Выбрать главу

Tak więc Madame okazała się w sumie nie tyle wyniosłą monarchinią, okrutną i bezlitosną dla swoich poddanych, czerpiącą nikczemną rozkosz z ich upokarzania, co raczej nieczułym aniołem, tajemniczym sfinksem, tkwiącym w innym wymiarze, w innej czasoprzestrzeni. Jej hermetyczność, formalizm zachowania i lodowaty spokój były tak gruntowne, że nie zważała nawet na prymitywne akcje zdesperowanych admiratorów z pierwszych ławek, polegające na umyślnym upuszczaniu na ziemię ołówka lub książki, by podczas ich podnoszenia, poprzez „tunel. biurka, zajrzeć jej pod spódnicę. Nie mogła nie zdawać sobie sprawy, czemu służą te akcje, były nazbyt czytelne, a jednak nie reagowała na nie. Ściślej zaś, nie dopuszczała, by mogły być owocne. Siadała tak nienagannie, że gdyby nawet przez całą lekcję ktoś z lornetką przy oczach leżał pod samym biurkiem, i tak by nic nie zobaczył. Innym znów razem, gdy upuszczony ołówek niefortunnie potoczył się za daleko, podniosła go niezwłocznie, nie przerywając wykładu i, jakby nigdy nic, włożyła do szuflady. Na rozpaczliwe gesty poszkodowanego (że nie ma jakoby czym pisać, żeby mu oddać ołówek) nie zwracała najmniejszej uwagi, kontynuując lekcję.

Tak, nie musiała nic robić, by cierpiano z jej powodu. Czyniła to za nią przepaść, jaka dzieliła ją od nas. Pulchne, ledwo dojrzałe dziewczęta o niewykrystalizowanych rysach, bladej, nieładnej cerze i pocących się dłoniach czuły się przy niej małe i pokraczne, cuchnące i zacukane. Nawet te najładniejsze nie miały przy niej szans. O chłopcach zaś nie ma co mówić. Pryszczaci, z meszkiem wczesnego zarostu na twarzach, o niewyrobionych głosach i nieopanowanych ruchach – byli w jej obecności skazani na mękę wstydu, mogli przeżywać jedynie piekło upokorzenia.

Była szlachetną różą w pełni swego rozkwitu; zwinnym, kolorowym motylem; my zaś – we własnym odczuciu – nawet nie zasklepionymi pąkami, które przynajmniej mają szansę dorównać już niedługo urodzie formy dojrzałej, lecz zielskiem podłego gatunku rosnącym dziko przy drodze lub, jeszcze precyzyjniej: brzydkimi poczwarkami, tkwiącymi w pokracznych pozach w kokonach niewinności.

Klasa żyła od francuskiego do francuskiego, jakby w stanie hipnozy. Chłopcy zmarkotnieli, chodzili osowiali, z niedobrymi wypiekami na twarzy lub mocno podkrążonymi oczami, co nie pozostawiało najmniejszych wątpliwości, czemu oddają się w każdej wolnej chwili. Dziewczyny snuły się jak zaczadzone, prowadziły dzienniczki, w których skrupulatnie odnotowywały, co Madame miała danego dnia na sobie, jaką spódnicę, garsonkę, apaszkę, czy była mocniej umalowana czy słabiej, i czy jej uczesanie świadczyło o niedawnej wizycie u fryzjera. Z zapisków tych powstawały następnie spisy i zestawienia: dziewczyny, niczym tajni agenci, a zarazem archiwiści Urzędu Bezpieczeństwa, miały nieomal pełny obraz stanu posiadania Madame w zakresie garderoby i kosmetyków do twarzy. Znały tak wyszukane detale, jak marka tuszu do rzęs i numer odcienia szminki; wiedziały, że nosi prawie nieosiągalne w tym czasie rajstopy, a nie podpinane pończochy, i że jeden z jej staników jest czarny (raz, gdy pisała na tablicy, dzięki uniesieniu ręki do góry mignęło przez ułamek sekundy czarne ramiączko).

To ogromne napięcie rozładowywano w gadaniu.

W nieustannych dyskusjach i analizach coraz to pojawiały się jakieś nowe idee i hipotezy. Zwłaszcza jedna z nich cieszyła się znacznym powodzeniem. Głosiła ona, iż Madame jest… frygidą. Co prawda – jak zwykle w takich wypadkach – nikt nie wiedział dokładnie, co znaczy to pojęcie, lecz to właśnie stanowiło o jego atrakcyjności.

Istniały trzy zasadnicze stanowiska w tej kwestii.

Pogląd pierwszy – można by go określić mianem skrajnego – sprowadzał się do twierdzenia, iż frygida to kobieta prawie całkowicie pozbawiona narządów rozrodczych; jej „układ moczowo-płciowy. miał się ograniczać zaledwie do cewki moczowej. Pogląd ten wyznawali najprymitywniejsi chłopcy w klasie, tak zwani „radykałowie”.

Pogląd drugi, bez porównania bardziej umiarkowany, rzekłbym, humanistyczny, a zarazem torujący drogę nadziei i fantazji, głosił, iż frygida jest po prostu kobietą nierozbudzoną lub zahamowaną uczuciowo i seksualnie. Nie była to jednak, w tym ujęciu, przypadłość nieuleczalna; przeciwnie, dawała się z łatwością zażegnać. Najciekawszym jednak i poniekąd najważniejszym elementem tej teorii, a ściślej: elementem, który jej tylko towarzyszył, było niezachwiane przekonanie jej wyznawców (zwanych przez to również „romantykami”), iż w zakresie wiedzy na temat terapii rzeczonego niedorozwoju oni właśnie są najwybitniejszymi specjalistami. Ba, żeby tylko w zakresie wiedzy! Również w samej praktyce. Krótko mówiąc, gdyby Madame na nich się zdała w tej sprawie, raz dwa pozbyłaby się wszelkich problemów i odzyskałaby pełnię życia.

I wreszcie pogląd trzeci, chyba najosobliwszy, mający swe źródło i wzięcie właściwie tylko wśród dziewczyn. Otóż utrzymywały one, iż być frygidą to tyle, co kochać się w samej sobie. Według zwolenniczek tego przekonania, Madame była tak doskonała, że nie potrzebowała wchodzić w stosunki z mężczyznami. Nie dość na tym, stroniła od nich i brzydziła się nimi. Wielbiła natomiast samą siebie i, co za tym idzie, tylko z sobą fizycznie obcowała. Miało to głównie polegać na nieustannej pielęgnacji własnego ciała, graniczącej z pieszczotą, na wielogodzinnych kąpielach w pieniącej się wodzie, namaszczaniu skóry kremami i olejkami, masażach brzucha i piersi, nakładaniu maseczek na twarz, a wreszcie – chodzeniu nago po mieszkaniu i przeglądaniu się w lustrze. Słowem, miał to być rzadki przypadek kobiecego narcyzmu.

Do tego wszystkiego doszła jeszcze sprawa Popiołów Żeromskiego. Na ekrany kin wszedł właśnie dwuczęściowy film Andrzeja Wajdy według tej powieści należącej do kanonu lektur szkolnych i wywołało to zupełnie nieoczekiwane skutki.

W naszym programie mieliśmy tę pozycję już za sobą. Nie cieszyła się ona specjalnym zainteresowaniem, mało kto przeczytał tę opasłą, trzytomową książkę dokładnie, a Rożek Goltz nawet do niej nie zajrzał. Tak więc jej ekranizacja spotkała się raczej z obojętnością. Odwalenie nużącej, wielodniowej lektury kilkugodzinnym seansem było już niepotrzebne, a konfrontacja obrazu filmowego z literacką podstawą nikogo nie podniecała. Mało kogo obchodziła również gorąca dyskusja, jaka rozgorzała w prasie i telewizji wokół filmu Wajdy, któremu zarzucano, jak zawsze, szarganie narodowych świętości i tanie efekciarstwo. A jednak na Popioły chodzono, i to po wiele razy!

Film jednał sobie młodego widza trzema krótkimi scenami. W pierwszej, młodziutka, urodziwa bohaterka, szykując się do snu w swym panieńskim pokoju we dworze, w niezwykle atrakcyjny dla obserwatora sposób ogrzewała sobie gołe nogi przy kominku, zadzierając wysoko nocną koszulę i wypinając się bezwstydnie w stronę ognia. W drugiej scenie, ta sama bohaterka, w ileś lat później, w malowniczym plenerze skalnych, tatrzańskich wierzchołków, była gwałcona przez góralskich zbójników, co stwarzało sposobność, by znowu ujrzeć jej nogi, obnażone i zgięte. Wreszcie, w trzeciej migawce, grupka zdziczałych polskich żołnierzy walczących u boku Napoleona w niechlubnej wyprawie hiszpańskiej, folgowała swym żądzom w zdobytej Saragossie, zabawiając się niecnie ze smagłymi mniszkami.

Wszystkie te scenki nie były specjalnie drastyczne, nie było w nich wiele golizny, a nawet okrucieństwa, a jednak, zwłaszcza jak na film polski, biły one wszelkie rekordy śmiałości. Rolę nie bez znaczenia odgrywał tu jeszcze fakt, iż gwałconą pięknością była Pola Raksa, młoda gwiazda tamtych lat, o przenikliwie jasnych oczach i podniecająco łamiącym się głosie, obiekt erotycznych westchnień tysięcy nastolatków. Znano ją z wielu filmów dla młodzieży, w których grała trzpiotowate, niewinne panienki, kuszące i zwodzące chłopaków i mężczyzn, nie pozwalające jednak nigdy nawet na pocałunek. Toteż zobaczyć teraz, jak gwałcą ją bezlitośnie tatrzańscy zbójnicy – niejako w odwecie za to bezecne igranie z płcią męską – było nie lada frajdą. Podobną, choć nieco inną przyjemność sprawiało utożsamianie się z polskimi żołnierzami, którzy na ziemi hiszpańskiej służyli niedobrej sprawie.

Byś opowiadał, że w jednym z kin, operator, za niewielką opłatą, urządza po ostatnim seansie specjalne pokazy dla chętnych, polegające na wielokrotnym puszczaniu tylko tych kilku scenek i robieniu stop-klatek w wyznaczanych momentach – na przykład, gdy Pola Raksa stoi przed kominkiem z podniesioną wysoko nogą, obnażoną niemal do biodra.

(Nawiasem mówiąc, wywiązała się z tego zupełnie absurdalna dyskusja, czy zrobienie stop-klatki w projektorze kinowym w ogóle jest możliwe. Znający się na wszystkim Rożek Goltz upierał się bowiem, że taki zabieg spowodowałby tylko sfajczenie się kliszy, a nie zatrzymanie obrazu. O mało nie doszło na tym tle do bójki.)

Jakkolwiek rzecz się miała, ów szczególny rodzaj zainteresowania filmem pociągnął za sobą, przynajmniej na pozór, jak najzacniejsze następstwa: młodzież sama, z nieprzymuszonej woli, na powrót sięgnęła po dzieło klasyki narodowej, które poprzednio potraktowała z dozą lekceważenia. Cóż to jednak było za czytanie i jakim tęsknotom wychodziło naprzeciw?

Do książki zaglądano, by odnaleźć w niej głównie scenę gwałtu w górach – w nadziei, że może słowa powiedzą coś więcej niż krótka migawka filmowa. I tu zaczynała się najosobliwsza przygoda czytelnicza. Otóż okazywało się, że to, co na ekranie trwa niecałą minutę, w powieści ma olbrzymie epickie przygotowanie, ciągnące się przez trzy rozdziały, i stanowi jakby niezależną całość: historię krótkotrwałej namiętności dwojga bohaterów, zamkniętą tragicznym finałem.

Naprzód „miłośnicy”, znużeni dotychczasowym życiem i światem, uciekali „krakowską bryką” w góry (rozdział pod tytułem „Tam…”). Następnie, mieszkając w samotnej chacie na skraju lasu i pozostając w stanie niemal permanentnej ekstazy, spędzali tam coś w rodzaju miodowego miesiąca (rozdział o wymownym tytule „Góry i doliny”). Wreszcie, gdy zanocowali raz lekkomyślnie w grocie skalnej na szczytach, zostali napadnięci nad ranem przez zbójców (rozdział „Okno skalne”). Tu właśnie następowała scena gwałtu, po którym zdesperowana bohaterka popełniała samobójstwo, skacząc w przepaść.