Выбрать главу

– Aha, więc Sethos także jest w Luksorze…

– To właśnie chciała wiedzieć Madame – powiedział sir Edward. Jego głos wyraźnie osłabł. Dobrze udawał nonszalancję, ale byłam pewna, że cierpi.

– Czy będzie wiedział, gdzie nas szukać?

– Mam taką nadzieję – odparł z głębokim przekonaniem.

Nic więcej już nie powiedział. Jego głowa opadła na piersi, ramiona zwiotczały. Spod trzeszczących i stukających okiennic sączyła się woda deszczowa, kapiąc na podłogę.

Próbowałam jeszcze walczyć z oporną kłódką, choć miałam sztywne i obolałe palce. Były to pewnie daremne próby, jednak bierne czekanie na ratunek nie leży w mojej naturze, nawet gdy wiem, że ten ratunek nadejdzie. Emerson z pewnością także już mnie szukał. Gdzie mógł być w tej chwili? Jeżeli jeszcze nie wiedział, że Bertha żyje, groziło mu śmiertelne niebezpieczeństwo.

Zużyłam już ostatnią spinkę, gdy nagle okiennice zatrzeszczały mocniej – nie tak jak przedtem w porywach wiatru, lecz jakby poddawane naciskowi.

Sir Edward podniósł głowę. Okiennice otworzyły się na oścież, wpuszczając podmuch siekącej deszczem wichury oraz człowieka, który przeskoczył przez parapet i zamknął okno z powrotem, zanim się do nas odwrócił.

Ociekał wodą, jakby dopiero co wynurzył się z rzeki. Spodnie i flanelowa koszula oblepiały ściśle jego ciało i ramiona, a wokół butów zaczęła już rosnąć kałuża. Odgarnął z twarzy mokre włosy i spojrzał na nas z wyraźną kpiną w oczach.

– No cóż, Edwardzie – powiedział. – To chyba nie jest moment twojej chwały.

15

Jego głos brzmiał zupełnie tak, jak głos sir Edwarda. Podkreślona mokrym ubraniem imponująca sylwetka również przypominała jego postać, a peruka doskonale imitowała blond fryzurę mojego towarzysza niedoli. Dla przypadkowego obserwatora jedyną cechą różniącą obu mężczyzn były długie wąsy przybysza, które zakrywały jego górną wargę i zmieniały nieco układ twarzy.

– W istocie, proszę pana – wymamrotał sir Edward. – Cieszę się, że pana widzę.

– Domyślam się. – Sethos wyciągnął z kieszeni spodni scyzoryk, przeciął więzy swojego podwładnego i podtrzymał go, gdy tamten się zachwiał. – Gdzie ona jest? – zapytał.

Sir Edward pokręcił głową. Zapewne zachowywał przedtem taką nonszalancję, żeby mnie – a może także i siebie – podnieść na duchu. Kiedy przybyła odsiecz, radość z ocalenia osłabiła jego ciało i głos.

– Chyba… w Luksorze – odparł. – Tak mi przykro, proszę pana…

– No dobrze, już dobrze. Zaczekaj chwilę. – Sethos podszedł do łóżka i stanął nade mną, ująwszy się pod boki. – Dobry wieczór, pani Emerson. Proszę wybaczyć śmiałość…

Kiedy jego dłonie powędrowały do mojej talii, zesztywniałam lekko. Wyprostował się z kpiącym uśmiechem i opuścił ręce.

– Przepraszam. Nie zauważyłem, że nie ma pani na sobie swojego arsenału. Mam bardzo miłe wspomnienia związane z tym pasem z narzędziami…

Najwyraźniej tylko się ze mną przekomarzał, wiedziałam bowiem, jaki jest spostrzegawczy. Podniósł kubek z piwem, powąchał je i zmarszczył nos.

– Nie jest tak miłe dla podniebienia jak brandy – oświadczył – ani tak skuteczne, musi jednak wystarczyć. Mam nadzieję, że nie uzna pani tego za niegrzeczne, ale sądzę, że Edward jest w tej chwili w większej potrzebie.

Być może zadziałał ohydny napój, może też ulga z powodu uwolnienia lub sama obecność charyzmatycznego szefa – w każdym razie, gdy sir Edward skończył pić, Sethos pokiwał z zadowoleniem głową.

– Poradzisz sobie – stwierdził. – Wyjdź tak samo, jak ja wszedłem. Na szczęście pada, więc nikt się nie kręci. Wiesz, gdzie mnie znaleźć.

– Dobrze, proszę pana. Ale czy nie powinienem…

– Ja się zajmę panią Emerson. A ty znikaj.

Sir Edward wstał sztywno i podszedł do okna. Przystanął na moment, żeby mi się ukłonić, po czym otworzył okiennice i wyszedł przez okno w ulewę. Czułam, że gdyby jego szef kazał mu zejść do wulkanu, usłuchałby go równie chętnie.

Sethos przeciął więzy na moich kostkach, a potem usiadł na łóżku i przyjrzał się łańcuchowi i kłódce.

– Spinki, Amelio? Ty mnie kiedyś wpędzisz do grobu. Prawie już zresztą wpędziłaś. Hmm… co my tu mamy? Zamek jest prymitywny, ale raczej nie poddałby się spince. Zostawmy kłódkę w spokoju, po prostu zdejmę ci kajdanki.

Przyglądałam się z ciekawością, jak odkręca obcas swojego buta i sprawdza zawartość jego wydrążonego wnętrza.

– Ramzes też coś takiego wymyślił – powiedziałam, gdy jego zwinne palce wyciągnęły ze schowka wąski, niemający nawet czterech cali długości pasek stali.

– To dzięki mnie – mruknął i wsunął koniec stalowego paska do zamka kajdanek. Otworzyły się. – Gdybym wiedział, jak sprawy się potoczą, postarałbym się nie dopuścić do tego, by wszedł w posiadanie mojego ekwipunku. Stał się naprawdę… O, proszę.

Drugie zamknięcie również się otworzyło. Gdy Sethos ujrzał pręgi na moich nadgarstkach, jego twarz pociemniała, jednak nie skomentował tego.

– To sztuczka iluzjonistów, moja droga. Jeżeli Ramzes nie szukał jeszcze inspiracji z tego źródła, szczerze je polecam. Chodźmy.

Chciałam już spytać dokąd, ale uznałam, że każde miejsce będzie lepsze od pomieszczenia, w którym mnie więziono. Nie przyjęłam ręki, którą Sethos mi podał, i wstałam sama. Byłby to efektowny gest, ale odrętwiałe kończyny mnie nie utrzymały. Przewróciłabym się, gdyby mój wybawca mnie nie podtrzymał.

Był wciąż całkiem przemoczony. Cienki materiał mojej sukni natychmiast nasiąknął wodą z jego koszuli. Na moment przycisnął mnie mocno do siebie, a jego pierś uniosła się w długim, choć powstrzymywanym westchnieniu. Trzymałam dłonie na jego ramionach, byłam jednak zbyt słaba, żeby odeprzeć nacisk naprężonych muskułów jego rąk i piersi. Gdyby chciał wykorzystać tę przewagę, nie zdołałabym stawić oporu. Wypuścił głośno powietrze, odwrócił głowę i pocałował ślad po kajdankach na moim przegubie.

– Mam nadzieję, że wybaczysz mi ten wybryk – powiedział – i zapamiętasz, iż dalej się nie posunąłem. No, a teraz wynośmy się stąd. Tędy.

Wsparta na jego ramieniu, podeszłam do okna.

– Ja wyjdę pierwszy – oświadczył, otwierając okiennice. – Obawiam się, że będziesz musiała opuścić się i skoczyć. Można tam znaleźć oparcie dla stóp, ale nie w takich ciemnościach. Postaram się powstrzymać twój upadek.

Przerzucił nogi przez parapet i zniknął w mroku. Wychyliłam się i zaczekałam, aż zawoła, a potem skoczyłam. Jego ramiona już na mnie czekały, jednak albo nie spodziewał się takiego ciężaru, albo się pośliznął, bo runęliśmy razem na ziemię.

Natychmiast się podniósł i pomógł mi wstać. Miałam wrażenie, że się śmieje. Deszcz osłabł, lecz wiatr wył nadal, a w ciemności ledwie dostrzegałam postać mojego towarzysza. Był pokryty śliskim błockiem od stóp do głów, podobnie jak ja. Moje stopy tkwiły w wodzie i nie wiedziałam zupełnie, gdzie się znajduję. Ściana domu za mną i mocna dłoń, która ujęła moją, były w owej chwili jedynymi solidnymi obiektami we wszechświecie. Sethos pociągnął mnie za sobą.

Północny wiatr był tak silny, że niemal przewracał człowieka, i taki zimny, że przenikał do szpiku kości. Szliśmy po nierównym, śliskim od błota terenie, brodząc w małych strumykach i wdrapując się na spływające wodą wzniesienia. Nie żałowałam jednak opuszczenia mojego suchego więzienia.