Выбрать главу

– Oczywiście.

– No, trzymam cię za słowo – podniósł rękę do góry, z wyprostowanym palcem. – Otóż tamtej jesieni, niespodzianie dla wszystkich, powziął naraz decyzję wyjazdu do Hiszpanii, gdzie od półtora roku szalała wojna domowa. To stąd to drugie imię.

Po zagadkowym prologu, jakim poprzedził odpowiedź, niby się spodziewałem czegoś nadzwyczajnego, to jednak, co usłyszałem, zupełnie zbiło mnie z tropu.

– O ile dobrze rozumiem, nie w celach turystycznych…

– Dobrze rozumiesz – przytaknął z odrobiną ironii.

– Był komunistą? – spytałem.

– Słyszałeś o komunistach, którzy by chrzcili dzieci?

– No właśnie…

– Właśnie, właśnie! – przedrzeźnił mnie pobłażliwie. – Czułem, że zaczniesz pytać, i dlatego urwałem. Bo to jest cała historia, w którą wolałem nie wchodzić. No, ale słowo się rzekło. – (Znów odetchnąłem z ulgą.) – Trudno, kobyłka u płotu – zapatrzył się przed siebie, jak gdyby zbierał myśli.

– Przepraszam, zanim pan zacznie… – na zdobytym przyczółku chciałem się, mimo wszystko, solidniej zabezpieczyć – czy mógłbym to z siebie zdjąć? – ująłem klapy kurtki i rozchyliłem je nieco.

– Czy mógłbyś zdjąć? – powtórzył, z wyraźnym roztargnieniem.

– Zrobiło mi się gorąco.

On jednak nie reagował, wyraźnie coś go trapiło. Na linii jego wzroku znajdował się telefon stojący na galeryjce na filcowej podkładce.

– Wiesz co? – ocknął się wreszcie.

– Taak? – odrzekłem półgłosem, podwyższając o stopień stan gotowości bojowej.

– A co byś powiedział na to, abyśmy poszli na spacer? Nie wychodziłem dziś z domu. Przewietrzyłbym się chętnie.

„Co on knuje, u licha?!”, ogarnął mnie niepokój. „Trzeba bardzo uważać, żeby mi się nie wymknął!”

– Jest chłodno i nieprzyjemnie – podjąłem próbę blokady. – Typowy listopad. Ohyda!

– No, ale tak czy inaczej, musisz wrócić do domu. Nie lepiej w towarzystwie?

– Na pewno – przyznałem ochoczo. – Zastanawiam się tylko, czy ta paskudna aura będzie sprzyjać rozmowie. Obawiam się, że nie.

– Przynajmniej nie zaszkodzi. A ściany… chyba wiesz…

– Co ściany? Nie rozumiem.

– A ściany mają uszy! – przesadnie zaakcentował, dając do zrozumienia, że mówi oczywistość, i ruszył do przedpokoju.

Coraz bardziej napięty, podążyłem w ślad za nim.

– Zgaś tam u mnie w pokoju – polecił wkładając płaszcz.

Cofnąłem się posłusznie i przycisnąłem guzik w drewnianej podstawie lampy. W oczach pozostał mi obraz pierwszej kartki papieru wkręconej w wałek maszyny. U góry, w lewym rogu, widniało imię, nazwisko i adres gospodarza, nieco niżej, po prawej: „Minister Spraw Wewnętrznych”, a jeszcze niżej, po środku, sześć dużych liter: „SKARGA”.

– Są twoje rękawiczki! – doszedł mnie głos z korytarza.

– Gdzie były? – odkrzyknąłem, opuszczając gabinet.

– Na wieszaku, za prętem. Schowały się pod beretem – podał mi je, ubrany.

– To co, idziemy?

– Chodźmy. Szczęknęła zasuwa zamka.

16. No pasaran!

Chociaż nie miałem powodu, aby się niepokoić, że otwarty już sezam zamknie się niespodzianie (złożone mi przyrzeczenie i podjęta w ślad za tym zagadkowa ostrożność były wystarczającą rękojmią), duch przezorności jednak nie dawał mi spocząć na laurach, zmuszając, bym w dalszym ciągu zachował gotowość do zmagań – mobilizował wiedzę, która, w razie potrzeby, mogłaby mi posłużyć jako pomocna podpora lub czarodziejskie zaklęcie.

Wojna domowa w Hiszpanii… Co o niej słyszałem? Wiedziałem? Jaki obraz wydarzeń tworzyła propaganda?

W szkole koncentrowano się głównie na historii ojczystej, z rzadka czyniąc wypady ku dziejom innych narodów. Zdarzało się to zazwyczaj, gdy jakieś epizody wiązały się z losem Polski. Wyprawy Napoleońskie, monarchia Austro-Węgier, upadek caratu w Rosji – to były największe tematy z zakresu historii powszechnej. No, może jeszcze przebieg Rewolucji Francuskiej i Komuna Paryska.

Co do czasów współczesnych, obraz całego świata zdominowały bez reszty: rewolucja rosyjska i hitlerowski faszyzm. To one, niczym dwa centra o monstrualnej sile, nadawały sens temu, co działo się z ludzkością.

Rewolucja rosyjska była „przełomem w dziejach”. Uzdrawiając cudownie wielki naród rosyjski, przeobrażając go rychło z najbardziej zacofanego w najbardziej postępowy, niosła jutrzenkę swobody innym narodom świata. To właśnie dzięki niej uciemiężone ludy jęły podnosić głowę i walczyć o swoje prawa, a Polska odzyskała państwowość i niepodległość, którą, poniekąd słusznie, straciła była na skutek „sobiepaństwa wielmożów” i „rozwydrzenia szlachty”, czyli przez złe z istoty „klasy posiadające”.

No, ale jak to jest na tym najlepszym ze światów, przeciw wszelkiemu dobru powstaje zaraz zło. I prometejski ogień, wzniecony z takim trudem przez „wielki naród rosyjski”, stał się natychmiast celem zaciekłego ataku wrogich ludzkości sił. Niestety, i nasze państwo znalazło się wśród nich, odegrawszy w dramacie iście haniebną rolę. „Polscy jaśniepanowie, pod wodzą J. Piłsudskiego, burżuja, nacjonalisty i kontrrewolucjonisty”, zamiast okazać wdzięczność Republice Radzieckiej za obalenie caratu, podjęli przeciw niej wojnę, którą psim swędem wygrali (szkodząc w ten sposób wszystkim – własnemu narodowi i innym narodom świata).

Jednak największe zło zalęgło się na Zachodzie, a w szczególności w Niemczech. Nikczemny imperializm przybrał tam formę faszyzmu, który miał cofnąć świat do stadium niewolnictwa („zawrócić koło historii”). Wolność, dobrobyt i szczęście w Ojczyźnie Proletariatu były do tego stopnia solą w oku Reakcji, że rozpętała wojnę. „Wielki Kraj Rad” jednakże poradził sobie ze złem. Naprzód zajął pół Polski, ratując przynajmniej tę część od barbarzyńskiej napaści, a później, gdy napastnik poważył się iść dalej, zmusił go do odwrotu i zagnawszy do domu, powalił i uśmiercił.

Od tego czasu świat dzielił się na dwie części: wyzwoloną przez ustrój demokracji ludowej, gdzie miłowano pokój, wolność i sprawiedliwość; i zniewoloną przez system oparty na wyzysku, gdzie panowała nędza i podżegano do wojny. My mieliśmy to szczęście znajdować się w pierwszej zonie.

Hiszpańska wojna domowa jawiła się na tym tle jako jeden z przejawów owej zaciekłej walki między siłami postępu a złowrogim wstecznictwem. Najnowszą historię Hiszpanii przedstawiano nam tak:

W wyniku rewolucji proletariackiej w Rosji zmurszały porządek społeczny zacofanej Hiszpanii zaczął się chwiać w posadach. Monarcha, Alfons XIII (jak najsłuszniej noszący to zniesławione imię), w obliczu zwycięstwa lewicy „uciekł z kraju jak szczur” i w roku trzydziestym pierwszym powstała Republika. Niestety, zamiast od razu, jak zalecał był Lenin, przejść do najwyższej formy ustroju społecznego, czyli do komunizmu, zastosowano półśrodki, co rychło się zemściło. „Hydra krwiożerczej reakcji podniosła plugawy łeb” i w roku trzydziestym trzecim zdobycze rewolucyjne zostały anulowane. Robotnicy i chłopi zjednoczyli się wtedy we wspólnym froncie ludowym i w roku trzydziestym szóstym obalili prawicę. Lecz zamiast dobić natychmiast „nikczemnego krwiopijcę”, zlitowali się nad nim, co znowu było fatalne. Puszczony wolno „gad” podniósł zaraz rebelię i „rzucił się wściekle do gardła młodziutkiej Republice”. Najgorsi drapieżcy świata – faszyści Niemiec i Włoch – tylko na to czekali. „Węsząc za mordem i zyskiem”, pośpieszyli z pomocą straszliwemu Caudillo i po trzech latach walk zagryźli demokrację. Odtąd Hiszpania „konała w okowach reżimu Franco”.

Obraz ten wzbogacano tak zwaną „polską kartą”:

W połowie lat trzydziestych naszym krajem rządziła faszyzująca Sanacja, która niemal otwarcie sprzyjała rebeliantom, przez co ściągała na nas wieczystą hańbę i wstyd. Na szczęście, pod tą skorupą, twardą i plugawą, płonął ogień wewnętrzny, wcielony w owym czasie w radykalną lewicę, to znaczy, w KPP. To właśnie ta formacja, prekursor i zalążek socjalistycznej Polski, uratowała nasz honor, opowiedziawszy się zaraz po stronie sił postępu, a zwłaszcza organizując wydatną pomoc zbrojną. Na pola bitewne Hiszpanii pośpieszyli ochoczo „najlepsi synowie tej ziemi”, tworząc pod sztandarami „Za Waszą wolność i naszą” prężne oddziały wojskowe imienia Dąbrowskiego. Przyszło im za to zapłacić niezwykle gorzką cenę. Sanacja, miast z nich być dumna, naprzód ich szkalowała, a wreszcie pozbawiła obywatelstwa polskiego.

„Polska karta” jednakże nie była obowiązkowa. Był to materiał „dowolny”. Co do mnie, chociaż ta sprawa niezbyt mnie zajmowała, miałem o niej pojęcie nieco szersze niż ogół. Sprawił to pewien przypadek.

Rzecz miała miejsce niedawno, jakieś pół roku wstecz, wkrótce po zakończeniu Przeglądu Scen Amatorskich, kiedy to, zniechęcony, usunąłem się w cień, rzucając wszelkie formy działalności społecznej.

Któregoś dnia, podczas pauzy, gdy stałem sam przy oknie na górnym korytarzu, wpatrując się bezmyślnie w szarą płytę boiska, podszedł do mnie Karakan, szef ZMS-u szkolnego – przezywany w ten sposób, z powodu niskiego wzrostu i pokracznego wyglądu, Jakub Bolesław Kugler. Był z równoległe) klasy, dziesiątej D (z niemieckim), wiekiem mnie jednak przewyższał, i to o dobre dwa lata: naukę zaczął później, a potem, wskutek zbyt częstych nieobecności w szkole, powtarzał jedną klasę.

Chociaż z dziesiątą D nie miałem bliższych kontaktów, a z ZMS-em – żadnych, Kuglera jednak znałem, i to nawet dość dobrze – a to z turniejów szachowych, w których również brał udział. Nie przepadałem za nim. Był arogancki, złośliwy, traktował wszystkich z góry. Do tego jeszcze ten wygląd! Pokurcz o wielkiej głowie i oczach bazyliszka; na jego wąziutkich ustach błąkał się niemal bez przerwy pogardliwy uśmieszek. Odznaczał się jednak przy tym dużą bystrością umysłu i bardzo dobrze grał w szachy. To właśnie powodowało, że go tolerowałem, a nawet miałem do niego coś w rodzaju słabości. Swoiście mnie intrygował, stanowił rodzaj wyzwania. Nie mogłem go pokonać. Ale i on mnie nie mógł. Toczyliśmy ze sobą długie, zacięte boje, lecz ostateczny wynik ciągle był remisowy. Jeden nasz pojedynek był wielce malowniczy i dobrze obrazuje istotę naszej relacji: