Выбрать главу

– Kiedy się dowiedziałeś? – zapytała Nefret.

– Rano. Abdullah mi powiedział.

– I przez cały dzień żyłeś w lęku, że to może być Layla! Och, Ramzesie!

Nic nie odpowiedział, a Nefret po chwili dodała:

– Cieszę się ze względu na ciebie, że to nie ona.

– Ze względu na mnie? Zapewniam cię, moja droga, że śmierć Layli nie poruszyłaby mnie bardziej niż…

– Wiem, że tak, Ramzesie, nie udawaj… – głos dziewczyny zadrżał. – Gdyby zginęła, to przecież przez to, że ci pomogła. Czułbyś się winny, tak jak ja teraz.

– Nefret!

– Ta młoda kobieta to prostytutka, prawda? Do tej pory ktoś już na pewno ją zidentyfikował albo przynajmniej ustalił, że… że żadna dziewczyna o przyzwoitej reputacji nie zaginęła w Luksorze. Musiała coś wiedzieć, zwróciła się do nas o pomoc i zabili ją. To ja jestem winna śmierci tej nieszczęsnej.

Emerson też usłyszał te słowa, a potem cichy szloch i nieartykułowany pomruk Ramzesa. Nie zatrzymał się ani nie odwrócił, ale jego dłoń zacisnęła się na mojej tak mocno, że prawie zgruchotał mi palce.

Zanim dotarliśmy do domu, Nefret zdołała się pozbierać, przynajmniej na zewnątrz. Po zmroku staraliśmy się nie wychodzić na werandę, zasiedliśmy więc w bawialni. Pomimo głośnych protestów Lii, Evelyn zapędziła ją do łóżka. Nawet Nefret nie broniła prawa dziewczynki do pozostania z nami. Mieliśmy jeszcze sporo do omówienia, a ponieważ opinia Lii była wszystkim znana, nie było sensu dopuszczać do dyskusji jeszcze jednej łatwo ekscytującej się osoby.

Emerson obszedł dom, sprawdzając bramę, drzwi i okna. Po powrocie oznajmił, że Daoud postanowił pozostać na straży.

– Przedtem nie był do tego taki skory – zauważył. – Najwyraźniej wziął Lię pod swoje skrzydła.

– I to bardzo rozłożyste skrzydła – zażartowałam. – Z nikim nie byłaby bezpieczniejsza.

Mój drobny żarcik nie poprawił zbytnio atmosfery. Nie dokonały tego również półmiski z przekąskami, które uparła się podać Fatima. Sir Edward także wrócił już ze swojego wypadu i dołączył do naszej narady wojennej. Wiedział o zamordowanej dziewczynie i był tym wyraźnie poruszony.

– Nawet Daoud nie jest nieśmiertelny – rzekł, kręcąc głową. – Mam nadzieje, że uznają to państwo za przyjacielską radę, jeśli powiem, że rodzice panny Lii powinni jak najszybciej zawieźć ją do domu.

Wyraz niezdecydowania na twarzy Waltera byłby nawet zabawny, gdyby nie był żałosny. Mój szwagier jest zapalonym egiptologiem, a nie miał okazji uczestniczyć w pracach wykopaliskowych już od dość dawna. Dzień spędzony w Dolinie Królów odświeżył jego zainteresowanie, ale jak każdy prawdziwy Brytyjczyk, nie potrafiłby zostawić swoich bliskich w obliczu niebezpieczeństwa.

– Czy nie uważacie, że znaleźliśmy się w ślepej uliczce? – zapytał. – Moim zdaniem wplątaliście się w rozgrywkę z jakimś egipskim gangiem złodziei, może trochę lepiej zorganizowanych i bardziej bezwzględnych od innych, nie aż tak groźnych jednak, jak wielu złoczyńców, z którymi mieliście do czynienia w przeszłości. Obydwie ofiary to Egipcjanie…

– Czy przez to ich śmierć ma mniejsze znaczenie? – wtrącił cicho Emerson.

– Nie wypaczaj moich intencji, Radcliffe – zmarszczył brwi Walter. – Dobrze wiesz, co mam na myśli. Chociaż to hańba, faktem jest, że o wiele łatwiej można bezkarnie zamordować w Egipcie Egipcjanina niż Europejczyka czy Anglika. Władze niewiele się przejmują swoimi rodakami. Znamienny jest też okrutny sposób, w jaki oboje zostali uśmierceni.

– Masz absolutną rację, Walterze – poparłam go. – Już dawno to mówiłam, ale nikt mi nie chciał wierzyć. To może być sekta! Okrutna sekta w rodzaju wyznawców bogini Kali!

Emerson skwitował moje słowa niecierpliwym prychnięciem.

– A czemu nie? – zaoponował Walter. – Indyjscy Dusiciele twierdzą, że składają ofiary swojej bogini, ale nie gardzą także obrabowywaniem tych nieszczęśników. Taką tajną organizację, mającą cechy sekty – rytualne mordy, przysięgi potwierdzane krwią i całą resztę – o wiele łatwiej kontrolować od zwyczajnej złodziejskiej bandy.

– Być może rzeczywiście warto rozważyć tę możliwość, stryju Walterze – przyznał uprzejmie Ramzes. – Religijny fanatyzm był już przyczyną niejednej ohydnej zbrodni.

Walter wyglądał na ucieszonego. Nieczęsto się zdarzało, żeby jego poglądy przyjmowano z taką aprobatą. Zachęcony tym, kontynuował ze wzmożonym entuzjazmem:

– Przywódcy takiej grupy wcale nie muszą być – i najczęściej nie są – prawdziwymi wyznawcami. Są cyniczni i podli, jedynym motywem ich działania jest zysk, a swoich podwładnych kontrolują za pomocą zabobonnego strachu. Pamiętajcie, że wszystko zaczęło się, gdy nasza młodzież miała odejść z papirusem. Czy jest on aż tak wartościowy, by skłonić kogoś do zbrodni?

– Ach, prawda, nie widziałeś go, stryju – zreflektował się Ramzes. – Przyniosę zwój, dobrze, ojcze?

– Tak, oczywiście – odparł Emerson, żując z posępną miną ustnik fajki.

Walter obejrzał z podziwem nie tylko papirus, lecz także skrzynkę zaprojektowaną przez Davida. Chłopak aż pokraśniał, słysząc jego pochwały.

– Obchodzimy się z nim bardzo ostrożnie, proszę pana – wyjaśnił. – Ale uważamy, że warto by na wszelki wypadek zrobić kopie.

– Całkiem słusznie – zgodził się z nim Walter i poprawiwszy okulary, pochylił się nad zwojem. Ja też postanowiłam się mu bliżej przyjrzeć, bo odsłoniętej akurat winiety przedtem nie widziałam. Przedstawiała cztery małe niebieskie małpy z łapkami złożonymi na okrągłych brzuszkach, siedzące wokół stawu.

– Duchy jutrzenki – mruknął Walter, przyglądając się rzędowi hieroglifów pod malunkiem. – Zadowalają bogów płomieniami ze swych ust…

– Wystarczy – przerwał mu Emerson. – Jeżeli masz ochotę przetłumaczyć to cholerstwo, Walterze, zrobisz to później. Na razie obejrzyj fotografie.

– Chyba zostawię to Ramzesowi. Wątpię, żeby tekst wnosił coś nowego. Wspaniały egzemplarz, ale z pewnością nie jest to żaden unikat. Czy dla tej domniemanej sekty mógłby mieć jakieś szczególne znaczenie?

Do pokoju weszła Evelyn i stanęła przy nas.

– To ten słynny papirus? – zapytała. – Urocze te małe pawianki.

– Wyglądasz mi na bardzo zmęczoną, moja droga – stwierdziłam. – Usiądź, naleję ci herbaty.

– To wyczerpanie nie tyle fizyczne, co psychiczne – odparła. – Miałam dość długą rozmowę z Lią. Jeszcze nigdy nie zachowywała się tak nierozsądnie! A wiesz przecież, Amelio, że matce, nawet bardzo poirytowanej, niełatwo przychodzi odmówienie dziecku czegoś, czego ono tak bardzo pragnie.

Emerson przestał ssać ustnik fajki i nagle się ożywił.

– Chciałbym zaproponować pewien kompromis – oznajmił.

Słowo „kompromis” w jego ustach brzmiało tak niezwykle, że wszyscy wybałuszyli na niego oczy. Emerson uznał to za objaw głębokiego zainteresowania i wyłuszczył swój pomysł.

– Tak czy inaczej, wyjeżdżacie dopiero za kilka dni. Może więc zorganizowalibyśmy dziewczynce wycieczkę… do Medinet Habu, Deir el Bahari i tak dalej. Będziemy zwiedzać, chodzić na przyjęcia i zabawiać ją, aż się zmęczy, a wtedy odeślemy ją do domu jeśli nie zachwyconą, to w każdym razie mniej rozczarowaną.

Czułam, że wcale nie poszłoby to tak łatwo. Skłonność do kompromisu jest nieznana młodym ludziom prawie w tym samym stopniu, co Emersonowi. Jednak jego propozycja mogła przynieść przynajmniej ten skutek, że Lii nie wypadałoby już tak bardzo narzekać na swój los.