Emerson usiłował wyglądać, jakby w ogóle o tym nie pomyślał aż do tej chwili, lecz nie udało mu się to.
– Hmm, właściwie czemu nie? Może moglibyśmy mu w czymś pomóc.
– Właśnie miałem pana o to zapytać, profesorze – wtrącił sir Edward. – Jak panu wiadomo, jadłem wczoraj kolację z panem Paulem…
– Nie wiadomo mi – uciął Emerson.
– Ach, tak? Sądziłem, że pani Emerson wspomniała panu o tym.
– Nie wspomniała.
– Ehm… A więc, profesorze, pan Paul zaproponował, żebym mu dzisiaj asystował. Zdjęcia, które wykonał wczoraj, nie wyszły za dobrze…
– Pomagał pan je wywoływać? – zapytałam, wstydząc się moich wcześniejszych podejrzeń wobec niego. Wywoływanie płyt jest czasochłonne i wymaga dużej staranności.
– Pomagać to za wielkie słowo. To znakomity fachowiec. Jednak, jak sam stwierdził, wśród delikatnych obiektów zgromadzonych w tak ciasnej przestrzeni pracuje się lepiej z asystentem, który trzyma sprzęt i ustawia światła.
– Z dwójką asystentów byłoby jeszcze lepiej – ożywiła się Nefret.
– To chyba byłoby już zbyt trudne do przełknięcia dla pana Ayrtona – odparł z uśmiechem sir Edward.
– W istocie, im mniej osób będzie się kręcić po komorze grobowej, tym lepiej – stwierdził Emerson.
– Więc nie ma pan nic przeciwko temu? – zapytał sir Edward.
– Nie należy pan do mojej ekipy i nie musi mnie pytać o pozwolenie – odparł Emerson. – Proszę iść, oczywiście. Ja też tam zajrzę na chwilę, zobaczę, jak się wiedzie Ayrtonowi.
– Jaki jest ten pan Paul? – zapytałam, gdy ruszyliśmy ścieżką.
– To zabawny mały człowieczek – zaśmiał się sir Edward. – Całkowicie oddany swojej pracy. Nie udało mi się z nim porozmawiać o niczym poza fotografią.
Przy grobowcu nie było Davisa z jego trupą, Ned był sam. Powitał nas z wyraźnym zadowoleniem.
– Już myślałem, że stracił pan zainteresowanie, profesorze, bo nie zaglądał pan tutaj od kilku dni. A gdzie Ramzes?
Emerson wyjaśnił, że podejmowaliśmy gości, natomiast Ramzes z Davidem pracują w numerze piątym. Sir Edward napomknął o swoim zamiarze asystowania Paulowi. Ned pokiwał głową.
– A tak, wspominał mi o tym – rzekł. – On tu decyduje, ja się za bardzo nie znam na fotografii. Bardzo proszę, sir Edwardzie. Z pewnością nie muszę panu przypominać o ostrożności.
– Czy pan Paul już jest? – zapytałam.
– Tak, pojawił się o pierwszym brzasku – odparł poetycko Ned. – Jest bardzo zaangażowany w pracę.
Sir Edward zszedł po schodkach i zniknął w grobowcu.
– Pan Davis dzisiaj nie przyjdzie – oznajmił Ned. – Dopóki pan Paul nie porobi zdjęć i tak niewiele możemy zdziałać.
– Całkiem słusznie – mruknął Emerson. – A teraz lepiej już wracajmy do roboty. Chce pan rzucić okiem, Ayrton?
Ned odparł, że z przyjemnością, i spędziliśmy całkiem miły, spokojny poranek – oczywiście z wyjątkiem Ramzesa i Davida. Kiedy ich zawołałam na przedpołudniową herbatę, byli mokrzy i Ramzes stwierdził, że i tak mieli przerwać, bo pot zaczął im kapać na rysunki. Wdali się z Nedem w ożywioną dyskusję na temat metod kopiowania.
– David zgadza się z panem Carterem – powiedział Ramzes – że ręczne kopiowanie pozwala najlepiej uchwycić ducha oryginału.
– To zależy także od ducha kopisty – stwierdził nieco ironicznie Ned. – David jest w tym znakomity, przyznaję. Próbowałem przekonać… ale mniejsza z tym.
Kiedy Emerson ogłosił koniec pracy, przeszłam się do nowego grobowca, zapytać sir Edwarda, czy wraca z nami. Ned też już chyba skończył, bo na miejscu zastałam tylko stróżujących. W grobowcu paliło się światło, ale moje zawodowe sumienie kazało mi opanować pokusę zejścia na dół. Skoro fotografowie pracowali z takim zapałem, nie byłoby w porządku im przeszkadzać. Sir Edward wróci, kiedy skończy, uznałam.
Podczas naszej wieczornej herbatki na werandzie przyjemna zazwyczaj atmosfera gdzieś się ulotniła. Emerson zrzędził na bezeceństwa Weigalla i Davisa, a David rozmyślał o swoim złamanym sercu i chociaż było to raczej niemożliwe, wyglądał jeszcze marniej niż ubiegłego wieczoru. Zastanawiałam się, czy Abdullah poruszył z nim temat córki Mustafy Karima, lecz postanowiłam o to nie pytać.
– Kim była ta kobieta, mamo, z którą rozmawiałaś wczoraj w Karnaku?
Pytanie to zadał Ramzes. Było niespodziewane, ale padło w odpowiednim momencie. Najzręczniej nam było rozmawiać na temat tajemniczych morderstw i różnych podejrzanych wydarzeń.
– Starała się uchodzić za zwyczajną turystkę – odparłam – jednak zachowywała się bardzo podejrzanie. Gdyby nie zjawił się twój ojciec…
– Zwabiłaby cię za filar, uśpiła chloroformem i wynieśliby cię jej pomagierzy, czy tak? – wtrącił Emerson. – Doprowadzasz mnie czasami do rozpaczy, wiesz, Peabody?
– Znałaś ją wcześniej? – zapytał Ramzes.
– Widziałam ją na przyjęciu u Vandergeltów, ale nie rozmawiałam z nią. Ty ją poznałeś, Davidzie.
– Jak to? – żachnął się. – Kiedy?
– Rozmawiałeś z jej córką, na taką w każdym razie wyglądała. Rudowłosa, dość pulchna dziewczyna, pamiętasz? Pani Ferncliffe podeszła do was i odciągnęła ją.
– Ach, tak. – David zupełnie nie był tym zainteresowany, lecz starał się być uprzejmy. – Nie wiedziałem, że to jej matka. W ogóle się do mnie nie odezwała.
Ramzes usadowił się na parapecie w swojej ulubionej pozie, oplatając rękami kolana.
– Myślałem o czymś, co powiedziałaś, mamo – rzekł. – Ty i stryj Walter. Może ten pomysł z morderczą sektą nie jest aż taki bezsensowny, jak się zdawało. Jej istnienie jest raczej mało prawdopodobne, ale te straszliwie okaleczone trupy rzuciły na miejscowych coś w rodzaju zaklęcia. Ludzie są przerażeni i w ogóle nie chcą z nami rozmawiać. A może nasi przeciwnicy usiłują wszystkich zastraszyć, bo nie mają nad nami przewagi fizycznej? Ilu ich właściwie może być?
– Dobrze myślisz – włączyła się Nefret.
– Nie do końca – odparł Ramzes. – Możliwe, że mieliśmy do czynienia z kilkoma członkami większej organizacji. Nigdy nie było ich więcej niż trzech czy czterech, zgadza się? W domu Layli było tylko trzech. Twierdziła, że inni też się pojawią, ale to nie znaczy, że byłoby ich wielu.
– W Kairze było czterech – powiedziała w zamyśleniu Nefret. – Dwóch weszło przez okno, a dwóch czekało w domu naprzeciwko.
– Nie, nie, tam było trzech. – David mimowolnie dotknął szyi. – No i kobieta.
Te trzy słowa, choć wypowiedziane bez nacisku i nie mające ukrytego znaczenia, wywarły piorunujące wrażenie na Nefret. Aż się zachłysnęła powietrzem.
– Kobieta – powtórzyła. – Niesamowite, co? Zupełnie zapomnieliśmy o kobietach w tej sprawie, a przecież kilka odegrało w niej kluczowe role. Najpierw ta cała pani Markham, która wkręciła się do Unii Kobiet i pomagała Sethosowi okraść pana Romera ze starożytności. Potem w Kairze to właśnie kobieta chciała poderżnąć gardło Davidowi. Kolejna z nich, Layla, również była znaczącą postacią w grupie. Niektóre mieszkanki tego ohydnego domu w Luksorze – a może i wszystkie – także są w to wmieszane.
– Nefret – powiedziałam z niepokojem – do czego ty zmierzasz?
Zbyła mnie niecierpliwym machnięciem ręki. Jej oczy iskrzyły się z ekscytacji.
– Prawda zaczęła do mnie docierać kilka dni temu, gdy próbowałam wypytać cię o Sethosa, ciociu, a ty nie chciałaś o tym rozmawiać. Powiedziałaś przedtem, że próba uprowadzenia cię w Londynie nie była w stylu Sethosa. I miałaś rację. On na pewno nie zaplanowałby tak ordynarnego napadu i nie pozwoliłby swoim ludziom potraktować cię tak brutalnie. Jednak poszlak prowadzących do Sethosa nie da się zlekceważyć, szczególnie tej maszyny do pisania. Skoro to nie on sam wysłał tę wiadomość, musiał to być ktoś blisko z nim związany. Ktoś, kto ma dostęp do jego prywatnej kolekcji skarbów, kto jest obeznany z nielegalnym handlem starożytnościami i światkiem przestępczym, a poza tym nienawidzi cioci Amelii i chciałby ją skrzywdzić. Uważam, że jest to kobieta i że ty, ciociu, ją znasz!