Выбрать главу

– Na pewno nie pójdziesz nigdzie sama, Amelio! – oświadczył.

Nie podobało się to również Evelyn i sir Edwardowi, wobec czego zostało postanowione, że pójdziemy wszyscy. Fatima zaopatrzyła nas w gigantyczny zapas jedzenia i wyruszyliśmy w drogę w świetnych humorach. Tajemnica szczęścia polega na umiejętności cieszenia się chwilą i niedopuszczaniu do tego, by nieprzyjemne wspomnienia lub lęk przed przyszłością przysłoniły blask teraźniejszości. Dzień był piękny, słońce promienne, powietrze czyste – poza tym udawaliśmy się do jednego z najbardziej romantycznych zakątków na Ziemi, gdzie czekali na nas bliscy i wspaniałe widoki. Lia była tak podekscytowana, że wciąż popędzała swego osła. Walterowi myśl o nowo odkrytym grobowcu również kazała zapomnieć o troskach. Był nie tylko czułym ojcem, lecz także naukowcem i sam przez wiele lat brał udział w wykopaliskach w Egipcie.

Sir Edward jechał na koniu; mieliśmy ich jednak za mało, więc ja dosiadłam osiołka, dzięki czemu mogłam gawędzić wygodnie z Evelyn – oczywiście na tyle wygodnie, na ile pozwalał krok zwierząt. Moja szwagierka cieszy się reputacją profesjonalistki jako świetna malarka scen egipskich, ale tego dnia troska o córkę i o nas wszystkich przysłoniła jej zainteresowanie archeologią.

– Doprawdy nie wiem, co ja mam z tobą począć, Amelio! – powiedziała. – Dlaczego ty i Emerson nie możecie przeżyć choć jednego sezonu bez wplątywania się w afery z udziałem jakichś kryminalistów?

– No, trochę przesadzasz, droga Evelyn. Przecież w sezonie tysiąc dziewięćset pierwszego i drugiego roku… nie, wtedy było to oszustwo w Muzeum Kairskim. A może to było rok później, wtedy Ramzes miał… Zresztą nieważne.

– Z roku na rok jest coraz gorzej, Amelio.

– Nie wydaje mi się, moja droga. Właściwie wszystkie te historie są do siebie podobne. Jedyna różnica polega na tym, że dzieci zaczęły brać w tym aktywniejszy udział.

Nie byłam pewna, jak wiele Evelyn wie czy podejrzewa na temat moich kontaktów z Sethosem. Nie było jednak sensu ukrywać przed nią faktów, które znały nawet dzieci, opowiedziałam jej więc całą historię. Przez lata naszej znajomości zdążyłam nabrać szacunku dla wnikliwości jej osądu. Była zaskoczona – a kiedy opowiedziałam jej o uwodzicielskim stroju, o którego włożenie Sethos kiedyś mnie poprosił, omal nie spadla z osła – ale gdy skończyłam, jej konkluzja była rzeczowa i obiektywna:

– Wydaje mi się, Amelio, że wyciągasz przedwczesne wnioski, zakładając, że to właśnie ten osobnik winien jest twoich obecnych kłopotów. Nie masz na to żadnych dowodów.

– W gruncie rzeczy sama w to nie wierzę – odparłam. – To Emerson widzi wszędzie czającego się Sethosa. Sądzę… Ale jesteśmy już prawie na miejscu; pogadamy później, dobrze?

Wycieczkowicze opuszczali już Dolinę. Cały ośli park wypełniała krzątanina i porykiwania zwierząt. Zostawiliśmy wierzchowce i przeszliśmy pieszo krótki odcinek do naszego stanowiska.

Powitał nas Selim i wyjaśnił, że Emerson z dziećmi są u efendi Davisa. Tego się właśnie obawiałam. Walter nie mógł się doczekać zobaczenia grobowca, ja zaś chciałam jak najszybciej sprawdzić, co tam znów nawyczyniał Emerson, zabawiliśmy więc tylko tyle, żeby przywitać się z Abdullahem i robotnikami. Daouda nigdzie nie było widać; widocznie ktoś – najpewniej Selim – wytłumaczył mu, że będzie lepiej na razie nie pokazywać się rodzicom Lii. W końcu jednak wynurzył się z wykopu, wyglądając jak wielkie, wystraszone dziecko. Ale gdy Walter uścisnął mu dłoń, Evelyn podziękowała za opiekę nad córką, a Lia uściskała serdecznie, od razu się rozchmurzył. Załatwiwszy tę sprawę, kazałam Selimowi zanieść jedzenie do naszego „grobowca śniadaniowego” i ruszyliśmy do stanowiska Davisa.

Zastaliśmy tam resztę naszej rodziny, a także, sądząc na oko, połowę mieszkańców Luksoru. Davis jak zwykle przyprowadził swoją świtę. Pomachałam do pani Andrews, która siedziała w cieniu na dywaniku, wachlując się tak zawzięcie, że aż powiewały pióra na jej kapeluszu. Potem podeszłam do Emersona. Jego wygląd wcale mi się nie podobał.

– Witaj, Peabody – wymamrotał ponuro.

– Co się dzieje? – zapytałam.

– Zniszczenie i zagłada. Katastrofa. Byłaby jeszcze i śmierć – dodał – gdyby Nefret nie odciągnęła mnie od Weigalla. Nie uwierzyłabyś, Peabody…

– Nie powinieneś tu przebywać, Emersonie, skoro tak bardzo cię to denerwuje. Nic dobrego z tego nie wyniknie.

– Może jednak – odparł. – Oni wszyscy znają moje poglądy w kwestii etyki wykopalisk, a Weigall udaje nawet, że je podziela. Może sama moja obecność trochę ich otrzeźwi.

W tym momencie z grobowca wypadł Davis z kilkoma ludźmi. Wcale nie wyglądał na otrzeźwionego obecnością Emersona, a jego twarz pod wpływem uniesienia i ekscytacji przybrała niebezpiecznie czerwony odcień.

– To ona! – wrzasnął. – Witam, pani Emerson. Czy mąż już pani powiedział? To królowa Tei! Co za odkrycie!

– Królowa Tei?! – wykrzyknęłam.

– Tak jest! Żona Amenhotepa Trzeciego, matka Chuenatena i córka Jui i Tui, których grobowiec odkryłem w zeszłym roku, no i…

– Wiem, kim ona była, panie Davis. Jest pan pewien?

– Nie ma wątpliwości. Jej imię jest na płycie sarkofagu, który kazał wykonać dla niej jej syn Chuenaten. A ona leży w trumnie, w komorze grobowej!

– Wszedł pan do komory? – zapytałam, zerkając mimowolnie na Emersona. – Przeczołgał się pan po tej wąskiej desce?

– Oczywiście. – Davis cały promieniał. – Nic mnie nie mogło powstrzymać. W tym starcu wciąż kipi życie, pani Emerson.

Miałam wrażenie, że nie będzie kipiało zbyt długo, jeśli nie zwolni tempa. Jeżeli nie zatłucze go Emerson, dostanie zawału; był tak podniecony, że aż podskakiwał, sapiąc niczym wieloryb. Nakłoniłam go, żeby usiadł i ochłonął. Davis, wyraźnie poruszony moją troską, zapewnił mnie, że wybiera się właśnie na lunch.

– Może pani też chciałaby to obejrzeć? – zaproponował łaskawie. – I profesor także? Później, dobrze?

Emerson milczał, nieruchomy jak skała. Powiedzieć, że był oburzony, to mało; po prostu zapadł z obrzydzenia w rodzaj letargu. Szturchnęłam go lekko parasolką.

– Chodź na lunch, mój drogi. Walter z Evelyn i Lią już na nas czekają.

– Kto taki?

Widząc, że nie doczekam się na razie od mego męża rozsądnej reakcji, zawołałam dzieci i razem zaprowadziliśmy go do naszego grobowca wypoczynkowego. Wiadomość, że nowy grób należał do matki Achenatona (którego Davis nazywał po dawnemu Chuenatenem), bardzo zaintrygowała Evelyn i Waltera, poznali się bowiem w Amarnie, rodzinnym mieście heretyckiego faraona.

– Coś podobnego! – zawołał Walter. – Bardzo bym chciał to zobaczyć. Jak myślicie, czy pan Davis pozwoli mi zajrzeć do komory grobowej?

Te słowa przebudziły wreszcie Emersona z letargu.

– Czemu nie? – odparł. – Wpuścił już tam kilkanaście osób, a większością z nich kierowała jedynie pusta ciekawość. Nawet nie chcę myśleć, jakich zniszczeń narobili.

– A ty jeszcze tego nie oglądałeś? – zapytałam, odganiając muchę z mojej kanapki z ogórkiem.

– Nie. Myślałem jak głupiec, że moja powściągliwość zawstydzi innych i pójdą za moim przykładem. Ale posłałem tam Ramzesa.

Uświadomiłam sobie, że Ramzes jest wyjątkowo milczący. Siedział oparty o ścianę, z podciągniętymi kolanami – bo gdy wyprostuje swoje długie nogi, wszyscy się o nie potykają – i wpatrywał się w nietkniętą kanapkę. Szturchnęłam go lekko.

– Opowiedz nam, co widziałeś, Ramzesie.

– Co? Ach, przepraszam, mamo. Co byście chcieli wiedzieć?