Выбрать главу

– On ma przynajmniej tę satysfakcję, że racja jest po jego stronie, a nie po ich – odparł Ramzes. – Nie bądź taka obłudna, Nefret. Zapomniałaś już, jak w twojej nubijskiej oazie traktowano klasę służących, nazywając ich „szczurami” i odmawiając im prawa do zaspokojenia podstawowych potrzeb? Takie czy inne uprzedzenia są słabością całego rodzaju ludzkiego. Niewiele osób, łącznie z tymi, które uważają się za otwarte głowy, potrafi się od nich całkowicie uwolnić.

– Profesor taki nie jest.

– Istotnie. Niechęć ojca do ludzi jest całkowicie bezstronna.

Nawet David uśmiechnął się, słysząc te słowa, pokręcił jednak głową.

– On jest inny, Ramzesie, wiesz o tym. Ty zresztą także.

– Mam nadzieję. W czym cię kiedykolwiek zawiodłem, przyjacielu, że mi o tym nie powiedziałeś?

– Nie zawiodłeś mnie nigdy, mój bracie – zapewnił go David. – Próbowałem… chciałem, ale…

– Ale się obawiałeś, że uznam, iż nie jesteś wart mojej kuzynki? Na miłość boską, Davidzie, myślałem, że lepiej mnie znasz.

– To nie tak! Ja… Niech to diabli, Ramzesie, nie każ mi czuć się jeszcze podlej, niż się czuję. Pamiętasz, co mówiłeś kiedyś o wywieraniu nacisku na dziewczynę… gdy ktoś oczekuje, że dotrzyma obietnicy, nawet jeżeli nie jest już nim zainteresowana?

– Zapal sobie – burknął Ramzes.

– Och… Dziękuję.

– Prowadzicie bardzo ciekawe rozmowy, kiedy mnie nie ma w pobliżu – zauważyła Nefret. – O którym ze swoich licznych podbojów mówiłeś wtedy, Ramzesie?

– Nie twoja sprawa.

Parsknęła śmiechem, tak jak się spodziewał. Przypalając Davidowi papierosa, odwrócił się z obawy, że zdradzi go wyraz twarzy. Czuł, że nie powinien czuć się taki szczęśliwy, gdy jego przyjaciel cierpi, ale nie mógł nic na to poradzić.

– Nie miej do niego żalu, że ci nie powiedział – usprawiedliwiała Davida Nefret. – Mnie także nie zaufał, to Lia sama mi się przyznała. Biedactwo, tak bardzo potrzebowała komuś się zwierzyć. Bardzo trudno jest być zakochanym do szaleństwa i nie móc nikomu o tym powiedzieć.

– Naprawdę? – wycedził Ramzes.

– Tak mi mówiono. – Nefret usiadła po turecku i wygładziła suknię. – Teraz już wiesz, dlaczego tak bardzo chciała przyjechać do Luksoru. Nie z egoizmu – zamartwiała się o niego.

– A ja się martwię o nią – westchnął David. – Mogą jutro wyjechać. Jeśli jej już nigdy więcej nie ujrzę, to…

– Nie popadaj w zwątpienie, Davidzie, przekonamy ich, zobaczysz – uspokajała go dziewczyna. – Boże, cóż to był za dzień! – Ziewnęła jak senna kotka. – Idę spać. Ty też idź, Ramzesie, masz pod oczami cienie wielkości filiżanek.

– Za chwilę.

– Nie gniewasz się już na mnie, co? – zapytał David, kiedy Nefret wyszła, pozostawiając przekornie uchylone drzwi.

– Nie. Ale jak sobie pomyślę, ile razy zamęczałem cię, mówiąc o…

– Teraz możemy się zamienić – oświadczył David niemal ze swoim dawnym uśmiechem. – Pamiętasz, jak pewnej nocy – jak to się wydaje dawno temu! – wtedy, kiedy mi pierwszy raz powiedziałeś, co czujesz do Nefret, stwierdziłem…

– Że robię tyle szumu z powodu tak prostej sprawy.

– Coś w tym rodzaju. Dziwne, że mi wtedy nie dałeś w zęby. Jeżeli to cię może pocieszyć, wiedz, że drogo zapłaciłem za tę kołtuńską uwagę.

Ramzes zgasił papierosa i wstał.

– Trzymasz się jakoś, prawda? – zapytał, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela i przyglądając mu się badawczo.

– Nie. – David uśmiechnął się słabo. – Ale nie zamierzam się zachowywać jak jakiś bajroniczny idiota. Tak czy inaczej, mam za co być wdzięcznym. I nie porzucam nadziei. Wiem, że nie jestem jej wart, ale nikt o nią nie zadba tak, jak ja. Jeżeli uda mi się przekonać stryja Waltera i ciotkę Evelyn…

– Nimi się nie przejmuj. Liczy się tylko matka.

Starożytni Egipcjanie nie znali słowa „sumienie”. Za człowiekiem lub przeciwko niemu, gdy stawał w Sali Sądu, świadczyło jego serce – w ich przekonaniu była to także siedziba inteligencji. Tej nocy wejrzałam w moje, posiłkując się frazami ze „Spowiedzi negatywnej”, którą niedawno przetłumaczyłam. Nie odpędziłam świętego zwierzęcia ani nie odejmowałam mleka od ust niemowląt. Nie odbierałam życia ludziom (chyba że oni chcieli mi odebrać moje) ani nie powtarzałam kłamstw (chyba że było to absolutnie niezbędne). „O ty, który zsyłasz dobry los na śmiertelnych – wyszeptałam. – Nie przeklinałam bogów. O ty o pięknych ramionach. Nie przepełnia mnie duma…”.

A może to nieprawda? Może właśnie fałszywa duma i bigoteria kazały mi się nie zgadzać na małżeństwo tych dwojga? Czy kiedy jeszcze myślałam, że Lię trzyma w ramionach Ramzes, moje oburzenie było równie mocne jak później, gdy już wiedziałam, że obejmuje ją David?

Tak. Nie. Ale to było co innego.

Przewróciłam się na bok i przysunęłam do Emersona. Nie obudził się ani nie objął mnie ramieniem; spał głęboko. Nie miał niczego na sumieniu. Ja zresztą też, powiedziałam sobie w duchu. Ale upłynęło sporo czasu, zanim udało mi się pójść w jego ślady.

Rano wstał przede mną, co nie zdarzało się często. Ubrałam się szybko i pospieszyłam na werandę, gdzie zastałam Emersona na pogawędce z sir Edwardem. Krzątała się przy nich Fatima, serwując kawę, herbatę i ciasteczka, żeby nie umarli z głodu przed śniadaniem.

Nie wątpiłam, że wie o ostatnich wydarzeniach. Służba zawsze wie takie rzeczy, a żaden z uczestników wczorajszej dyskusji nie kłopotał się ściszaniem głosu. Fatima w obecności mężczyzn nosiła czador, lecz widziałam w jej ciemnych oczach zatroskanie.

– Wyglądasz, jakby ci się przydało coś na rozbudzenie, Peabody – stwierdził mój mąż, robiąc mi miejsce na sofie. – Siądź sobie, napij się kawy i zostaw dzieci w spokoju. Rozmawiałem już z każdym po kolei i obiecali mi… Gdzie pan idzie, sir Edwardzie? Niechże pan siada.

– Sądziłem, że wolicie państwo poruszać sprawy rodzinne…

– W tym domu nie ma takich spraw – rzekł cierpko Emerson. – Już pan uczestniczy w tym wszystkim, więc może pan sobie darować te grzeczności. Niemniej jednak w tej konkretnej kwestii nie oczekuję pańskiej opinii.

Bruzdy wokół ust sir Edwarda pogłębiły się.

– Nigdy bym nie ośmielił się jej wyrazić, profesorze – powiedział.

W świetnie skrojonym tweedzie, śnieżnobiałej koszuli i wypucowanych butach wyglądał jak zwykle nieskazitelnie. Wrócił na swoje krzesło, a Fatima dolała mu herbaty.

– Co się zaś tyczy innych kwestii… – zaczął.

– …to omówimy je później – uciął Emerson. – Kiedy już wyprawimy stąd mojego brata z rodziną. Cholerne przeszkody! A więc, Peabody, dzieci zgodziły się nie poruszać tematu na nowo, toteż bądź tak dobra i również powściągnij język. Spędzimy przyjemny dzień na zwiedzaniu, a wieczorem wsadzimy ich do pociągu.

– Przyjemny? – powtórzyłam z przekąsem. – Jakżeby mógł być taki, gdy wszyscy są skwaszeni, źli albo zakłopotani. Liczę w każdym razie na to, że nie rozbudziłeś w młodych płonnych nadziei, mój drogi. To byłoby okrucieństwo.

– Pozwólmy im żywić nadzieję, Peabody. Kto wie, może się zdarzy coś, co zmieni sytuację.

I zdarzyło się.

Zachowaniu moich towarzyszy wycieczki nie można było nic zarzucić. Wszyscy byli dla siebie wyjątkowo uprzejmi i nikt nie nawiązywał do kłopotliwego tematu. A jednak atmosfera była tak gęsta od emocji, że nie czuliśmy się swobodnie. Były chwile nagłego milczenia i opuszczania wzroku, były spojrzenia kątem oka i pochmurne miny. Żałowałam, że nie wyekspediowaliśmy młodszych Emersonów rano – teraz byłoby już po wszystkim.