– Tak, chyba tak – odparłam.
Mohassib powiedział już wszystko, co chciał powiedzieć. Dziękując wylewnie za odwiedzenie starego, schorowanego człowieka, dał mi do zrozumienia, że to koniec rozmowy. Rok wcześniej miał atak serca i wyglądał marnie, ale kiedy ujęłam na pożegnanie jego dłoń, nie zdołałam się powstrzymać przed zadaniem mu ostatniego pytania – o sprawców tych kradzieży i morderstw.
W odpowiedzi pokręcił głową.
– Nie, nie wiem, kim oni są, Sitt Hakim, i nie chcę wiedzieć. Jeżeli uda wam się ich powstrzymać, to bardzo dobrze, bo przynoszą ujmę mojemu krajowi i mojej profesji. Ale nie chciałbym skończyć w paszczy krokodyla.
Z manuskryptu H
Gdy tylko kobiety zniknęły w budynku, Emerson zwrócił się do młodych ludzi:
– Idźcie z matką i Nefret.
– Powiedziała…
– Wiem, co powiedziała. A ja mówię, że macie jej towarzyszyć.
Ramzes ujął Davida pod ramię i poprowadził go za otwartą bramę.
– Lepiej zrób, jak każe – poradził mu.
– Nie powinniśmy go zostawiać samego, Ramzesie. Jeżeli…
– Ja go przypilnuję. Pospiesz się.
David, kręcąc głową, wszedł do domu. Na podwórze wyszedł jeden ze służących Mohassiba, niosąc za nogi kurczaka. Ptak popiskiwał i bił skrzydłami; może nie wiedział dokładnie, jaki los mu szykują, ale na pewno coś przeczuwał. Ramzes skinął na służącego i po chwili szybka transakcja handlowa została dokonana. Arab oddalił się zadowolony, bez galabii i turbanu, za to z pieniędzmi, za które mógłby kupić kilka ubrań. Kurczaka też się pozbył. Ogłupiały ptak, zamiast uciekać na otwartą przestrzeń, zaczął grzebać dziobem w ubitej ziemi. Ramzes wiedział, że jego egzekucja odwlokła się tylko na krótko. Taki łakomy kąsek nie mógł w Luksorze zbyt długo pozostawać przy życiu.
Ojciec nie lubił prowadzić zbyt długich pogawędek. Ramzes jeszcze nie skończył się przebierać, gdy Emerson wstał i pożegnał swoich rozmówców, więc szybko wsunął koniec turbanu pod spód zawoju i ruszył w pogoń za kurczakiem. Ojciec zgodnie z jego przewidywaniami rozejrzał się uważnie po dziedzińcu, lecz widząc tylko plecy nieudolnego służącego, poszedł swoją drogą.
Ramzes rzucił ostatnią krytyczną uwagę pod adresem kurczaka, pomazał sobie twarz garścią pyłu i ruszył za Emersonem. Przebranie było kiepskie, ale mniej zwracało uwagę w tłumie niż europejski strój.
Domyślał się, dokąd zmierza ojciec, i przeklinał sam siebie w duchu za to, że powiedział mu o srebrnym kółku. Znalazł je obok porzuconej na skałach strzelby i nie miał wątpliwości, że pozostawiono je tam celowo. Absurdem byłoby sądzić, że jakaś kobieta w długiej sukni biegała po urwiskach Doliny obwieszona srebrem i przypadkiem zgubiła część kolczyka.
Srebrne kółko miało ich zaprowadzić z powrotem do Domu Gołębic. Ramzes ukrył je przed matką z oczywistych powodów. Zazwyczaj jego powiernikami w takich sytuacjach byli David i Nefret. Ale jego nieszczęsny przyjaciel był teraz całkowicie pogrążony w romantycznych rojeniach, a na rozsądne działanie Nefret nie można było liczyć, gdy w grę wchodziły emocje. Komuś jednak musiał o tym powiedzieć, bo w przeciwieństwie do matki nie był tak nieostrożny, by iść tam samemu. Pozostawał mu tylko ojciec. Emerson, wysłuchawszy go, pokiwał głową i mruknął, że zastanowi się, co powinni zrobić. I teraz właśnie to robił – sam, potajemnie, nie dbając o bezpieczeństwo. Nie wiadomo, które z rodziców jest trudniejsze, pomyślał Ramzes.
Pozostawało tylko pytanie, czy Emerson umówił się na spotkanie, czy też zamierzał się tam zjawić bez uprzedzenia. Jeśli to drugie, raczej nie powinien napotkać sytuacji, z którą by sobie nie poradził, ale jeżeli był na tyle głupi, żeby ich ostrzec… Nie, uznał Ramzes, ojciec nie jest idiotą. To tylko przez tę przeklętą pewność siebie pakuje się zawsze…
I kto tu mówi o pewności siebie, przemknęło mu przez głowę, gdy na jego gardle zacisnęły się nagle wielkie dłonie i został przygwożdżony do ściany.
– Niech to diabli! – krzyknął Emerson na widok znajomej twarzy. – To ty!
– Tak, ojcze – wykrztusił Ramzes, rozcierając sobie krtań. – Jaki błąd popełniłem?
– Za bardzo deptałeś mi po piętach. Zamyśliłeś się, co? – Emerson zastanawiał się przez chwilę. – Właściwie możesz iść ze mną. Ale trzymaj się w dyskretnej odległości i nie wchodź do środka.
– Ludzie na nas patrzą, ojcze.
– Hmm, no tak… – Emerson uderzył syna otwartą dłonią w twarz. – Ośmielasz się okradać Ojca Przekleństw? – krzyknął po arabsku. – Podziękuj Allahowi, że nie stłukłem cię na kwaśne jabłko!
Poszedł dalej, a Ramzes podążył za nim „w dyskretnej odległości”. Ostrożnie wymierzony policzek nie był zbyt bolesny, lecz mimo to twarz go paliła.
Cel wyprawy ojca był dokładnie taki, jak przewidział. O tej porze klientów było niewielu, ale przed wejściem stało, gawędząc i paląc, dwóch mężczyzn. Kiedy Emerson minął ich dziarskim krokiem, jeden z nich upuścił niedopałek papierosa. Potem obaj spojrzeli najpierw na niego, a potem na siebie i jak na komendę odwrócili się i szybko odeszli.
Zasłona w drzwiach załopotała gwałtownie i ojciec wszedł do środka. Ramzes usunął się na bok, żeby przepuścić kolejnego mężczyznę, który wypadł na ulicę i oddalił się pospiesznie. „Wraz z Ojcem Przekleństw zjawiają się kłopoty” – przypomniał sobie z uśmiechem jedno z powiedzonek z kolekcji Daouda, popularnych już w całym Luksorze i okolicach.
Podniósł niedopałek, ale nie włożył go do ust. Wiarygodność przebrania była istotna, lecz i tak już czuł się okropnie nieszczęśliwy z powodu pcheł zamieszkujących galabiję. Drapiąc się od niechcenia, podszedł do drzwi i zaczął nasłuchiwać. Z wnętrza dobiegał cichy pomruk głosów. Jeden należał do ojca, drugi do kobiety.
Minuty wlokły się w nieskończoność i Ramzes zaczął się niepokoić. Uprzejma konwersacja z kobietą to nic niewłaściwego, obawiał się jednak, że chodziło tu o grę na zwłokę. Był tylko jeden powód, dla którego ktoś mógł stosować taką taktykę wobec Ojca Przekleństw – chciał zebrać posiłki. Do diabła z poleceniami, uznał Ramzes. Gdyby przez jego zaniedbanie ojcu stało się coś złego, matka by go zabiła (jeśliby przedtem sam się nie zabił).
Zrzucił z siebie galabiję i turban, przeczesał palcami włosy i wszedł za kotarę. W pomieszczeniu poza ojcem i właścicielką lokalu nie było nikogo. Emerson na jego widok poderwał się z miejsca.
– Do diabła, przecież ci mówiłem, żebyś nie wchodził! – warknął.
Ramzes zignorował tę uwagę.
– Co się dzieje? – zapytał.
– Domagam się pozwolenia na przeszukanie tego przybytku, ale ta dama nie chce mi go udzielić.
Ramzes spoglądał na ojca z mieszaniną konsternacji i rozbawienia, To było w jego stylu, prosić grzecznie tę starą wiedźmę o pozwolenie, podobnie jak w jego stylu był zamiar przeszukania wilczej jamy bez odpowiedniej obstawy. Chociaż wizyta była niezapowiedziana, nieprzyjaciel miał już dość czasu, żeby zebrać siły.
Obwiedzione czernidłem oczy starej kobiety skakały od ojca do syna i z powrotem. Po chwili wzruszyła ramionami i rozłożyła bezradnie ręce. Zadzwoniły złote ozdoby.
– A więc idź – rzuciła jękliwie. – Rób wedle swojej woli. Biedna stara kobieta cię nie powstrzyma.