Выбрать главу

Jakieś trzy lata temu napisał po francusku esej o Fedrze Racine’a i wysłał go do Strasburga, do profesora Billot, jednego z największych znawców twórczości tego klasyka. W odpowiedzi otrzymał niezwykle przychylny list i propozycję druku tego discours excitant w prestiżowym roczniku «Le Classicisme Français». Przyjął ją, naturalnie, rozprawka się ukazała, a w parę miesięcy później nadeszło zaproszenie na konferencję w Tours. Tekst, ogłoszony w roczniku, spotkał się z dużym uznaniem specjalistów francuskich i wzbudził zainteresowanie nieznanym autorem z Polski. Chcą go poznać, zobaczyć, wymienić poglądy i myśli, a nawet nawiązać współpracę. Planowany colloque w pięknym pałacu w Tours jest świetną po temu okazją. Stąd też gorąca prośba, by przyjął zaproszenie i jak najrychlej podał temat swojego odczytu. Rzecz jasna, wszelkie koszty związane z pobytem w Tours: hotel, komunikacja i całe wyżywienie, a także koszty podróży (sleepingiem, pierwszą klasą), pokrywa strona francuska. Oczekiwany gość nie musi się o nic troszczyć.

Nie musi się o nic troszczyć! Gdyby się nie wiedziało, że naprawdę tak myślą, można byłoby sądzić, że to okrutna drwina. Bo cóż oznacza w praktyce taki szczęśliwy los? Na jakie skazuje przejścia?

Jerzyk, nie wyjeżdżawszy dotychczas za granicę, nie obeznany przeto z zakresem i procedurą rozlicznych formalności, jakich trzeba dopełnić przy tego rodzaju okazjach, udał się po poradę do profesora „M”, starego humanisty przedwojennego chowu, człowieka niezależnego, patrzącego z dystansem i ze stoickim spokojem na piętrowe absurdy socjalistycznej władzy, a przy tym – zaradnego, nie dającego się zepchnąć na beznadziejny margines, łączącego ironię z odrobiną cynizmu. Profesor przeczytał list zapraszający do Tours, pokiwał smutno głową i wyjaśnił pokrótce, co Jerzyk może z nim zrobić.

Otóż najlepiej będzie, jeśli go sobie oprawi i powiesi na ścianie, bo pod względem formalnym nie ma on większej wartości. Żaden urząd, żadne biuro paszportów nawet do niego nie zajrzy – jest przecież po francusku: to dyskwalifikuje. Jeżeli zaproszenie wystawione jest w obcym języku, musi być przede wszystkim przełożone na polski, i to nie przez każdego, lecz tylko i wyłącznie przez przysięgłego tłumacza. No, ale w danym wypadku zamawianie przekładu byłoby stratą czasu i wyrzuceniem pieniędzy; albowiem w przysłanym piśmie brakuje dosłownie wszystkiego: pieczęci, potwierdzeń, poświadczeń – prefektury francuskiej, polskiego konsulatu i innych ważnych organów. Tego rodzaju liścik jest nic nie wartym świstkiem, godnym kosza na śmieci. – Że jest na firmowym papierze uniwersytetu w Tours? A jakie to ma znaczenie! Firmowy papier uczelni jest ogólnie dostępny, nie jest to przecież druk ścisłego zarachowania. – Że pismo podpisali Przewodniczący Sympozjum i sam profesor Billot? A kto to są, ci ludzie?! I w ogóle, czy istnieją? A może to wszystko blaga, stworzona na zamówienie? Skąd Urząd ma to wiedzieć? Dla niego wiarygodne jest tylko to, co stwierdzone przez stosowne organa administracji państwowej: a zatem, z jednej strony, policję danego kraju, a z drugiej, przez konsulat Rzeczypospolitej Ludowej. Jeśli więc to urocze, niefrasobliwe pisemko miałoby na coś się przydać, musiałoby czym prędzej powrócić do nadawcy i nabrać stosownej mocy w postaci dwóch poświadczeń: prefektury francuskiej i konsulatu polskiego. To wszystko, rzecz jasna, kosztuje, i pieniądze, i czas. Lecz skoro zapraszającym tak bardzo na nas zależy, to niech płacą, niech płacą, bo tylko tak się wyraża szczere zainteresowanie.

Profesor M. jednakże odradza taki ruch, przynajmniej w tym wypadku. Jeśliby Jerzyk wyjaśnił profesorowi Billot, jakie są wymagania polskich władz paszportowych, i gdyby ten załatwił konieczne poświadczenia, to w dalszym ciągu wyjazd byłby mocno wątpliwy: zapewne nie doszłoby nawet do złożenia podania. Dlaczego? Z tej prostej przyczyny, iż wniosek paszportowy musi być poświadczony z kolei w miejscu pracy, a to oznacza w praktyce, że Jerzyk musiałby dostać zwolnienie lub urlop bezpłatny na okres konferencji. A kto mu da to zwolnienie, kto mu udzieli urlopu?! Dziekan, z którym drze koty? Zawistny kierownik katedry XVII wieku, przełożony Jerzyka? Marzenia ściętej głowy! – Co? Że tylko na tydzień, a właściwie pięć dni? – Niestety, właśnie w tym czasie będzie bardzo potrzebny, po prostu niezastąpiony.

Czyżby nie było więc wyjścia? Doprawdy, me można nic zrobić?

O, nie, aż tak źle nie jest! Istnieje pewien sposób załatwienia tej sprawy. Umożliwia go Biuro Współpracy z Zagranicą, uczelniana komórka specjalnie do tego stworzona. Zanim się jednak chwyci ową pomocną dłoń, trzeba znać pewne zasady „wymiany z zagranicą”.

Otóż winno się wiedzieć, iż Zachód nie jest od tego, aby wskazywać nam, kto ma reprezentować naszą Ludową Ojczyznę. To przykra ingerencja w nasze wewnętrzne sprawy. Zachód, gdy mu zależy na naszej obecności, ma przysyłać oferty: stypendiów, wykładów, udziałów w sympozjach i konferencjach – i prosić o specjalistów. Natomiast sprawa selekcji winna należeć do nas. Któż bowiem wie od nas lepiej, kto się do czego nadaje i czy nie zrobi nam wstydu? Zachód? Jakim sposobem?! Oczywiście, istnieją tak zwane „szczególne przypadki: ludzie pewni, sprawdzeni, dojrzali politycznie. Ci – tak, to co innego. Ci mogą otrzymywać zaproszenia imienne. Lecz to już inna historia… Niemniej, w tym prostym systemie istnieje pewna luka, pewna wąziutka szczelina, w którą można się wcisnąć i żłobiąc w niej dalej tunel, przebić na drugą stronę.

Rzecz zasadza się na tym, iż nieużyty Zachód jest małodusznie oszczędny w proponowaniu współpracy i karygodnie rzadko zaprasza nas do siebie. Toteż każda oferta – najmarniejszego stypendium, parodniowej wizyty – jest wręcz na wagę złota: ponieważ ludzie pewni, dojrzali politycznie, o niczym innym nie marzą jak o wyjeździe na Zachód i są niepocieszeni, jeśli nie wyjeżdżają. Taka już ich natura! Dlatego też w trosce o nich roztropna władza ludowa idzie na mądry kompromis: godzi się mianowicie na wypuszczenie osoby, na której z jakichś względów (na ogół podejrzanych, a w każdym razie niejasnych) Zachodowi zależy, w zamian za zaproszenie drugiego przedstawiciela naszej czcigodnej nauki, kórego wybór jednakże ma należeć już do nas. Jest to z wielu powodów jak najsłuszniejsze ustępstwo. I wilk (znaczy, Zachód) jest syty: dostaje więcej, niż chciał; I owca (my) – ocalona: po pierwsze, jedzie ktoś, kto na to zasługuje i potrzebuje tego (jednostka zaufana, dojrzała politycznie), po drugie zaś, pupil Zachodu (jednostka podejrzana i ze wszech miar niepewna) dostaje cenne wsparcie w postaci Anioła Stróża.

A zatem: jeśli Jerzyk chce pojechać do Tours, musi szybko napisać do profesora Billot i w odpowiedni sposób wyjaśnić mu sytuację. Otóż to, w odpowiedni! To znaczy, przede wszystkim wyłożyć elementarz: Polska to kraj zniewolony, to państwo policyjne, w delegację służbową za żelazną kurtynę można wyjechać tylko w asyście „opiekuna”; następnie zaś trzeba podać instrukcje czysto techniczne: jak zaproszenie na sesję ma być sformułowane, jakiego typu dane powinny się w nim znaleźć (wszystko jest opłacone; wysokość kieszonkowego), i gdzie, na jaki adres, należy pismo wysłać (Uniwersytet Warszawki, Filologia Romańska).

Taki list-pouczenie do strony zapraszającej nie może być, rzecz jasna, wysłany zwykłą pocztą. Przecież korespondencja, szczególnie z zagranicą, podlega u nas kontroli. Ładnie by Jerzyk wyglądał, gdyby taki instruktaż dostał się w ręce UB! Mógłby się raz na zawsze pożegnać z wyjazdami, a może nawet i z pracą. Takie poufne pismo trzeba „pchnąć przez kuriera”, przez „zaufany kanał”, najlepiej – w miarę możności – pocztą dyplomatyczną.

Jeśli Jerzyk by chciał skorzystać z takiej pomocy, profesor M. mu służy, bo ma stosowne kontakty. Może mu zresztą pomóc nie tylko w zakresie przerzutu, lecz również w kluczowej sprawie formuły zaproszenia, udostępniając wzór, który jest już sprawdzony: spełnia on wszelkie wymogi, a zarazem wyklucza groźbę manipulacji. Bo Jerzyk musi wiedzieć, że ta transakcja wiązana to delikatna rzecz. W przysyłanej ofercie nie może być nic z szantażu (to nie miałoby szans ze względów pryncypialnych), zarazem jednak z tekstu musi wyraźnie wynikać, że jest zaproszony imiennie – to warunek niezbędny; inaczej mówiąc, że „drugi” nie może przyjechać sam albo, co gorsza, z kimś trzecim.

To wszystko jest bardzo cienkie. Zachodnie pięknoduchy nie mają o tym pojęcia! I w swojej naiwności mogą nawarzyć piwa. Alboż się nie zdarzyło, że wskutek braku precyzji w określeniu warunków, wskutek niewprowadzenia nieodzownych zastrzeżeń pojechał zupełnie ktoś inny niż zaproszony z nazwiska? Dlatego też trzeba uważać. A najlepszą metodą instruowania nadawcy jest po prostu… dyktando: podanie słowo w słowo formuły zaproszenia.

Oto jak rzecz wygląda, a teraz niech Jerzyk wybiera.

Myślał przez całą noc. Co robić? Pisać? Nie pisać? Przecież cała ta akcja to koszmar i obrzydliwość. Poniżające, szczurze. No tak, ale z drugiej strony, jeżeli nic nie zrobi, to nie pojedzie do Tours. Czy nie jest to, mimo wszystko, nazbyt wysoka cena? Co zyska, jeśli się podda? Komfort poczucia dumy, że o nic nikogo nie prosi, że nie zależy mu? Niejednoznaczne dobro. W dodatku podszyte fałszem. Bo przecież mu zależy. A co straci w ten sposób? Bezcenne doświadczenie i możliwości rozwoju: inspirujące kontakty, dostęp do książek i źródeł, szansę szybszej kariery. Niemało. Czy nie szkoda? W końcu, nie przesadzajmy, rzecz, którą ma wykonać – wyjaśnić „odpowiednio” zapraszającym Francuzom, co i jak mają zrobić, by zgodnie z ich życzeniem mógł przyjechać z odczytem – nie jest czymś horrendalnym, czymś niegodziwym, nikczemnym. Nie denuncjuje nikogo, nie zaprzedaje się. Po prostu – informuje i udziela wskazówek. Cóż, takie są warunki. Nie on je tutaj stworzył. A kiedy powstawały, Zachód nawet nie mrugnął, nawet nie kiwnął palcem, aby temu zapobiec. Kto sprzedał Polskę w Jałcie? Kto umył ręce jak Piłat? No, to niech teraz wiedzą, na jaki los nas skazali!

Napisał.

Profesor M. rzetelnie wywiązał się z pomocy, jaką był oferował: list pomknął zaraz do Francji w dyplomatycznej teczce i trafił do rąk adresata. Odpowiedź nadeszła szybko i była pozytywna. Tak, rozumieją wszystko i dostosują się. Spełnią wszelkie warunki, jakie są wymagane. Jest tylko jeden szkopuł: ograniczony budżet. Dlatego też bardzo proszą, aby ich Jerzyk zrozumiał, że – skoro zamiast jednej przyjadą dwie osoby – nie mogą dotrzymać warunków proponowanych poprzednio. A zatem podróż, niestety, nie będzie pierwszą klasą, a nawet nie kuszetką; w hotelu – pokój podwójny, a diety – do podziału.