Выбрать главу

Po tym jego „zaczniemy” zrobiło mi się lżej na sercu, choć tego właśnie po nim oczekiwałam.

– Oczywiście od Gurna – rzekł Ramzes. – I to wszyscy razem, jak zasugerował pan Vandergelt.

Spodziewałam się, że w wiosce będzie aż huczało, bo wieść o wydarzeniach ostatniej nocy musiała tu już z pewnością dotrzeć dzięki plotkarskiej siatce, która jest podstawowym źródłem informacji w niepiśmiennych społecznościach. Jednak gdy wjeżdżaliśmy do Gurna krętą drogą, wokół panował dziwny spokój. Witało nas niewiele osób, ale dostrzegaliśmy fałdziste szaty, pospiesznie znikające za rogiem.

– To chyba Ali Yussuf! – zawołałam na widok jednej z umykających postaci. – Co mu się stało?

– Nieczyste sumienie, droga Peabody – zaśmiał się Emerson. – Ali może nie mieć nic wspólnego z przygodą chłopców, ale pewnie się boi, że będziemy go o to podejrzewać.

– Trudno nie mieć takich podejrzeń, Emersonie. Sprawcy z pewnością nie ośmieliliby się przywieźć więźniów tutaj, gdyby nie pomagali im niektórzy z miejscowych.

Ramzes jechał przed nami, lecz on potrafi usłyszeć szept z drugiego brzegu Nilu, jak mawiają Egipcjanie.

– To był tylko przystanek, mamo – oświadczył, odwracając głowę. – Potem pod osłoną ciemności pewnie by nas wywieźli gdzieś dalej.

Dotarliśmy pod dom Abdullaha. W drzwiach stała Kadija, która poinformowała nas, że Abdullaha ani Daouda nie ma w domu.

– Niech to diabli! – zaklął Emerson. – Prosiłem Daouda, żeby nie pozwolił staremu hultajowi pakować się w kłopoty. Dokąd pojechali, Kadijo?

Żona Daouda rozumiała po angielsku, choć sama nie mówiła w tym języku. Ukryta za czarnym czarczafem, udzieliła Emersonowi po arabsku takiej odpowiedzi, jakiej się spodziewał.

– Niech to diabli – powtórzył. – Zapewne większość z nich tam poszła.

– Ale nie wszyscy – oświadczyła Kadija. – Niektórzy zadają pytania, Ojcze Przekleństw. Wielu ludzi ma wiele pytań. Czy zechcecie wejść, napić się herbaty i zaczekać?

Wymówiliśmy się jednak i mieliśmy już ruszać dalej, gdy Kadija nagle wyszła przed dom. Jej dłoń, duża i stwardniała jak ręka mężczyzny, spoczęła przez moment na obutej stopie Davida, po czym kobieta przyjrzała się bacznie Ramzesowi. Ale przemówiła nie do niego.

– Czy możesz zostać ze mną na chwilę, Nur Misur?

– Oczywiście. Jedźcie, dogonię was – powiedziała Nefret.

Zabawiła u Kadii bardzo krótko i kiedy do nas dołączyła, z trudem powstrzymywała śmiech.

– No i…? – zapytałam. – Co cię tak rozbawiło?

Nefret spoważniała.

– Opowiedziała mi bardzo zabawną historię – odparła.

– Kadija ci opowiedziała? – zdziwiłam się. – Co to za historia?

– Mhm… to nieistotne. Tak naprawdę chciała się dowiedzieć o stan zdrowia chłopców. Wstydziła się zapytać wprost, jak się czują.

Właściwy dom znaleźlibyśmy nawet bez wskazówek Davida. Otaczał go tłum ludzi, gestykulujących z wielkim ożywieniem i przekrzykujących się nawzajem. Czarne suknie kobiet kontrastowały z białymi, niebieskimi i beżowymi galabijami mężczyzn, a dzieci biegały tu i tam niczym brązowe żuki. Witający nas mężczyźni byli spokojni i pewni siebie – albo mieli czyste sumienia, albo nie posiadali ich wcale.

Dom nie był tym, w którym mieszkała kiedyś Layla. Tamten pamiętałam doskonale, ten był większy i stał na uboczu. Rosło tu kilka zakurzonych drzew tamaryszkowych, a w zasięgu wzroku nie było innych domostw. Miejsce to nadawało się świetnie do celów, którym posłużyło. Na okolony murem dziedziniec mógł niepostrzeżenie wjechać każdy pojazd, niewidoczny byłby nawet wóz wyładowany trzciną cukrową.

Kiedy ujrzałam, kto stoi w progu, zrozumiałam, dlaczego żaden z obecnych nie próbuje wejść do środka. Cały otwór wejściowy wypełniała potężna sylwetka Daouda. Ruszył ku nam z okrzykami radości i ulgi, uściskał Davida i zamierzał zrobić to samo z Ramzesem, lecz przeszkodziła mu w tym Nefret.

Abdullah czekał na nas w środku. Jego śnieżnobiała broda aż trzęsła się z oburzenia, a czcigodne czoło marszczył posępny grymas. Z wyrzutem zwrócił się do Emersona:

– Dlaczego mi nie powiedzieliście? To by się nigdy nie wydarzyło, gdybyście okazali mi zaufanie.

– Posłuchaj tylko, Abdullahu… – zaczął Emerson.

– Rozumiem, rozumiem. Jestem za stary. Za stary i za głupi. Powinienem siedzieć na słońcu z innymi zgrzybiałymi starcami i nie wtrącać się do…

– Ależ ufamy ci, Abdullahu – zapewniłam go. – Wiemy tyle samo, co ty. Zupełnie nie spodziewaliśmy się takiej napaści.

– No tak… – Abdullah przysiadł na schodach, drapiąc się za uchem. – W takim razie przebaczam ci, Sitt. I co teraz zrobimy?

– Coś mi wygląda na to, że ty już coś robisz – zauważył Ramzes, zaglądając za otwarte drzwi pokoju po lewej. Był on przedtem wygodnie umeblowany, z dużym dywanem i kilkoma fotelami w stylu europejskim, z dywanikami i stolikami oraz wielkim kredensem pod ścianą. Teraz jednak okiennice były szeroko otwarte i wpadające słońce oświetlało panujący w pomieszczeniu kompletny chaos – pozwijane i rzucone pod ścianę dywany, poprzewracane krzesła i porozrzucane bezładnie poduszki.

– Szukamy śladów – wyjaśnił Abdullah.

– Tratując je, jak widzę – stwierdził Emerson. – Gdzie jest Selim? Mówiłem mu przecież… O Boże święty!

Obecność Selima obwieścił donośny łoskot na piętrze. Ramzes ominął Abdullaha i wbiegł po schodach, a my wszyscy za nim.

Selim nie był sam. Grasował po pokojach wraz z dwoma braćmi i którymś z drugich kuzynów, „szukając śladów”, jak można było mniemać. Ryk Emersona powstrzymał ich, lecz bynajmniej nie speszył; natychmiast otoczyli mojego męża i zaczęli mówić jeden przez drugiego, usiłując wyjaśnić, co robią.

Zostawiłam Emersona, tłumaczącego im cierpliwie zasady badania miejsca przestępstwa, i przyłączyłam się do Ramzesa, który zaglądał do jednego z pokoi.

Okazało się, że to sypialnia kobiety. Umeblowanie stanowiło dziwaczną mieszaninę miejscowego luksusu z importowanym: orientalne dywany o jedwabistym połysku, udrapowana muślinem toaletka, rzeźbione skrzynie i porcelanowe naczynia za parawanem. Selim z kompanią nie zdążyli jeszcze zdemolować pokoju, ale nosił ślady pospiesznego przeszukiwania. Jedną ze skrzyń otwarto i wylewały się z niej tkaniny we wszystkich barwach tęczy. Prześcieradło na łóżku było skotłowane i obsypane pyłem.

– To tutaj cię trzymano? – zapytałam.

– Tak. – Ramzes podszedł do łóżka i podniósł strzęp białej bawełny, którego nie spostrzegłam, bo był w kolorze prześcieradła. Przyjrzał się mu i rzucił na podłogę. Nie musiałam pytać, co to jest.

Dalsze poszukiwania nie ujawniły niczego poza kilkoma kawałkami powiązanego i pociętego sznura, a także butami Ramzesa, które kopnięto pod łóżko. Ucieszyłam się z ich odzyskania, bo były dość drogie, a miał tylko dwie pary.

Przeszukałyśmy z Nefret skrzynie. Znajdowały się w nich niemal wyłącznie kobiece stroje – częściowo egipskie, częściowo europejskie – a wśród nich nocna koszula z przejrzystego jedwabiu, przesiąknięta intensywnym zapachem pachnidła.

– Ona się chyba kąpie w tym cholerstwie – mruknęła Nefret, marszcząc nos.

– Zabrała wszystko, co wartościowe – powiedział Emerson, zaglądając pod materac i łóżko. – Nie ma pieniędzy ani kosztowności. I żadnych dokumentów.

– Ale ubrania zostawiła – stwierdziła Nefret, wrzucając koszulę z powrotem do skrzyni.

– Nie miała czasu się spakować – wyjaśnił Ramzes. – I raczej nie odważy się wrócić po resztę rzeczy. Powiedziała, że tamci niedługo się zjawią.

– Skoro zabrała tylko mały tobołek – zauważyła Katherine, przysiadając na podnóżku – będzie musiała uzupełnić garderobę. Powinniśmy pytać w sklepach i na bazarach.