Tylko David nie brał udziału w rozmowie. Nigdy nie mówił zbyt wiele i uważał, że nieuprzejmie jest przerywać innym, choć był to czasami jedyny sposób, żeby wziąć udział w naszej konwersacji. Zazwyczaj jednak okazywał zainteresowanie, przysłuchując się z uśmiechem dyskusjom toczonym przy stole. Teraz natomiast siedział jak mumia, prawie nie tknąwszy jedzenia. Wyznam, że poczułam ulgę, kiedy sir Edward i Nefret namówili go na pójście do studia.
My także zabraliśmy się każde do swojej roboty. Powrót do znajomych zajęć sprawił mi wielką przyjemność. Emerson pisał w dzienniku, mamrocząc pod nosem i pytając raz po raz Ramzesa lub mnie o niektóre szczegóły. Ramzes, którego ręka już niemal wydobrzała, też robił jakieś notatki, a ja zasiadłam nad „Księgą umarłych”, jak się ją – choć nie oddawało to pełnego znaczenia tego osobliwego manuskryptu – zwykło nazywać.
Tłumaczenie tekstów religijnych to trudne zadanie, przyzna to każdy naukowiec. Napotyka się w nich na słowa, jakich nie ma w żadnym słowniku – w moim w każdym razie wielu z nich nie było. Sporządziłam sobie listę takich słówek, zamierzając zapytać o nie Waltera. Rozrosła się już do kilku kartek. Kiedy uzupełniałam tę listę, dodając nowe słowa, których nie mogłam przetłumaczyć, Ramzes wstał, przeciągnął się i zajrzał mi przez ramię.
– Ciągle to „Ważenie serca”? – zdziwił się. – Wczoraj też nad tym pracowałaś. Z czym masz trudności?
– Z niczym – odparłam, odwracając kartkę. Trudności zamierzałam skonsultować z Walterem, gdy będzie ku temu okazja, bo jakoś nie mogłam się przemóc, żeby poprosić o pomoc własnego syna. To pewna słabość mojego charakteru, przyznaję, ale nikt nie jest doskonały.
– Ten rysunek szczególnie mnie fascynuje – powiedziałam. – To dość niezwykła koncepcja jak na kulturę, nieznającą nauk prawdziwej wiary.
Ramzes odwrócił krzesło i usiadł, kładąc ramiona na oparciu.
– To aluzja do chrześcijaństwa, jak mniemam? – zapytał.
A niech to diabli, pomyślałam. Absolutnie nie miałam ochoty na wdawanie się w teologiczną dyskusję z moim synem. Potrafił argumentować niczym jezuita, a jego poglądy, przejęte zresztą od ojca, były drażniąco nieortodoksyjne.
Oczywiście uznał, że wie, jak brzmiałaby moja odpowiedź, i mówił dalej:
– Koncepcja sądu nad jednostką, dokonywanego przez Boga czy bogów dla ustalenia, czy dany osobnik kwalifikuje się do życia wiecznego, nie jest wyłączną własnością chrześcijaństwa. Ja chyba nawet wolę wersję egipską. Zmarły nie podlega tu arbitralnej ocenie pojedynczego boskiego bytu…
– Który widzi wszystko i wie wszystko – dokończyłam.
– Właśnie – przytaknął i zacisnął usta, co miało oznaczać uśmiech. – Egipcjanie natomiast dopuszczali możliwość formalnego przesłuchania zmarłego przez boską ławę sędziowską, której przewodniczył sędzia, strzegący wagi. Brał też w tym udział sprawozdawca sądowy. Rezultat niekorzystnego wyroku jest tutaj również znacznie bardziej miłosierny niż w wersji chrześcijańskiej. Smażenie się w piekle przez wieczność jest chyba gorsze niż szybkie unicestwienie w paszczy…
Przerwał i przyjrzał się zdjęciom.
– Ammut, Pożeraczki Umarłych – podpowiedziałam.
– Otóż to.
– Poruszyłeś kilka interesujących kwestii, mój drogi, które chętnie z tobą przedyskutuję, ale innym razem – oświadczyłam. – Robi się późno, więc może byś przeszedł się do studia i namówił resztę do zakończenia pracy? Nefret w każdym razie powinna się już położyć.
– Dobrze, mamo – odparł. – Dobranoc, mamo. Dobranoc, ojcze.
Emerson coś odmruknął.
Po wyjściu Ramzesa przejrzałam otrzymaną tego dnia pocztę. Musiałam przyznać rację Emersonowi: Luksor stawał się stanowczo zbyt popularny. Jeśli ktoś w tym gustował, mógł spędzać całe dnie na bywaniu w towarzystwie. Różni znajomi zapraszali nas na lunch, herbatę lub kolację, poza tym dostałam kilka listów polecających napisanych przez osoby, które spotkałam raz czy dwa w życiu, dla osób, których nie znałam w ogóle albo nie życzyłam sobie poznać. Jedyna ciekawa wiadomość przyszła od Katherine, która napisała, że planuje nazajutrz odwiedzić szkołę Sayyidy Amin i pytała, czy z nią tam pójdę.
Napomknęłam o tym Emersonowi, który siedział z nosem w rozłożonych na stole notatkach.
– Myślę, że powinnam z nią pójść – powiedziałam. – Katherine zasługuje na wsparcie w swoich planach założenia szkoły, a ja niewiele jej dotychczas pomogłam.
– Możesz iść, jeżeli weźmiesz ze sobą Ramzesa i Davida – odparł. – I Nefret – dodał po chwili.
Biedny, kochany Emerson jest taki przejrzysty w swoich intencjach.
– I zostawię cię samego, tak? – zapytałam.
– Samego? Z dwudziestoma robotnikami, paroma setkami cholernych turystów i świtą Davisa w pobliżu?
– W Dolinie są ustronne zakątki, do których żaden turysta się nie zapuszcza, Emersonie. Na przykład puste grobowce i niebezpieczne rozpadliny.
Rzucił pióro na stół i odchylił się na krześle. Potarł dołek na podbródku i utkwił we mnie rozbawione spojrzenie swoich błękitnych oczu.
– Dajże spokój, Peabody, chyba nie myślisz, że jestem tak głupi, żeby łazić byle gdzie i dać się zwabić w pułapkę.
– Zdarzało ci się to już przedtem.
– Ale teraz jestem starszy i mądrzejszy – oświadczył. – Są lepsze sposoby. Coś ci powiem, Peabody… Może byś odłożyła tę sprawę z Katherine jeszcze na dzień lub dwa i razem spróbujemy złapać sukinsynów, którzy zamordowali tę dziewczynę?
Uprowadzili też jego syna i Davida i napadli na Nefret, jednak to właśnie straszna śmierć młodej kobiety popychała go do czynu. Emerson usiłuje nie ujawniać swoich czułych punktów, ale jak każdy Brytyjczyk zrobi wszystko, by chronić słabszych i pomścić skrzywdzonych.
– Co konkretnie masz na myśli? – zapytałam.
– Wciąż nie znamy prawdziwych motywów ich działania. Jedyna poszlaka to papirus, choć właściwie nigdy nie poszliśmy tym tropem. Jeśli dowiemy się, skąd pochodzi, może uda nam się ustalić tożsamość ostatniego właściciela.
– To Bertha.
– Diabli nadali, Peabody, nie wiemy tego. Skonstruowaliśmy zgrabną historię, ale nie ma najmniejszego dowodu na udział Berthy w tej sprawie. Natomiast co do Sethosa…
– Zawsze go podejrzewasz. Na jego udział też nie ma dowodów.
– A ty zawsze bronisz tego obwiesia! Muszę postarać się o dowody. Pytałem tu i ówdzie, ale tylko o Yussufa i nie napomykając o papirusie. Zwój pochodzi z Teb, więc z pewnością przeszedł przez ręce tutejszych handlarzy, być może także Mohammeda Mohassiba. Ten człowiek jest w branży od trzydziestu lat i miał do czynienia z najświetniejszymi zabytkami z tebańskich grobowców. Pamiętasz, co powiedział o nim Carter? To nie przypadek, że Mohassib chce się ze mną spotkać.
– Nie z tobą, mój drogi, tylko ze mną.
– Na jedno wychodzi. Pokażę mu papirus i obiecam nietykalność i dozgonną wdzięczność, jeśli dostarczy nam użytecznych informacji. Skończymy wcześniej w Dolinie i pojedziemy do Luksoru.
Przez większość nocy spałam spokojnym, głębokim snem. Dopiero tuż przed brzaskiem obudził mnie przeraźliwy krzyk.
Było oczywiste, skąd pochodzi i do kogo należy ten głos. Wyrwał ze snu nawet Emersona. Mój mąż jednak potknął się o własne buty, które zwykł rzucać byle gdzie, więc zjawiłam się na miejscu zdarzenia jako druga.
Pierwszy był Ramzes. W pokoju panowała ciemność, ale poznałam jego sylwetkę. Stał przy łóżku Nefret i patrzył na nią.
– Co się stało?! – zawołałam. – Dlaczego tak stoisz i tylko się gapisz? Co tu się dzieje?
Mój syn odwrócił się i usłyszałam trzask zapałki. Kiedy płomień znieruchomiał, Ramzes przytknął go do świecy.