Выбрать главу

– Nie da się tego zrobić bez zniszczenia reliefów – mruknął inspektor.

– Powiem to Davisowi. – Ned wyprostował się. – Chyba że pan woli to zrobić.

– Moja sytuacja, jeśli chodzi o relacje z panem Davisem, jest raczej delikatna – odparł sztywno Weigall.

Uważałam, że sytuacja Neda jest jeszcze delikatniejsza, ale nie było czasu na dyskusje. Gdyby tu rządził Emerson, nie pozwoliłby niczego ruszyć, dopóki płyta nie zostałaby zbadana, obfotografowana (jeśliby się dało), a dekoracje skopiowane (przez Davida). Podjęto by wszelkie możliwe wysiłki, żeby scalić delikatną złotą powłokę. Na to się oczywiście nie zanosiło, wobec czego uznałam za swój obowiązek zminimalizowanie szkód.

– Może udałoby się przerzucić mostek nad płytą – zasugerowałam. – Abdullah, nasz rais, ma duże doświadczenie w budowaniu takich konstrukcji.

– Właśnie miałem to zaproponować – rozpromienił się Weigall. – Chyba wiem, gdzie można znaleźć deski odpowiedniej długości.

– Zawiadomię Abdullaha – oznajmiłam. Weigall nie zaprotestował, choć musiał wiedzieć, że zawiadomię też mojego męża.

Emerson zachował się spokojniej, niż oczekiwałam, chociaż powinna byłam wiedzieć, że w sytuacjach kryzysowych można polegać na jego trzeźwym osądzie. A w kategoriach archeologicznych była to kryzysowa sytuacja. Niestety jedna z wielu i choć być może prowadząca do niniejszej katastrofy niż inne błędy tego typu, popełniane w Dolinie Królów, tym razem byliśmy jej świadkami i nie mogliśmy pozostać obojętni.

– Spójrz prawdzie w oczy, ojcze – powiedział Ramzes, gdy Emersonowi wyczerpał się zasób inwektyw. – Nie przegnasz stąd Davisa. Tylko inspektor Weigall mógłby go powstrzymać, ale on się do tego jakoś nie kwapi.

Nawet tak zwykle opanowanemu sir Edwardowi udzieliło się ogólne podniecenie.

– Czy oni mają jakiegoś fotografa? – dopytywał się. – Jak sądzicie, czy przyjęliby moją ofertę?

– Davis sprowadza kogoś z Kairu – odparła Nefret. – Mówił o jakimś panu Paulu, ale ten człowiek przyjedzie najwcześniej pojutrze.

Dzięki Abdullahowi robota została wykonana i mogliśmy opuścić nasze stanowisko. Deska miała zaledwie dziesięć cali szerokości, sięgała jednak od wejścia do końca korytarza i udało się ją tak zaklinować, że nie dotykała płyty. Weigall doprowadził prąd i zainstalował lampy. Sam poblask światła na złotych reliefach wystarczył, by poruszyć wyobraźnię, co musiało nam zresztą wystarczyć, bo inspektor nie pozwolił nikomu wejść na mostek. Emerson nie próbował z nim dyskutować. Miał nieruchomą twarz i zachowywał nienaturalny spokój. Podczas jazdy powrotnej w ogóle się nie odzywał, nie protestował też nawet, gdy w domu zaproponowałam mu kąpiel i przebranie się przed kolacją.

Choć sama również powinnam się odświeżyć, najpierw udałam się do salonu, by przejrzeć pocztę.

– Niech to diabli – powiedziałam do Davida, bo tylko on mi towarzyszył – z Kairu nic nie przyszło. Walter powinien się już odezwać.

– Przejdę się do urzędu – zaproponował. – Wiesz przecież, jacy oni są opieszali.

Miał tak poważną minę, że poklepałam go uspokajająco po ramieniu.

– Nie przejmuj się, Davidzie, na pewno nic się nie dzieje. Wolę, żebyś nie wychodził sam po nocy. Poślę któregoś z, naszych pracowników.

Zanim znalazłam Mustafę i wydałam mu polecenie, zrobiło się późno, zadowoliłam się więc pobieżnym opłukaniem w wannie i szybką zmianą odzienia. Fatima podała herbatę na werandzie, gdzie na sofie na całą jej długość bezczelnie wyciągnął się Horus. Szturchnęłam go lekko, ale stanowczo i kot zeskoczył, sycząc na mnie i wywijając nerwowo ogonem. Ramzes, który się właśnie zjawił, wydał okrzyk zdumienia.

– Jak ci się to udało, mamo?

– Uniknąć podrapania? Ha, to kwestia wyższości umysłowej i moralnej człowieka nad zwierzęciem.

– Hmm… – Ramzes wziął ode mnie filiżankę i usadowił się na parapecie, opierając się wygodnie o filar.

Odpoczywaliśmy w milczeniu. Mój syn nie kwapił się do rozmowy, a ja z przyjemnością popijałam herbatę, ciesząc się spokojem i ciszą. Jak pięknie rozkrzewił się mój bluszcz! Wyglądał jak zielona draperia, na poły przesłaniając szczeliny żaluzji i szeleszcząc łagodnie w wieczornym powiewie.

Wkrótce dołączyli do nas pozostali. Byliśmy już pogrążeni w ożywionej rozmowie o odkryciach tego dnia, gdy Ramzes poderwał się nagle i rozsunąwszy zasłonę liści, wyjrzał na zewnątrz. Jego cichy okrzyk kazał mi podbiec do drzwi.

Nadjeżdżał powóz, jeden z tych rozklekotanych pojazdów, które można było wynająć na przystani. Zatrzymał się przed frontem i zakołysał z trzaskiem, kiedy wysiadał z niego barczysty mężczyzna. Burnus przybysza, choć pomięty i brudny, uszyty był z dobrego materiału, a zakurzone skórzane sandały też były eleganckie. Dziwnie mi kogoś przypominał. Podobny był…

To przecież Daoud! Ledwie zdążyłam przyswoić sobie to zaskakujące odkrycie, gdy moim oczom ukazał się kolejny, nie mniej zadziwiający widok. Z powozu wysiadła odziana w czerń kobieta, której Daoud z szacunkiem pomógł zejść ze schodka. Nie puszczając jej dłoni, podszedł do mnie. Na jego szczerej, szerokiej twarzy malował się wyraz dumy.

– Przywiozłem ją, Sitt – oznajmił. – Całą i zdrową, tak jak kazałaś.

Nie miała zasłony na twarzy, a spod okrywającej głowę chusty wymykały się jasne loki.

– Evelyn? – wyszeptałam zaskoczona.

Nie była to jednak ona, tylko moja imienniczka, mała Amelia. Stała przede mną z pobladłą twarzą i zapadłymi oczami, a co najdziwniejsze – tutaj! Zajrzałam do powozu, ale nikogo więcej tam nie było.

– Gdzie twoi rodzice? Boże mój, chyba nie przyjechałaś sama? – indagowałam ją. – Lio… Daoudzie…

Dziewczynka, zamiast mi odpowiedzieć, wyciągnęła drżącą dłoń. Wciąż nie wierząc własnym oczom, ujęłam ją w swoje. Lia spojrzała na mnie błękitnymi, podkrążonymi oczami i na jej wargach pojawił się nikły uśmiech. Otworzyła usta, lecz zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, między nami stanęła Nefret.

– Jest wyczerpana – oświadczyła, obejmując dziewczynkę ramieniem. – Ja się nią zajmę, ciociu Amelio. Davidzie, pomóż mi.

W drzwiach werandy pojawili się pozostali. Nawet Ramzes zupełnie zdębiał. David otrząsnął się z osłupienia i wziął na ręce chwiejącą się małą postać. Otulił ją ramionami jak kociaka i ruszył za Nefret do domu.

– Jeżeli są szczególne okazje do napicia się whisky, na pewno jest to jedna z nich – usłyszałam za plecami głęboki głos. – Usiądź, Peabody, zanim się przewrócisz.

Daoud zaczął chyba podejrzewać, że coś tu jest nie tak. Przez jego twarz przebiegł skurcz zaniepokojenia, co ze względu na jej rozmiary potrwało kilka dobrych sekund.

– Czy źle postąpiłem, Sitt Hakim? – zapytał. – Powiedziałaś, że jeśli któreś z nich będzie chciało przyjechać…

– Nie postąpiłeś źle – odparł Ramzes, zerkając na mnie. – Mamo, daj mu herbaty. A ty, mój przyjacielu, usiądź sobie wygodnie i opowiedz nam wszystko po kolei, dobrze?

Mówiono mi wprawdzie, że Daoud to najlepszy gawędziarz w rodzinie Abdullaha, ale zazwyczaj był taki milczący, że trudno było w to uwierzyć. Teraz jednak, wobec słuchaczy tak skupionych, jak tylko każdy mówca mógłby sobie zażyczyć, pokazał, co potrafi. Miał głęboki, melodyjny głos, używał poetyckich metafor, a dłońmi wykonywał hipnotyzujące gesty. Metafory Daouda były jednak tak poetyckie, że chyba lepiej sama streszczę jego relację, dorzucając parę uwag, które temu prostolinijnemu człowiekowi nawet nie przyszłyby do głowy.

Mnie z kolei nigdy nie przyszłoby do głowy, że taka młoda, niedoświadczona dziewczyna jak Amelia może z zimną krwią dokonać tak wyrachowanej manipulacji! Podczas gdy jej rodzice wciąż jeszcze rozważali za i przeciw, ona podjęła już decyzję. Jedynym sposobem ściągnięcia ich do Luksoru było znalezienie się tu samej. Dzięki Bogu starczyło jej rozsądku, by nie wybrać się w drogę samotnie, szybko też zrozumiała, że nigdy nie przekona Selima, by ją ze sobą zabrał. Daoud natomiast, najłagodniejszy, najuprzejmiejszy – i nie najbardziej inteligentny – z naszych pracowników, był łatwą ofiarą. Do tego doszła moja własna wypowiedź, za którą sama chętnie kopnęłabym się w kostkę: „Jeżeli któreś z nich zdecyduje się jednak przyjechać…”. Cóż, powiedziałam to, a Daoud potraktował moje słowa poważnie. Zresztą dlaczego miałby tego nie zrobić? Widział niejednokrotnie, jak ja, Nefret czy nawet Evelyn podejmujemy samodzielnie decyzje i działamy niezależnie od mężczyzn. Egipskie kobiety tak nie postępowały, ale my byłyśmy z innej gliny. A skoro on towarzyszył dziewczynie, nic jej przecież nie groziło…