Выбрать главу

– Deszcz pada! – krzyknął, zrywając się z krzesła. – Zaleje grobowiec!

Wiedziałam, że to nie nasz biedny grób numer pięć był powodem takiego larum. Poirytowana jego idée fixe, powiedziałam bardziej niż zazwyczaj podniesionym głosem:

– Usiądź i skończ śniadanie, Emersonie! Nie pada żaden deszcz, jest tylko ponuro i wietrznie.

Wystawiwszy za okno głowę dla sprawdzenia wiarygodności mojej informacji, wrócił w końcu do stołu.

– Na pewno zaraz będzie padało – oświadczył.

– Troszczenie się o grobowiec, który masz na myśli, mój drogi, to nie twoja sprawa. Ned i pan Weigall na pewno go odpowiednio zabezpieczyli.

Wyraz twarzy mojego męża mówił dobitnie, co myśli o tej optymistycznej opinii.

– Już dawno powinni tam założyć drzwi. Sir Edwardzie, czy ten fotograf… A gdzież on jest, u diabła?

Miał na myśli sir Edwarda, nie fotografa. Rozejrzał się po pokoju, jakby oczekiwał, że młody człowiek kryje się gdzieś w kącie.

– Pewnie jeszcze śpi – stwierdziłam. – I ma do tego prawo, szczególnie w taki dzień jak dzisiejszy. Przypuszczam, że w taką pogodę mało kto wybierze się do Doliny.

– Hmm… – Emerson w zamyśleniu potarł palcem dołek w brodzie. – Łącznie z Maspero i Davisem, jak sądzę. Obaj to ciepłe kluchy.

– To nieprawda i nie fair, mój drogi.

– A kto by się tym przejmował, u diabła? – fuknął. – Skończyłeś, Ramzesie?

– Tak, ojcze – odparł mój syn i wstał posłusznie, wpychając do ust ostatni kęs grzanki.

– Ale ja nie skończyłam – oznajmiłam, sięgając po dżem.

– No to się pospiesz, jeśli chcesz z nami iść. – Emerson zmierzył mnie spojrzeniem. – Albo wiesz co, Peabody? Może zostaniesz dzisiaj w domu? Pogoda jest kiepska, a ja i tak nie mam dla ciebie roboty. Zostań z nią, Nefret, i dopilnuj, żeby… ee… czymś się zajęła.

Szare niebo nad Luksorem jest taką rzadkością, że zwykle stanowi zapowiedź gorszej pogody. Możliwe, że to aura wpłynęła na stan moich nerwów. Z pewnością nie była to uwaga Emersona, bo pozwala sobie na takie rzeczy przez cały czas. Rąbnęłam o stół łyżką do dżemu, obryzgując obrus lepkimi kropelkami.

– Jeżeli myślisz, że ci pozwolę iść do Doliny i szarogęsić się w grobowcu Davisa…

– Szarogęsić? – Emerson prawie już krzyczał. – Ja nigdy…

– Oczywiście, że tak! Mało masz jeszcze problemów z…

– Uważam to za swój profesjonalny obowiązek…

– Twoja praca! Tylko to się dla ciebie liczy, prawda?

Pożałowałam tych słów, ledwie je wypowiedziałam. Rumieniec spełzł z policzków Emersona, a jego otwarte już do reprymendy usta zacisnęły się w wąską linię. Dzieci zastygły jak posągi, nie ważąc się zabrać głosu.

– Wybacz mi, Emersonie – powiedziałam, pochylając głowę, żeby uniknąć jego karcącego spojrzenia. – Nie wiem, co się dziś ze mną dzieje od samego rana.

– Opóźniona reakcja nerwowa – mruknął Ramzes.

– Znowu podczytywałeś moje książki psychologiczne! – napadłam na niego.

W przeciwieństwie do ojca, był bardziej rozbawiony niż urażony moim wybuchem. Poznałam to po lekkim zwężeniu oczu, bo poza tym w jego twarzy nic się nie zmieniło.

– Wszyscy to chyba odczuwamy – zauważył. – Jak powiedziała Nefret, nasza sytuacja zmieniła się tak szybko i nagle, że trudno nam się z nią oswoić. Taka reakcja jest nieunikniona.

Emerson wziął mnie za rękę.

– Jeżeli sądzisz, Amelio, że wolę biegać po wszystkich grobowcach w Tebach, którym grozi zalanie, niż…

– Nie sądzę, mój drogi. – Ścisnęłam jego dłoń. – Przeprosiłam już. Biegnij tam i postaraj się nie robić niczego, z czego Maspero byłby niezadowolony.

– Mogę się postarać – odparł. – Ale nie myśl, Peabody, że zapomniałem o tej wczorajszej nieprzyjemnej sprawie. Parę rzeczy wciąż jeszcze wymaga wyjaśnienia i zamierzam się tym zająć, tylko nie bardzo wiem jak. Chociażby kwestia jurysdykcji. Ona była pół Egipcjanką, pół Europejką. I jak, u diabła, władze mają ją zidentyfikować? – Pochwycił moje spojrzenie i jego kształtne wargi rozchyliły się w znajomym uśmiechu. – Nie, nie, Peabody, aż tak dobrze jej nie znałem.

Raz już przeprosiłam, dodałam więc tylko:

– A więc zgoda, mój drogi. Ponieważ wiem, że mogę ufać twemu słowu, zostanę dzisiaj w domu. Mam kilka zaległych prac i listy do napisania. Powinniśmy zaprosić któregoś dnia Maspero z żoną na kolację. Kiedy by ci odpowiadało?

– Najbardziej by mi odpowiadało, żeby odmówili – odparł Emerson, wstając.

Właściwie sama miałam taką nadzieję, bo było raczej pewne, że znów wda się w sprzeczkę z dyrektorem. Jednakże zaproszenie wypadało wystosować.

Nefret najwyraźniej miała ochotę wziąć udział w przedsięwzięciach tego dnia, planowanych potajemnie przez Emersona, przekonałam go więc, żeby ją także zabrał. Przyrzekłam mu solennie, że „nie strzeli mi do głowy pomysł udania się do kostnicy, żeby obejrzeć te żałosne szczątki”, jak to sformułował.

Zostałam sama w domu i była to bardzo przyjemna odmiana. Nadrobiłam zaległości i napisałam długi list do Evelyn, zdając jej sprawę ze szczęśliwego zakończenia naszych perypetii – dla wszystkich poza Berthą. List nadany tego popołudnia powinien się znaleźć w Chalfont tuż po ich przyjeździe. Pod brytyjską administracją funkcjonowanie poczty znacznie się poprawiło, co zresztą nie było niespodzianką.

Zamierzałam również napomknąć coś o naszej delikatnej kwestii rodzinnej, ale jakoś nie mogłam znaleźć odpowiednich słów.

Jak zwykle, rano otrzymaliśmy sporo poczty. Od pani Maspero nic nie było, lecz przyjechała przecież ledwie dzień wcześniej. Poza tym etykieta wymagała, abym to ja odezwała się pierwsza. Skrobnęłam więc krótki miły liścik, zapraszając ich na piątek.

Jedna wiadomość była dość ciekawa i właśnie ją czytałam, gdy weszła Fatima z kawą i talerzem biszkoptów.

– Ty chyba chcesz mnie utuczyć, Fatimo – powiedziałam z uśmiechem.

– Tak, Sitt Hakim – odparła całkiem poważnie. – Czy to prawda, że twój wróg nie żyje?

Nie zdziwiło mnie, że wie o tym. W tej małej społeczności sieć mówionego przekazu działała bardzo sprawnie.

– Prawda – potwierdziłam. – Już nic nam nie grozi. Ale gdzie jest sir Edward? W ogóle go dziś nie widziałam.

– Jest w swoim pokoju, Sitt. Mam kazać mu przyjść?

– Powiedz mu, że jeśli ma ochotę, miło mi będzie go widzieć – poprawiłam ją łagodnym tonem.

Odeszła, powtarzając formułkę pod nosem. Jakże ona pragnęła się uczyć! Znowu poczułam wyrzuty sumienia, że nie poświęcam więcej czasu jej edukacji.

Sir Edward zjawił się niebawem, odmówił jednak poczęstunku.

– Zaraz wybieram się do Luksoru – wyjaśnił. – Chyba że pani albo profesor do czegoś mnie potrzebujecie.

– Mój mąż już poszedł do Doliny, a ja postanowiłam dziś poleniuchować w domu.

– Ma pani do tego pełne prawo. W takim razie do zobaczenia wieczorem, jeśli nie będę przeszkadzał.

Wyraźnie się spieszył i uznałam, że to jednak nie kontakty z panem Paulem tak go pochłaniają.

Rodzina wróciła niespodziewanie wcześnie. Przyprowadzili Abdullaha i Selima.

– I co, udało się to, co zamierzałeś? – zapytałam ostrożnie.

– Tak. – Mój mąż zerknął na mnie chytrze. – W większej części. Co to za suknię masz na sobie, Peabody? Nie śmiem przypuszczać, że wystroiłaś się tak na mój powrót.

– Wybieram się z wizytą – odparłam, wskazując głową Fatimę, która jak zwykle w takich chwilach wniosła górę przekąsek. – Nauczycielka Fatimy zaprosiła mnie na herbatę.

– W taką pogodę? – Emerson wziął biszkopta.