Выбрать главу

Ramzes skinął głową. Jeszcze przed kilkoma dniami byłby zachwycony informacją, że nie zależy jej na sir Edwardzie ani nieszczęsnym studencie (żałował, że nie mógł zobaczyć, jak Nefret odtrąca jego awanse). Teraz się jednak okazało, że rywalem jest ktoś inny, znacznie bardziej niebezpieczny. A może wcale nie było żadnego rywala? Zastanawiał się, czy nie zaczyna tracić resztek rozsądku.

– On chyba jednak nie jest Sethosem – przyznała Nefret. – Szkoda. Cioci Amelii przydałby się w tej chwili każdy obrońca, a Sethos zrobiłby wszystko, żeby ją chronić.

– Na Boga, zaczynasz go przedstawiać jak jakiegoś romantyka – burknął z niesmakiem Ramzes.

– Bo jest romantyczny – odparła z rozmarzeniem. – Cierpi z powodu uczucia do kobiety, której nigdy nie zdobędzie, obserwuje ją z ukrycia…

– Za dużo kiepskich powieścideł się naczytałaś – skwitował uszczypliwie. – Jeżeli Sethos jest jeszcze zakochany w matce, sam będzie ją nękał. Jeżeli nie jest, nie będzie się kłopotał chronieniem jej.

– Mój Boże, ależ z ciebie cynik! – wykrzyknęła.

– Realista – sprostował Ramzes. – Żaden mężczyzna, poza bohaterami romansideł, nie ryzykowałby życia dla kobiety, której i tak nie może zdobyć.

– A ty nie ryzykowałeś swojego dla Layli?

Ramzes poruszył się niespokojnie.

– Dlaczego w ogóle, u diabła, zajmujemy się takimi tematami? Chciałem tylko powiedzieć, że niepotrzebna nam dodatkowa komplikacja w postaci jeszcze jednego osobnika, który ma apetyt na matkę. Kiedy sir Edward ma się do nas przyłączyć?

– Jutro. Jeśli wuj Walter i reszta nie przyjadą, miejsca będzie aż nadto.

Ramzes pokiwał głową.

– Mam tylko nadzieję…

– Że?

– Że uda się ich przekonać, żeby wrócili do domu. – Machinalnie potarł swój bok.

Nefret położyła dłoń na jego dłoni.

– Boli? Dam ci coś na sen, dobrze?

– Nie boli, tylko swędzi. Nie potrzebuję niczego na sen. Chyba już pójdę się położyć… to był długi dzień.

Noc była jeszcze dłuższa. Znów śnił o walce na ślepo w ciemnościach, o dłoniach szarpiących go i bijących po twarzy, o swoich własnych rękach, szukających na oślep chwytu, który mógł go ocalić. I znów zrobiło mu się niedobrze na odgłos pękających kości, znowu rozbłysk zapałki oświetlił martwą twarz. Tym razem jednak była to twarz Davida.

9

Dochodząc nazajutrz rano do werandy, usłyszałam czyjeś głosy i ciekawa byłam, kto wstał tak wcześnie. Ponieważ Emerson parskał i chlapał w łazience, uznałam, że to pewnie dzieci.

Myliłam się.

– Dzień dobry, sir Edwardzie – powiedziałam zaskoczona. – I… Fatimo?

– Zamierzałem wśliznąć się na werandę, nie niepokojąc nikogo – odparł gość, wstając – ale ta dobra kobieta odkryła moją obecność i zaproponowała mi herbatę.

Fatima spuściła głowę.

– Była na tyle uprzejma, że zechciała poćwiczyć ze mną mój arabski – ciągnął swobodnie sir Edward. – Mam nadzieję, że nie przyszedłem za wcześnie? Znam zwyczaje profesora i nie chciałem się spóźnić na wasze wyjście do Doliny.

– Świetnie – odparłam. – Reszta wkrótce się zjawi. Fatimo, możesz podawać śniadanie. Dziękuję za pomoc.

– Ona zna angielski? Gdybym wiedział, oszczędziłbym jej mojej koślawej arabszczyzny – zaśmiał się sir Edward.

– Uczyła się nie tylko mówić, ale także i czytać. Ambicja, inteligencja i umiłowanie nauki nie ograniczają się tylko do rodzaju męskiego czy jakiejś szczególnej rasy, sir Edwardzie. W oczach Boga wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami, a gdyby Egipcjanie mieli dostęp do edukacji…

– Znowu prawisz kazanie, Peabody? – W otwartych drzwiach stanął Emerson. – Dzień dobry, sir Edwardzie. Chodźcie na śniadanie, za kwadrans powinniśmy wyruszać.

Wyszliśmy jednak dopiero za pół godziny, głównie z powodu kolejnej sprzeczki Nefret z Ramzesem. On chciał zdjąć temblak, a ona się nie zgadzała.

– Będziesz sobie urażał rękę – ostrzegała.

– I będzie to moja własna wina, do cholery – odparł Ramzes.

Powiedziałam mu, żeby nie przeklinał. Nefret stwierdziła, że jest przeklętym upartym osłem, i wszyscy dodali swój komentarz, poza sir Edwardem, który najchętniej taktownie udałby głuchotę, nie mógł jednak, bo mówili bardzo głośno. Kres tej dyskusji położył Emerson, przekrzykując pozostałych i domagając się natychmiastowego wyruszenia w drogę.

Tego dnia szczególnie cieszył mnie fakt, że zaczęliśmy wynajmować na sezon konie, zamiast polegać na osłach i własnych nogach. Na zwierzęciu niewiele wyższym od siebie, które w dodatku niezbyt chętnie porusza się szybciej niż stępa, człowiek nie czuje się – i nie jest – zbyt bezpieczny. Wspaniałe ogiery chłopców potrafiły prześcignąć każdego czworonoga, a wynajęte rumaki też były w doskonałej kondycji, bo zajęłam się nimi tak samo troskliwie jak innymi zwierzętami, które mam pod opieką.

Sir Edward pożyczył wierzchowca od Cyrusa i wszystkie razem czekały już na nas przed domem. Kątem oka obserwowałam Ramzesa, chcąc się przekonać, jak mu idzie z Nefret. Przegrał oczywiście spór o temblak i jego prawe ramię spowijało chyba całe prześcieradło, bo dziewczyna niczego nie robiła połowicznie. Risza ciekawie obwąchał materiał i inteligentnie obniżył zad do poziomu wymaganego przez Ramzesa, gdy chce się popisać efektownym skokiem na konia. Sukces zależał w tym przypadku od długości i siły kończyn jeźdźca. Ramzes osiągnął go bez widocznego wysiłku.

Zostawiliśmy konie w oślim parku pod opieką obsługi. Nasi ludzie pracowali już pod kierunkiem Abdullaha i wejście do grobu numer pięć spowijał obłok białawego pyłu. Jeden z naszych dzielnych robotników wynurzył się właśnie stamtąd z koszem skalnych odłamków. Ze środka dochodził stukot kilofów. Emerson zaklął, ściągnął płaszcz i cisnął go na ziemię.

– Za późno! – krzyknął oskarżycielsko pod nie wiadomo czyim adresem i bez dalszych ceregieli zniknął w ciemnym otworze.

Ramzes podążył za nim.

– Czyżby profesor nie ufał umiejętnościom Abdullaha? – zapytał sir Edward.

– On nikomu do końca nie ufa. Uważa, że sam powinien podejmować wszystkie decyzje i ponosić całe ryzyko.

– Ryzyko? – Sir Edward rzucił spojrzenie ku Nefret, która pomagała Davidowi wnieść do środka aparaty fotograficzne.

– Wchodzenie do nowego grobowca zawsze pociąga za sobą pewne ryzyko – wyjaśniłam, otrzepując z pyłu płaszcz Emersona. – Ten tutaj jest dość nieprzyjemny, bo zasypany po sklepienie pokruszoną skałą i różnym śmieciem.

– Czy wobec tego jest sens się nim zajmować?

Emerson pojawił się akurat w porę, by dosłyszeć to pytanie. Jego czarna czupryna wyglądała jak upudrowana.

– Czy jest sens się nim zajmować? – powtórzył. – Jak na kogoś, kto utrzymuje, że interesuje go egiptologia, to dość głupie pytanie, sir Edwardzie. Jednakże… – odwrócił się i krzyknął ku wejściu: – Ramzesie, przyjdź tu do mnie!

Kiedy nasz syn się pojawił, Emerson oświadczył:

– Zamierzam objaśnić sir Edwardowi, dlaczego ten grób jest interesujący, a ponieważ ciebie i Davida z nami nie było, możecie też posłuchać.

Ramzes otworzył usta, ale kiedy pochwycił spojrzenie ojca, zamknął usta i skinął głową.

– Przede wszystkim trzeba zaznaczyć – zaczął Emerson, wyciągając jedną kartę ze swego notatnika – że Baedeker i inne źródła niesłusznie opisują ten grobowiec jako krótki grób korytarzowy bez inskrypcji. Burton wszedł do niego już w roku tysiąc osiemset trzydziestym i jego plan ukazuje układ zupełnie niepodobny do innych miejsc pochówku w Dolinie: dużą salę o szesnastu filarach, z mniejszymi komorami ze wszystkich czterech stron, przedłużoną nie wiadomo jak daleko. Burton nie mógł pójść dalej, ale w dwóch miejscach znalazł ślad imienia Ramzesa Drugiego. Wilkinson z kolei…