Выбрать главу

Emerson podziękował jej po arabsku.

– Na miłość boską, ojcze – nie wytrzymał Ramzes. – Skoro już podjąłeś decyzję, zróbmy to wreszcie.

– Oczywiście, oczywiście, mój chłopcze. Idziemy. Chyba tędy…

Za głównym pomieszczeniem znajdowały się obskurne małe klitki z materacem i paroma sprzętami. Były puste. Emerson wskazał wąskie schody w końcu korytarza.

– Bardziej wyszukane apartamenty są pewnie na górze – stwierdził.

– Ostrożnie, ojcze. Zaczekaj tam na mnie. Nie…

– Oczywiście, mój chłopcze.

Wbiegł, przeskakując dwa stopnie naraz, a Ramzes za nim, oglądając się za siebie. Włosy na karku już stały mu dęba. Ku jego zdziwieniu ojciec rzeczywiście czekał u szczytu schodów. Było tu więcej światła, wpadającego zza żaluzji na obu końcach krótkiego korytarza, i tylko czworo przesłoniętych kotarami drzwi. Poza brzęczeniem wszechobecnych much panowała zupełna cisza. Powietrze było duszne i gorące, po podłodze w smugach światła snuły się koty kurzu.

– No cóż – powiedział Emerson donośnym głosem. – Coś mi się zdaje, że tracimy czas. Dokończmy jednak, cośmy zaczęli. Ty weź tamtą stronę korytarza, a ja tę.

– Wybacz ojcze, ale to chyba nie jest najrozsądniejszy pomysł. – Ramzesowi aż ścierpła skóra. Było tu stanowczo za cicho. Dom przecież nie mógł być kompletnie wyludniony.

– Może i nie – odparł ustępliwie Emerson. – W takim razie idź za mną.

Ruszył ku najbliższym drzwiom. Jego buty dudniły po gołej podłodze. Ramzes raczej wolał nie wchodzić tak śmiało za kotarę, lecz ojciec najwyraźniej zamierzał tak postąpić. Chwycił go więc za rękaw i zastąpił mu drogę.

– Pozwól mi przynajmniej wejść pierwszemu – szepnął.

Emerson pchnął go mocno w plecy. Ramzes uznał to za przesadnie gwałtowną reakcję, ale niemal w tym samym momencie usłyszał pierwszy strzał. Drugi padł, zanim jego ciało dotknęło podłogi. Ojciec runął na niego całym ciężarem, wyduszając zeń resztki oddechu.

– Ojcze, na Boga! – wystękał Ramzes.

– Nie podnoś się – polecił mu spokojnie Emerson.

– Nie mógłbym. Leżysz na mnie. A niech to, czy jesteś…

– Ranny? Jak widać, nie. – Emerson stoczył się z syna i podniósł na czworakach.

Huknął trzeci strzał.

– Padnij! – jęknął Ramzes. – Błagam cię, ojcze, padnij na ziemię!

– Hmm, to dziwne, nie sądzisz? – mruknął Emerson. – Nie ma kuli.

– Co takiego?

– Tu trafiły dwie pierwsze. – Ojciec pokazał mu ślady po odłupanym tynku. – A gdzie trzecia?

– Może przeszła przez kotarę naprzeciwko?

– Aż tak kiepsko to ona nie celuje. Zaczekajmy trochę.

Czekali więc – syn wciąż na ziemi, a ojciec niedbale oparty o ścianę. Kiedy Emerson nagle się zerwał i wskoczył do środka, Ramzesa kompletnie to zaskoczyło. Zapomniał, jak szybko ojciec potrafi się poruszać, niczym pantera albo kot – jak mawiała matka. Podniósł się z ziemi i ruszył za nim, pełen nie bardzo synowskich myśli.

Jednak wtargnięciu ojca do „bardziej okazałych apartamentów” nie towarzyszył żaden krzyk, strzał ani inny dźwięk. Pokój był większy od tych na dole i stało w nim normalne łóżko, poza tym był tu stół i dwa krzesła. Emerson stał przy łóżku, patrząc na coś, co na nim leżało. Okno nad łóżkiem było otwarte i odsłonięte. Brzęczały muchy. Roje much. Przypominało to dźwięk piłowanego metalu. Podchodząc do ojca, Ramzes zauważył na stole zieloną butelkę i pustą szklankę.

Pistolet spoczywał obok bezwładnej dłoni kobiety. Ubrana była w ciemnoniebieski kostium do konnej jazdy i wyglądała bardzo elegancko i porządnie, od aksamitnych wyłogów żakietu po zapinane na guziki buty. Nieporządek panował tylko na poduszce. Strzeliła sobie w głowę.

– Przestań się już ciskać, Peabody. Kula mnie ledwie drasnęła.

Pocisk pozostawił długą czerwoną smugę na plecach i ramieniu Emersona. Założyłam mu opatrunek i usiadłam przy nim.

– Kolejna koszula do niczego, co? – mruknął i uśmiechnął się do mnie z lekkim zażenowaniem.

– To byłaby moja, gdyby mnie nie powalił na ziemię – stwierdził Ramzes. – Skąd wiedziałeś, że ona zaraz strzeli, ojcze?

Siedzieliśmy na werandzie. Fatima krzątała się między nami, cmokając z troską i usiłując wmusić w każdego coś do jedzenia.

W końcu uspokoiliśmy się na tyle, że mogliśmy prowadzić sensowną rozmowę.

Kiedy po moim wyjściu od Mohassiba okazało się, że Emerson zniknął, naprawdę się zdenerwowałam. Siedzący nadal na ławce uczynni obwiesie pokazali mi, w którą stronę poszedł, co nie na wiele się zdało. Ramzesa z nim nie było. Jak wyjaśnił jeden z Arabów, chłopak poszedł za nami i na pewno jeszcze nie wychodził przez bramę.

Ponieważ z nami też go nie było, domyśliłam się, że ruszył za ojcem w jakimś przebraniu, co trochę uśmierzyło mój niepokój. Nie mieliśmy wyboru – musieliśmy zaczekać na miejscu, aż wrócą. Obwiesie zrobili nam uprzejmie miejsce na ławie i zabawiali nas domysłami na temat celu wypadu Emersona. Wymieniali różne – od najścia na sklep z antykami Ali Murada, po filuterną sugestię, że chodzi o miejsce mniej godne szacunku – i nie bardzo mnie rozbawili. Sir Edward, który tulił do siebie skrzynkę ze zwojem niczym niemowlę i popatrywał na mnie z troską, zaofiarował się w końcu, że pójdzie poszukać mojego męża.

– A gdzie, jeśli można wiedzieć? – zapytałam cokolwiek zgryźliwie.

Na to oczywiście nie miał odpowiedzi.

Powracających włóczykijów pierwszy spostrzegł David – jego głośne westchnienie ulgi kazało się nam odwrócić w ich stronę. Wyglądali obaj nie mniej nieporządnie niż zwykle, od zakurzonych butów po gołe głowy; zauważyłam jednak, że Ramzes stara się nie kuleć.

Zanim znaleźliśmy się w domu, najpilniejsze pytania doczekały się odpowiedzi. Zauważyłam też rozdarcie płaszcza Emersona – był nie do naprawienia, podobnie jak koszula. Na moją prośbę zdjął okrycie, stwierdzając, że było mu i tak cholernie gorąco, ale uparł się, że nie potrzebuje opieki medycznej. W tej sytuacji zostałam zmuszona do przeprowadzenia całej operacji na werandzie. Emerson w tym czasie pokrzepiał się whisky z wodą.

– Ty pierwsza, Peabody – oznajmił. – Czy dowiedziałaś się czegoś od Mohassiba?

– Czy ty mnie celowo prowokujesz? – zapytałam z irytacją. – Posłałeś mnie samą do Mohassiba tylko po to, żeby móc się wymknąć na to drugie spotkanie. Wcale nie sądziłeś, że się czegoś dowiem. Owszem, wyjawił mi pewną ważną informację, lecz cóż to znaczy w porównaniu z niebezpieczeństwem, na jakie ty się wystawiałeś. Skąd w ogóle wiedziałeś, że ona tam będzie? I czemu, u diabła, nic mi nie powiedziałeś?

– Posłuchaj, moja droga…

– Dlaczego poszedłeś tam sam? O mały włos cię nie zabiła!

– Nie byłem sam – wymamrotał ze skruchą mój mąż. – Ramzes…

– A co do ciebie, Ramzesie… – zaczęłam.

Emerson mi przerwał:

– Synu, skoro już stoisz przy barku, nalałbyś matce kapkę…

Ramzes już to zrobił. Podał mi szklankę.

– Dziękuję – powiedziałam. – A teraz chętnie posłucham twoich wyjaśnień, Emersonie. I to szczegółowych.

– Obiecaj, że nie będziesz przerywać.

– Nie obiecam.

Wyszczerzył się w uśmiechu.

– Dolewaj matce, Ramzesie, bardzo cię proszę – rzekł tylko.

Srebrna ozdoba utwierdziła Emersona w przekonaniu, że Berthy należy szukać w Domu Gołębic. Tylko tam mogła znaleźć sprzymierzeńców – wśród kobiet, mających wszelkie powody, by pogardzać mężczyznami i tęsknić za wolnością. Ciągłe niepowodzenia w próbach zaatakowania nas wpędzały ją w coraz większy gniew i frustrację. Ujawniając miejsce swojego pobytu, podjęła wykalkulowane ryzyko – była gotowa na wszystko dla wyeliminowania jednego z nas.