Выбрать главу

Lia sprawowała się lepiej, niż śmiałam oczekiwać. Nie okazywała niechęci rodzicom ani słowami, ani zachowaniem, choć zbyt wylewna także nie była. Oboje z Davidem nie rozmawiali ze sobą wcale. Nie musieli jednak, bo ich oczy mówiły wszystko.

Dobrze mi znane atrakcje świątyni w Karnaku nie zdołały zwrócić moich myśli ku przyjemniejszym sprawom, szukałam więc dla nich zajęcia, rozważając kroki, jakie powinniśmy podjąć dla rozwiązania drugiego z naszych problemów.

Znajdowaliśmy się właśnie w Sali Hipostylowej. Oprócz nas było tu kilka grup turystów, skupionych wokół swoich przewodników. Nas oprowadzał Ramzes. Stałam w pewnym oddaleniu, pogrążona w rozmyślaniach, gdy nagle usłyszałam wołający mnie kobiecy głos. Odwróciwszy się, ujrzałam krępą damę o rumianej twarzy. Wydawała mi się znajoma, lecz nie mogłam sobie przypomnieć skąd. Przypomniała mi sama.

– Pani Emerson, prawda? – powiedziała. – Spotkałyśmy się na przyjęciu u Vandergeltów.

Była to owa niewychowana mamusia, która tak obcesowo odciągnęła swoją córkę od Davida. Miała na sobie kostium z zielonego lnu i sprytny kapelusik w formie czepka, który zasłaniał zbyt wiele, żebym mogła ją teraz od razu rozpoznać. Uznawszy, jak to wielu ludzi ma w zwyczaju, że pamiętam jej nazwisko – a nie pamiętałam – wygłosiła przydługi monolog na temat piękna Egiptu i swego nim zachwytu, po czym zaprosiła nas na kolację w Winter Palace jeszcze tego wieczoru.

Na nieszczęście zyskaliśmy z Emersonem niejaką popularność, a są ludzie, którzy – przykro mi to stwierdzić – polują na spotkania ze znanymi osobami, żeby móc się potem chełpić znajomością z nimi. Podejrzewałam, że owa dama, której nazwiska nadal nie mogłam sobie przypomnieć, kieruje się właśnie tymi niezbyt ciekawymi i mało dla mnie zrozumiałymi pobudkami.

Odpowiedziałam jej, że mamy inne zobowiązania, i uprzejmie przeprosiłam. Nie zrozumiała, że to oznacza odmowę, i oznajmiła, że pozostanie w Luksorze przez jakiś czas, wobec czego możemy się spotkać innego wieczoru. Taka nachalność w moim przekonaniu wymaga stanowczej odpowiedzi. Kiedy już miałam jej udzielić, dama nagle wzięła mnie pod ramię.

– Włóczy się za mną jakiś tubylec, żebrząc o pieniądze – oznajmiła wzburzona. – Przejdźmy tam, gdzie nas nie zobaczy, droga pani Emerson.

Poprowadziła mnie, ściskając moje ramię niemal do bólu, ku wejściu do części południowej, obecnie nieczynnemu.

Tknęło mnie przejmujące dreszczem przeczucie. Czyżby to była kolejna próba uprowadzenia? W tak zatłoczonym miejscu było to mało prawdopodobne, lecz wejście, do którego zmierzałyśmy, znajdowało się w odległym kącie świątyni i przesłaniało je rusztowanie.

– A gdzież ty się znów wybierasz, Peabody, u diabła ciężkiego? – usłyszałam nagle i zza pobliskiego filaru wyłonił się Emerson.

– O, pani mąż – zaszczebiotała dama, puszczając moją rękę. – Miło mi pana znów spotkać, profesorze. Właśnie pytałam panią Emerson, czy zrobicie mi państwo tę przyjemność i zjecie ze mną któregoś wieczoru kolację.

– To raczej mało prawdopodobne – odparł Emerson, mierząc ją wzrokiem. – Ale proszę mi dać wizytówkę, zobaczymy, co się da zrobić.

Pogrzebała w przepastnej torebce i wręczyła mu bilecik, po czym, osiągnąwszy – jak jej się wydawało – cel, wróciła do swojej grupy.

– Hmm – mruknął Emerson, obracając w palcach wizytówkę.

– Gdzie reszta? – zapytałam w nikłej nadziei uniknięcia wykładu.

– Tam – pokazał ręką. – Niech to diabli, Peabody, jeżeli nadal będziesz robić takie rzeczy, zamknę cię w domu.

– A co mi tutaj mogło grozić, przy takich tłumach? To tylko nieszkodliwa nudziara.

– Z pewnością. – Emerson zerknął na bilecik. – Pani Louisa Ferncliffe. Heatherby Hall, Bastington on Stoke.

– Nowobogacka – stwierdziłam z lekkim prychnięciem. – Akcent ma bardzo pospolity. Spotkaliśmy ją na przyjęciu u Vandergeltów.

– Ja nie.

Wzięłam go pod ramię, żeby zaprowadził mnie do pozostałych.

– Ostatnio jest tak spokojnie, że aż nudno, Emersonie.

– Jeżeli będziemy się trzymać razem, tak jak przez ostatnie dni, nie powinno się wydarzyć nic złego.

Stalowe spojrzenie jego niebieskich oczu sprawiło, że te słowa zabrzmiały jak groźba. Stanowiły one jednak również stwierdzenie faktu. Ale jakże mieliśmy odnaleźć naszych śmiertelnych wrogów, nie prowokując ich do działania?

Zjedliśmy lunch w hotelu Karnak. Ponurej atmosfery nie rozładował ani piękny widok na rzekę i doskonałe jedzenie, ani wysiłki niektórych z nas, próbujących poprowadzić wesołą pogawędkę. Mijały godziny, czas się kurczył. Nasi goście nie zamierzali już wracać na Zachodni Brzeg, lecz chcieli udać się wprost na stację, by wsiąść do wieczornego ekspresu do Kairu. Służba miała spakować ich bagaże i dostarczyć do pociągu. Oczy Lii napełniały się raz po raz łzami. Odwracała wówczas głowę, udając, że podziwia widok, i ocierała je ukradkiem. Chciała pojechać jeszcze do Gurna, pożegnać się z Abdullahem i Daoudem, uznałam jednak, że to zły pomysł.

Kiedy posiłek dobiegał końca, było już dobrze po południu. Sir Edward był bardzo miły wobec Evelyn i starał się ją zabawić wspomnieniami z cudownych dni w grobowcu Tetiszeri. Reminiscencje te jednak wcale nie były takie kojące. To właśnie podczas tego sezonu w naszym życiu pojawił się David. Wiedziałam, że Evelyn myśli o zaniedbanym, spragnionym miłości chłopcu, który podbił wówczas jej serce i którego serce miało być teraz złamane – z jej pomocą.

Wszyscy chyba odczuliśmy ulgę, kiedy nadszedł czas wyjścia. Przeszliśmy się jeszcze po sklepach i Walter zasypał córkę prezentami – kupił jej haftowaną suknię, złoty naszyjnik i całą masę pamiątek i świecidełek. Przyjmowała je z wdzięcznością, ale bez entuzjazmu. Zachowywała się jednak w sposób godny podziwu i załamała się dopiero na stacji, gdy zobaczyła, kto na nas czeka.

Abdullah wyglądał imponująco w swej najlepszej szacie z białego jedwabiu obszytego złotem i śnieżnobiałym turbanie. Jego okolona białą brodą twarz emanowała dostojeństwem faraona. Daoud także się wystroił, miał na sobie długi kaftan z pasiastego jedwabiu, przepasany barwnym kaszmirskim szalem. Twarzy jednak nie miał dostojnej.

– Oby Bóg miał ciebie i twoich bliskich w swej opiece, efendi – powiedział Abdullah i wyciągnął dłoń do Waltera. – Oby ci się wiodło aż do naszego następnego spotkania.

Walter ujął dłoń starego i potrząsał nią długo. Nie był zdolny wykrztusić słowa.

Abdullah wygłosił słowa formalnego pożegnania do Evelyn i Lii, a potem nadeszła kolej Daouda. Zamiast ująć wyciągniętą dłoń Lii, położył na niej małą złotą kasetkę z wygrawerowanym dekoracyjnym kufickim napisem. Było to istne cacko, bardzo stare i cenne, zawierające cytaty z Koranu.

– To potężny talizman, mała Sitt – oświadczył Daoud. – Będzie cię strzegł, dopóki do nas nie powrócisz.

Trudno było ją winić, że tego już nie zdzierżyła. Sama miałam łzy w oczach. Lia rzuciła się w ramiona Daouda z głośnym płaczem.

– Musimy poszukać naszych miejsc, kochanie – rzekł Walter, odciągając ją łagodnie.

Wolałabym nie pamiętać tego rozstania. Najgorsze były ostatnie chwile, gdy Lia stanęła przed Davidem i wyciągnęła do niego drobną, drżącą dłoń. Złożyła obietnicę i zamierzała jej dotrzymać, nawet gdyby miała z tego powodu umrzeć. W tym momencie zresztą z pewnością czuła się tak, jakby to rzeczywiście miało nastąpić.

– Pocałuj go, na miłość boską! – zawołał nagle Ramzes. – Tego ci przecież nie mogą zabronić.

Staliśmy na peronie, dopóki pociąg nie zniknął nam z oczu, a dym nie rozwiał się w wieczornej bryzie. Abdullah z Daoudem wycofali się na dyskretną odległość, lecz przypuszczałam, że wrócą z nami na Zachodni Brzeg; byłoby grubiaństwem nie zaoferować im miejsca na naszej łodzi. Uświadomiłam sobie, że unikam wzroku Abdullaha, chociaż nie było ku temu powodu (jak przekonywałam się w duchu). Jego poczucie godności i wrodzone dobre maniery nie pozwoliłyby mu na czynienie mi wyrzutów nawet spojrzeniem.