– Co się dzieje? – zapytałam.
– Rozebrali ścianę. Za nią jest druga, otynkowana i z oficjalnymi pieczęciami nekropolii. Udało…
– Co?! – wyrzucił z siebie Emerson,
– Udało mi się przekonać pana Davisa, żeby zaczekał, aż zrobię kilka zdjęć – wyjaśniła Nefret zdyszana.
Sir Edward odchrząknął.
– Będę szczęśliwy, mogąc pani pomóc, panno Forth – rzekł.
Obdarzyła go ciepłym uśmiechem.
– Nie wątpię, że zrobiłby pan to lepiej ode mnie, sir Edwardzie, ale pan Davis nie lubi, kiedy ktoś się wtrąca. Mnie uległ dzięki pochlebstwom i błaganiom.
Komentarza Emersona przyzwoitość nie pozwala przytoczyć. Chwyciłam go i zaparłam się piętami o ziemię.
– Nie pójdziesz tam, mój drogi, nie w tym stanie ducha. Przecież uzgodniliśmy już, że takt jest najlepszą… Ramzesie, trzymaj go!
– Muszę biec, pan Davis aż się gotuje z ekscytacji! – rzuciła Nefret i pobiegła z powrotem razem z Davidem.
– No tak! – wykrzyknął Emerson. – Dobrze, Ramzesie, możesz już mnie puścić. Jestem zupełnie spokojny.
Oczywiście nie był. Nie wiem, czy Czytelnik jest w stanie wyobrazić sobie wagę informacji Nefret. Zewnętrzna ściana z kamieni okazała się wtórna; oryginalna był ta druga, z pieczęciami kapłanów nekropolii. Oznaczało to, że przed wiekami do grobowca przynajmniej raz ktoś wszedł – najpewniej złodzieje. Skoro jednak zamknięto go powtórnie, w środku nadal musiało znajdować się coś wartościowego.
– Nie martw się, Emersonie – powiedziałam. – Nowo odkrytym grobowcem musi się zająć Departament Starożytności. Weigall na pewno nie pozwoli Davisowi zrobić niczego głupiego.
– Ha, gdyby to był Carter… – westchnął Emerson. – Do diabła z tym, wracam do roboty.
Kiedy zniknął w naszym grobowcu, zwróciłam się do Ramzesa:
– Już prawie czas na lunch. Skoczę zawołać Nefret.
– Jakaś ty troskliwa, mamo – mruknął z przekąsem. – Wiesz co? Skoczę razem z tobą.
Towarzystwo Davisa rozproszyło się; większość siedziała w cieniu ze znudzonymi minami, ocierając pot z twarzy, ale kilka osób zostało w pobliżu schodów. Podeszłam do pana Smitha, który wesoło do mnie pomachał.
– A więc będzie pan coś malował w środku? – zagadnęłam go, podchodząc do zejścia.
Davis z Weigallem stali na dole, zawadzając robotnikom wynoszącym kamienie ze zburzonej ściany. Fragmenty tynku z pieczęciami kapłanów odłupano i złożono w koszu. Więcej z mojego miejsca nie mogłam dojrzeć.
– To zależy od pana Davisa – odparł z uśmiechem Smith, ocierając czoło rękawem. – No i od tego, czy jest tam coś wartego namalowania. Dopiero co otworzyli wejście i jeszcze nic nie wiadomo. To bardzo ekscytujące, prawda?
Podeszła do nas Nefret, która przerwała pogawędkę z panią Andrews. Zdążyła usłyszeć ostatnie zdanie.
– Bardzo ekscytujące! – wykrzyknęła i podnosząc głos do przeraźliwego sopranu, zawołała: – Panie Davis, czy mogę popatrzeć? Jestem taka podekscytowana!
– Później, dziecko, później – Davis wdrapał się po schodach, bardzo utrudzony, lecz zadowolony. Nie był już młodzieńcem i należało docenić przede wszystkim jego entuzjazm. Pogłaskał Nefret po głowie. – Robimy teraz przerwę na lunch. Proszę przyjść później, jeśli pani ma ochotę. I proszę – dodał z kołtuńskim uśmieszkiem – przyprowadzić ze sobą profesora Emersona.
Lunche Davisa, które serwowano w pobliskim pustym grobowcu, znane były z wystawności i zawsze długo trwały. My skończyliśmy nasz skromny posiłek znacznie wcześniej i znaleźliśmy się na miejscu jako pierwsi. Emerson, z gołą głową pomimo palącego słońca, przysiadł na kamieniu i zapalił fajkę. Ramzes z Davidem wdali się w pogawędkę z raisem Davisa, który siedział w cieniu wraz ze swymi ludźmi, oczekując powrotu pracodawcy z cierpliwą rezygnacją robotnika. Nie słyszałam, co mówią, ale często się śmiali, a David się kilka razy zaczerwienił.
Wreszcie wrócił Davis w towarzystwie całej swojej świty i powitał nas z niezwykłą serdecznością.
– Pomyślałem sobie, że chciałby pan popatrzeć – rzekł do Emersona. – Widzi pan, znów mi się udało. Odkryłem kolejny grobowiec.
Emerson zagryzł mocno ustnik fajki.
– Hmh. Tak, oczywiście. Jeżeli mogę w czymś pomóc…
– Nie, nie, dziękuję – odparł Davis. – Radzimy sobie doskonale.
Coś trzasnęło. Miałam nadzieję, że to ustnik, a nie ząb mojego męża.
Wkrótce potem Davis ogłosił koniec dnia pracy. Panie skarżyły się na upał, a Weigall wyłonił się z dołu z posępną miną i usłyszałam, że mówi coś o policji. Nie mogąc już dłużej powstrzymać ciekawości, dołączyłam do grupy składającej się z Davisa, Weigalla, Neda Ayrtona i Nefret.
– Co się stało? – zapytałam.
– Proszę zobaczyć, jeśli pani sobie życzy – odparł przyjaźnie Davis. Jego wąsy obwisły od potu, oczy błyszczały.
Ned pomógł mi zejść po schodach. Wejście do grobowca stało otworem, jeśli nie liczyć kilku kamieni w progu. Dalej typowy dla osiemnastej dynastii korytarz prowadził stromo w dół, w ciemność. Do wysokości mniej więcej jarda od sklepienia wypełniał go luźny rumosz. Na wierzchu tego usypiska ujrzałam najdziwniejszy obiekt, jaki kiedykolwiek zdarzyło mi się oglądać w egipskim grobowcu. Sięgał od ściany do ściany, a cała jego powierzchnia lśniła złotem. Nachyliłam się, niemal nie śmiejąc oddychać, bo na moich oczach płatek złota wielkości paznokcia zadrżał i opadł z boku obiektu na ziemię.
– Co to takiego? – szepnęłam.
– Płyta pokryta złotem płatkowym, prawdopodobnie wierzch sarkofagu – odparł równie cicho Ned. – Na niej leży podobny złocony obiekt, być może drzwi od tego samego sarkofagu.
– A co jest dalej, na końcu korytarza?
– Kto wie? Może kolejne schody, może komora grobowa. Dowiemy się tego jutro. Weigall przeciągnie kabel, będziemy więc mieli oświetlenie.
Przyjrzałam się dokładniej płycie. Wyglądało na to, że jest pokryta reliefami i inskrypcjami.
– Płatki złota położono na warstwie zaprawy gipsowej, która skruszała – stwierdziłam. – Nie pozwoli pan chyba temu staremu idiocie po tym łazić, co?
Byłam tak poruszona, że odezwałam się niemal równie obcesowo jak Emerson (tyle że on dodałby jeszcze kilka epitetów).
– To nie ulega kwestii – odparł Ned. – Nie jestem jednak do końca pewien, jak postąpić. Może wesprze nas pani swoją radą, pani Emerson?
Oczywiście miałam wielką ochotę to uczynić. Weigall całkiem słusznie zasugerował zawiadomienie policji i wystawienie straży przed grobowcem. Na sam dźwięk słowa „złoto” mogli się tutaj zbiec wszyscy złodzieje Luksoru, a wieść o znalezisku zapewne dotrze do nich przed nocą. Nie zdziwiło mnie też, że Davis zamierzał wejść do grobowca nazajutrz, nie zważając na nic. Weigall próbował go przekonać, że powinien zaczekać, aż płyta zostanie scalona lub przynajmniej skopiowana, lecz robił to bez przekonania i szybko ustąpił.
– Ayrton, niech pan to stamtąd wyciągnie do jutra rana – polecił Davis. – Oczywiście ostrożnie, żeby nie uszkodzić. Przyjdzie pan na kolację, Weigall?
– Ee… nie, panie Davis, chyba zostanę na noc w Dolinie. Nie można pozostawiać tego odkrycia bez opieki.
– Bardzo słusznie. A więc do jutra. Tylko niech wszystko będzie gotowe, chcę zobaczyć, co jest dalej.
Oddalił się, nie czekając na odpowiedź, bo w jego ocenie możliwa była tylko jedna. Przypomniały mi się słowa z mojej ulubionej opery Gilberta i Sullivana: „Gdy Jego Wysokość każe coś zrobić, to tak, jakby już było zrobione. A skoro jest już zrobione, to czemu nie miałby kazać?”. (To oczywiście parafraza, ale chodzi o ogólny sens).
Ayrton z Weigallem spojrzeli po sobie. Nie dogadywali się zbyt dobrze, lecz w tym wypadku absurdalne polecenia Davisa uczyniły z nich sprzymierzeńców.