Выбрать главу

– Szukamy przyjaciółki, Sitt. Ta kobieta wyświadczyła nam wielką przysługę i z tego powodu jest teraz w niebezpieczeństwie. Ma na imię Layla. Mieszkała w Gurna, ale zeszłej nocy uciekła ze swojego domu. Musimy ją odnaleźć, zanim ktoś jej wyrządzi krzywdę. Pomóż nam, proszę. Czy któraś z was może ją widziała?

Nie kwiat, pomyślał Ramzes, ale promień słońca w ciemnej celi. Współczucia, które z niej promieniowało, nie mogły splamić smutek ani grzech i nic nie mogło przyćmić bijącej od niej jasności.

Przez kilka chwil martwej ciszy nie zakłócił nawet niczyj oddech. Potem któraś z kobiet się poruszyła, ale nie wiedział która. O jej poruszeniu się świadczył jedynie cichy pobrzęk ozdób. Stara kobieta zaplotła na piersi pulchne ręce.

– Wynoście się – rzuciła szorstko. – Nie możemy wam pomóc. Co z was za mężczyźni, że pozwalacie przyjść tu komuś takiemu jak ona?

– Słuszna uwaga – odparł Ramzes, odzyskując rezon. Chyba za dużo naczytałem się tej przeklętej poezji, pomyślał. – Chodź, Nefret, to na nic. Wychodzimy stąd.

Ale dziewczyna nie ruszyła się z miejsca.

– Wiecie, kim jesteśmy i gdzie mieszkamy – powiedziała. – Jeżeli któraś z was wie cokolwiek, jeżeli chcecie porzucić to okropne życie, przyjdźcie do nas, pomożemy wam się uwolnić…

Stara kobieta wybuchnęła potokiem przekleństw, gniewnie wymachując pięścią, Nefret jednak to nie speszyło i nie przestała mówić, dopóki Ramzes z Davidem nie wyciągnęli jej na ulicę.

– No, pięknie – mruknął Ramzes, gdy oddalili się na bezpieczną odległość. – Ośmielę się zasugerować, Nefret, że powinnaś powściągać swój język i emocje. Mogłaś narazić na niebezpieczeństwo i siebie, i nas.

– Nie odważyliby się nas zaatakować – odmruknęła.

– Może i nie. Ale te kobiety też mogłaś wystawić na niebezpieczeństwo.

– Przecież ja nie chciałam… Na Boga, nie myślisz chyba, że… Zrobiła tak nieszczęśliwą minę, że nie miał serca już jej dalej besztać.

– Chcę tylko zwrócić ci uwagę, że nie wybraliśmy się tam z misją ratunkową, choć to zapewne szczytny cel. Chcieliśmy tylko zasięgnąć informacji, a próba kradzieży towaru z pewnością nie pomaga zyskać zaufania kupca.

– Jak możesz z tego żartować? – W jej niebieskich oczach lśniły łzy gniewu i współczucia.

– A co mi pozostało? Mógłbym tylko jeszcze przeklinać Boga. Ale to też na nic. – Jego dłonie dość długo poprawiały kaptur na jej jasnej głowie. – Spróbuję jeszcze raz, sam – oznajmił.

– Nie możesz tam iść sam, Ramzesie – sprzeciwił się David.

– Zostaniecie na straży. Czekajcie tu na mnie.

– Jeżeli nie wyjdziesz za pięć minut, wchodzę za tobą – oświadczyła Nefret.

Wyszedł znacznie szybciej.

– Nic – stwierdził. – Nikt jej nie widział i nikt się nie przyznał, że ją w ogóle zna.

– Teraz ja spróbuję gdzie indziej – powiedział David z wyrazem niesmaku na twarzy.

– Nie, nie. Ja też nie mam już do tego zdrowia – przyznał Ramzes. – Wieść i tak się rozejdzie, poza tym wspomniałem o nagrodzie. I tak żadna z nich nie odważy się mówić w obecności innych. Idziemy stąd.

Kiedy dotarli nad rzekę, David znalazł kolejny powód do zmartwienia.

– Ciocia Amelia będzie się dopytywać, gdzie byliśmy – zauważył. – Co jej powiemy?

– Że poszliśmy do Luksoru na herbatę – odparła Nefret. – Chodźmy tam teraz i nie będzie kłamstwa.

Opanowała już emocje i była raczej zamyślona niż rozgniewana. Kiedy znaleźli wolny stolik i zamówili herbatę, odezwała się znowu:

– Narobiłam zamieszania, co?

– Niekoniecznie – odparł Ramzes. – Kto wie, czy twoje impulsywne słowa nie zadziałają skuteczniej od moich metod.

– Nie zapytam, jakimi się posłużyłeś. – Z uśmiechem wzięła łagodnie w dłonie jego zabandażowaną rękę. – Chciałam cię zapytać o twoją ranę. I o kilka innych rzeczy. Musiałeś naprawdę mocno kogoś uderzyć, żeby odnieść aż takie obrażenia.

– Było ich dwóch – odparł Ramzes, zastanawiając się, do czego Nefret zmierza.

– W tym domu, tak? I rzuciłeś się na obu jednocześnie? Byłeś bardzo odważny, Ramzesie.

– Nie bardzo.

– A kiedy ty walczyłeś z dwoma bandytami naraz, co w tym czasie robiła Layla? – Szeroko otwarte, błękitne jak morze oczy dziewczyny patrzyły niewinnie, ale zrozumiał, że dał się zagonić w róg. Usiłował wymyślić jakieś przekonujące kłamstwo, nie udało mu się jednak. Nie pamiętał dokładnie, jak wiele im wcześniej powiedział, ale najwyraźniej wystarczyło tego, żeby bystra intuicja poprowadziła Nefret właściwym tropem.

– Dokładnie to, co podejrzewasz – westchnął ciężko. – W każdym razie zamierzała to zrobić. Nie potępiaj mnie, Nefret, zdążyłem temu zapobiec. Skąd ty, u diabła, znasz się na tych sprawach?

Gładziła palcami jego przegub, a przez całą rękę Ramzesa przebiegało drżenie.

– Znam się na tobie, mój chłopcze.

– Nie pozwól, żeby rządziły tobą emocje, Nefret. O, idzie matka. Powinienem był wiedzieć, że nas wytropi. – Szła ku nim tak szybko, że zdążył jeszcze tylko dodać ze słabym uśmiechem: – Nie miałem wielkiego wyboru, moja droga. Gdybyś kiedykolwiek odkryła, że wymknąłem się stamtąd chyłkiem i zostawiłem ją, zrobiłabyś sobie z mojej skóry dywanik przed łóżko.

Nie nabrałam nigdy leniwego wschodniego zwyczaju ucinania sobie popołudniowej drzemki, uważam jednak, że aktywny umysł potrzebuje krótkich okresów odpoczynku. Kiedy więc wróciliśmy do domu po intensywnym, choć bezowocnym dochodzeniu, położyłam się na łóżku z książką.

Zapadłam w stan ni to snu, ni to jawy. Wyrwały mnie z niego odgłosy, od których serce podeszło mi do gardła. Stal dzwoniąca o stal, okrzyki – jednym słowem, odgłosy walki! Rzuciłam się, jak mi się zdawało, do drzwi, okazało się jednak, że szarpię okiennice, które zamknęłam dla ochrony przed popołudniowym upałem.

Po chwili oprzytomniałam i wybiegłam na dziedziniec, gdzie stanęłam jak wryta. Widok był straszny: Ramzes z Davidem, boso, tylko w spodniach i koszulach, nacierali na siebie ze wzniesionymi do ciosu nożami, jakich używają Touragowie. Oniemiała i zmartwiała z przerażenia ujrzałam, jak nóż Ramzesa opada ku piersi Davida.

Kiedy paraliż minął, wrzasnęłam wniebogłosy.

– Dobry wieczór, mamo – przywitał mnie Ramzes. – Przepraszam, jeśli cię zbudziliśmy. A niech to, Davidzie, znowu nie poszedłeś na całego!

– Poszedłem, naprawdę. – David potarł pierś. – Ciociu Amelio, przepraszamy, jeśli…

– Rany boskie! – wykrzyknęłam.

Chłopak uśmiechał się, a bieli jego koszuli nie splamiła nawet kropelka krwi. Na ławeczce pod ścianą siedzieli Nefret z Emersonem, niczym widzowie na przedstawieniu.

– Witaj, Peabody – rzekł mój mąż. – No, chłopaki, dajcie i mnie spróbować.

Zerwał się z miejsca i zaczął ściągać koszulę, przy czym urwał guzik, który spadł na ziemię. Gwałtowność, z jaką Emerson zdejmuje ubranie, powoduje, że spędzam na przyszywaniu guzików o wiele za dużo czasu. Kiedy jednak przyszyję je mocniej, rwie się materiał i koszula jest do wyrzucenia.

– Błagam, Emersonie – powiedziałam odruchowo – znowu podarta koszula? Co tu się u diabła wyprawia?

Dopiero teraz spostrzegłam, że ostrza i czubki noży są owinięte skórzanymi pasami. Emerson roześmiał się.

– Ramzes chciał poćwiczyć walkę lewą ręką – wyjaśnił. – To przydatna umiejętność, nie sądzisz, Peabody?

– Przydatna – potwierdziłam.

Emerson ściągnął koszulę, urywając jeszcze tylko jeden guzik, i rzucił ją na ławkę.

– Daj mi swój nóż, Ramzesie.