Выбрать главу

Tymczasem zjawili się pozostali. Byłam rada z siebie, że zawsze nalegałam na wkładanie odpowiedniego ubioru do snu. Wszyscy byli mniej lub bardziej odziani, nawet Emerson, choć prezentował spore fragmenty nagiego ciała. Sir Edward nie zdążył narzucić szlafroka, miał jednak na sobie gustowną piżamę z niebieskiego jedwabiu.

– Bardzo przepraszam – powiedziała Nefret, siadając na posłaniu. Nie dodała nic więcej, bo wybuchnęła śmiechem. W ramionach trzymała wielkie cielsko Horusa.

– Boże mój! – zdumiałam się. – A ten skąd się tu wziął?

Ramzes postawił świecę na stole.

– Któregoś dnia zamorduję tego zwierzaka – oznajmił całkiem poważnie.

– Przecież dobrze wiesz, że nie byłbyś zdolny do czegoś takiego – zauważyłam.

– Ale ja byłbym – rzekł Emerson. – Piekło i szatani! Serce mi wali dwa razy szybciej niż normalnie!

– To moja wina – stwierdziła Nefret. – Spałam głęboko i kiedy skoczył mi na brzuch, na chwilę odebrało mi dech. Myślałam… – Przytuliła mocniej kota. – Ale ty nie chciałeś, prawda, kocurku?

Udało mi się wyprowadzić Ramzesa z pokoju, zanim powiedział zbyt dużo brzydkich wyrazów.

Rano zastaliśmy na werandzie jednego ze służących Cyrusa. Siedział cierpliwie w kucki, czekając, aż się zjawimy, a potem uniósł skraj swojego burnusa powyżej kolan i poprosił o „szczypiącą wodę”. Chodziło o jodynę, a stan jego goleni istotnie wymagał sporej porcji tego medykamentu, toteż zaaplikowałam mu go w należytej ilości. Katherine ma doskonale wyposażoną apteczkę (jeden z moich prezentów ślubnych dla Vandergeltów), lecz nieszczęsny chłopina wierzył chyba przede wszystkim w moje magiczne moce. Pragnął się również wyżalić, więc pozwoliłam mu to uczynić i wysłuchałam go cierpliwie. Nie muszę zapewne wyjaśniać, że był to służący oddelegowany do pilnowania kocicy Sechmet.

Księga trzecia

WAŻENIE SERCA

Usłyszcie zatem osąd.

Jego serce zważone zostało należycie,

a jego dusza zaświadczyła o nim.

Na Wielkiej Wadze złożona jest jego prawość.

14

Gdy poniedziałkowego popołudnia dopływaliśmy do Luksoru, spostrzegłam zacumowaną przy nabrzeżu dahabiję dyrektora Departamentu Starożytności. A więc państwo Maspero jednak przyjechali! Będę oczywiście musiała złożyć im wizytę, pomyślałam. Miałam tylko nadzieję, że odwiodę od tego Emersona, który przy swym obecnym rozdrażnieniu mógłby powiedzieć coś nieprzyjemnego.

Uprzedziłam wcześniej Mohassiba przez posłańca, że odwiedzimy go po południu. Pod jego domem zastaliśmy kilku mężczyzn, siedzących na kamiennej ławie przed bramą. Przyglądali się nam z nieskrywaną ciekawością, a jeden odezwał się z przebiegłym uśmiechem:

– Czy przybyłeś kupować starożytności, Ojcze Przekleństw? Mohassib za dużo bierze, ja mogę ci zaproponować lepsze ceny.

Emerson skwitował ten kiepski dowcip skrzywieniem ust. Wszyscy wiedzieli doskonale, że nie kupuje nigdy starożytności od handlarzy. Przywitał każdego z mężczyzn po imieniu i odprowadził mnie na stronę.

– Wykorzystam okazję i pogawędzę trochę z tymi osobnikami, Peabody. Może wyciągnę z nich jakieś informacje. Ty i Nefret idźcie do Mohassiba. Przy was będzie się czuł swobodniejszy i jestem pewien, moja droga, że zdołasz go namówić do wyjawienia tego, czego by raczej nie powiedział w mojej obecności.

Większość owych „osobników” znałam równie dobrze, jak on. Kilku z nich zajmowało się handlem antykami i ich podróbkami, a jeden należał do sławetnego rodu Abd er Rassulów, najbieglejszych rabusiów grobów w całych Tebach.

– Zgoda – odparłam. – Sir Edwardzie, czy byłby pan tak dobry i wziął ode mnie ten… tę paczkę? Ramzesie, wy z Davidem zostańcie z ojcem.

Emerson wzniósł oczy ku niebu w wyrazie niemej rozpaczy, ale nie zaprotestował. Wyciągnął fajkę i przysiadł się do mężczyzn okupujących ławę.

Mohammed Mohassib wyszedł nam na spotkanie osobiście. Zaprowadził nas do przyjemnie umeblowanego pokoju, gdzie na niskim stoliku podano herbatę. Dopiero kiedy usiedliśmy, zorientowałam się, że David wszedł do domu za nami.

– Miałeś zostać z profesorem – rzuciłam półgłosem.

– Ale on mi kazał iść z tobą – odparł szeptem. – Ramzes go pilnuje. Pomyśleliśmy…

– Dobrze, nieważne – uciszyłam go, ponieważ Mohassib nam się przyglądał i niegrzecznie by było rozmawiać dalej szeptem.

Zwyczajowe komplementy i uprzejmości oraz nalewanie herbaty zajęły sporo czasu. Mohassib starał się nie patrzeć na pakunek, który położyłam przy swoim krześle. Czekał, aż sama wyjawię cel wizyty. W końcu uczyniłam to w zwyczajowo zawoalowany sposób.

– Byliśmy zaszczyceni twoją zgodą na przyjęcie naszych odwiedzin – zaczęłam. – Mój mąż ma ważne sprawy do załatwienia, ale przesyła swoje…

– …przekleństwa, bez wątpienia – dokończył Mohassib, głaszcząc swoją długą brodę. – Wiem, co myśli efendi Emerson. Nie, Sitt Hakim, proszę za niego nie przepraszać. Jest człowiekiem honoru, którego szanuję. Chętnie mu pomogę.

– W jaki sposób? – zapytałam.

Pytanie było zbyt obcesowe; powinnam była odpowiedzieć komplementem i deklaracją przyjaźni. Mohassib kurtuazyjnie przemilczał moją gafę, lecz trwało wieki, zanim wreszcie przeszedł do sedna.

– Kilka dni temu efendi Emerson pytał o pewnego człowieka z Kairu – oświadczył.

– Czy go znałeś? – wyrwało mi się kolejne bezpośrednie pytanie.

– Wiem, kto to był. – Arab wydął wargi. – Ja nie zadaję się z takimi ludźmi. Ale słyszałem, już po wizycie profesora, że to właśnie on został wyłowiony z Nilu.

– Zabity przez krokodyla.

– Wiemy oboje, ty i ja, że to nie krokodyl go zabił. I dziewczynę także. Posłuchaj mnie, Sitt. Nie traćcie czasu na szukanie tych ludzi pomiędzy handlarzami. To są zabójcy, a my nie zabijamy.

Wierzyłam jego słowom.

W ramach rewanżu i jako wyraz uznania odwinęłam moją paczkę i poleciłam Davidowi podnieść pokrywę skrzynki. Mohassib wydał przeciągły świst, kiedy zobaczył papirus.

– Doszły mnie słuchy, że posiadacie zabytek o wielkiej wartości – powiedział – i że to dlatego Yussuf Mahmud zakradł się do waszego domu. Ale kto by przypuszczał, że to będzie ten zwój?

– A więc już go kiedyś widziałeś?

– Nie przechodził przez moje ręce, lecz słyszałem o nim. To jeden z pierwszych obiektów, zabranych przez Mohammeda Abd er Rassula ze skrytki w Deir el Bahari.

– Rozumiem – szepnęłam. – I co się z nim potem stało?

Stary handlarz poprawił się na krześle. Wyglądał na zakłopotanego.

– Powiem ci, co wiem o tym papirusie, Sitt Hakim – odparł. – To żadna tajemnica. Wszyscy wiedzą, że Mohammed ukrywał go u siebie w domu razem z innymi cennymi rzeczami.

Wszyscy prócz urzędników z Departamentu Starożytności, pomyślałam. Nie dziwiło mnie wcale, że miejscowi z Luksoru i Gurna połączyli siły przeciwko intruzom z zagranicy, usiłującym im przeszkodzić w prowadzeniu handlu, którym zajmowali się od bardzo dawna. Grobowce wraz ze swą zawartością należały do ich przodków i tym samym – w ich przekonaniu – należały teraz do nich. Poza tym większość tych ludzi cierpiała biedę, a przecież zmarłym te przedmioty i tak już nie były potrzebne. Z punktu widzenia rabusiów było to logiczne i rozsądne rozumowanie.

– Te skradzione rzeczy leżały w ukryciu przez wiele lat – ciągnął Mohassib. – Gdy Brugsch i Maspero dowiedzieli się o grobowcu, żaden handlarz nie odważył się nimi zajmować. Ale później – być może dopiero po dziesięciu latach – pojawił się ktoś, kto się jednak odważył. Powiadają, że zabrał papirus i królewskie utensylia do Kairu, gdzie miał swoją główną kwaterę. Co potem z nimi uczynił, nikt nie wie, lecz można się tego domyślać. Sądzę, że ty się domyślasz, Sitt Hakim, i że możesz też wiedzieć, kim był ten człowiek.