ukrycia i zaczęła coś obgryzać. Brzęczały owady. Nie słyszał jednak dźwięku, którego na poły bał się, na poły chciał usłyszeć – odgłosu pracujących z wysiłkiem płuc drugiego człowieka. Czy zabrali także Davida, czy może porzucili go martwego na posadzce świątyni? – zastanawiał się.
Ponieważ i tak niewiele mógł w tej sytuacji uczynić, postanowił zmusić się do snu. Nie sądził, by w tych warunkach mogły zadziałać techniki medytacyjne, jakich nauczył go w Kairze pewien stary fakir, jednak kiedy powieki zaczęły mu już opadać, nagle nowy odgłos kazał mu oprzytomnieć. Na poziomie podłogi zobaczył wąski pasek światła, który po chwili się powiększył.
Do pokoju wśliznęła się kobieta i szybko zamknęła drzwi. Lampa w jej ręce rzucała słabe, migotliwe światło – był to zaledwie skrawek szmaty zanurzony w oliwie, jednak po długim leżeniu w ciemności niemal go oślepiła. Kobieta postawiła lampę na stole i usiadła na łóżku przy nim. Tym razem wetknęła we włosy czerwoną różę, a na jej przegubie połyskiwało srebro.
– Przyniosłam ci wody – powiedziała półgłosem. – Ale musisz mi dać słowo, że nie będziesz krzyczał, kiedy ci wyjmę knebel. Na zewnątrz i tak cię nikt nie usłyszy, a ja zostanę ukarana za przyjście tutaj.
Kiedy skinął głową, przecięła tkaninę nożem wyjętym zza szarfy. Poczuł ogromną ulgę, lecz gardło miał tak zaschnięte, że udało mu się przemówić dopiero wtedy, gdy wlała mu pomiędzy wargi trochę wody z glinianego kubka.
– Dziękuję – wychrypiał.
– Jak zwykle należyte angielskie maniery. – Jej pełne usta wygięły się w ironicznym uśmiechu. Napoiła go ponownie i opuściła jego głowę na materac.
– Przecięłaś knebel, więc jak go teraz założysz z powrotem? – zapytał. – Czy coś ci za to zrobią? Nie chcę, żeby…
Przesunęła upierścienioną dłonią po jego twarzy. Potrząsnął w oszołomieniu głową.
– Przepraszam. Czy mówiłem…
– Nic nie mów! – Pochyliła się nad nim i uwięziła jego twarz w dłoniach. Nie była to jednak pieszczota, bo jej palce wbiły się mocno w jego obolałe skronie. – Nie przejmuj się mną. Jak mogłeś być tak głupi, żeby dać się im pochwycić? Próbowałam cię ostrzec.
– Próbowałaś?
Puściła jego głowę i uniosła dłoń. Przygotował się na następną porcję bólu. Ona jednak przesunęła powoli opuszkiem palca po jego wargach.
– Czy wiesz, co mnie tutaj przywiodło? – zapytała.
Przemknęło mu przez głowę kilka możliwości, uznał jednak, że lepiej o nich nie wspominać.