Выбрать главу

– Widzę, że mimo smutku, jaki wyziera wam z twarzy, jesteście w świetnym humorze.

– Bynajmniej nie żartuję – oświadczyłem z przejęciem.

– To w takim razie, zwyczajnie brak wam oleju w głowie. To pachnie sabotażem!

– Sabotaaażem! – zakpiłem. – Nie obrażajcie się, lecz tak stawiając sprawę, to wy ujawniacie braki, i to elementarne, w zakresie wiedzy muzycznej. Obawiam się, że nie wiecie, czym jest Carmen Bizeta. Otóż jest to opera na wskroś rewolucyjna! Bo co przedstawiały opery do czasu Carmen Bizeta? Historie mitologiczne, legendy, wątki baśniowe. Puszyli się w nich bogowie, książęta, arystokraci. A kto zajął ich miejsce w obrazoburczej Carmen? Otóż to! Proletariat! Doły społeczne. Lud. Robotnice, żołnierze, mniejszości narodowe (mam na myśli Cyganów). I wy mi powiadacie, że użycie motywów z tego jakże słusznego dzieła klasyki muzycznej zakrawa na dywersję! Opamiętajcie się!

– Dobra, dobra – rzekł Kugler protekcjonalnym tonem. – Nie popisujcie się. Wiem, że do kpin i błazeństw macie szczególny pociąg. Lecz nie zrobicie mnie w konia.

– Bolek, mówmy poważnie – przeszedłem nagle na ty, wpadając w ton poufały, a nawet kumoterski. – Kto się tu zorientuje, co to jest za muzyka? Że jakiś marsz, powiedzmy, to Marsz przemytników akurat. Zastanów się, człowieku! Nie wiesz, jaki jest poziom? Spokojna głowa, nikt, nawet „koło doradcze” nie będzie miało pojęcia.

– To twoje ostatnie słowo? – nie dał się jednak wciągnąć (tyle że przyjął „ty”).

Skręcało mnie ze złości, że nijak nie mogę go zażyć. Nie dałem za wygraną:

– Pozwól – kiwnąłem głową i ruszyłem powoli w kierunku sali muzycznej. Wahając się, poszedł za mną.

Zasiadłem do pianina i zagrałem szkicowo kilka znanych tematów z koncertu na gitarę Joaquina Rodriga – owych smętnych melodii, w których wibruje nastrój hiszpańskiego pustkowia, spalonej, rdzawej ziemi i apatycznych gór.

– No, może być? – spytałem, me przerywając gry.

– Co to jest? – odbił pytanie z wyraźną nieufnością.

– Takie kawałki ludowe – wzruszyłem ramionami, zdejmując palce z klawiszy.

Milczał przez dobrą chwilę. Siedziałem nieruchomo z rękami na kolanach i pochyloną głową.

– Dobra – powiedział wreszcie. – Niech będzie. Weźmiemy to. Chociaż sprawdzimy jeszcze – podniósł palec do góry w geście błazeńskiej przestrogi i zabrał się do odejścia.

– Chwileczkę – krzyknąłem za nim. – Jest tylko jedna sprawa… Zatrzymał się i odwrócił.

– O co chodzi? – zapytał.

– Jeżeli mam wziąć w tym udział, to muszę mieć zaświadczenie zwalniające mnie z lekcji. Inaczej, to nic z tego. Nie będę się tego uczył w czasie wolnym od zajęć.

– To jest praca społeczna! – obruszył się przesadnie.

– Jak uważasz – odrzekłem. – Ja powiedziałem swoje. Obrócił się na pięcie i wyszedł zamaszyście.

Po kilku dniach jakiś chłopak (jego drugi zastępca, jak okazało się później) dostarczył mi pisemko, którego zażądałem. U dołu widniała pieczątka i podpis Solitera.

Prace przygotowawcze dobiegały już końca, gdy po raz pierwszy przyszedłem na próbę akademii. Rzecz była właściwie gotowa. Doskonalono całość: retusze, drobne skróty, dynamika i tempo.

Pracą kierował Karakan. Siedział przy małym stoliku, na którym stała lampka, leżał scenariusz programu i zdjęty z ręki zegarek (radziecki, niklowy Poljot), i z długopisem w ręku śledził tok widowiska. Zauważywszy mnie w drzwiach, przywołał gestem do siebie i wskazał na krzesło obok.

Biorący udział w programie dzielili się na trzy grupy: recytatorów, mówców i „Tercet egzotyczny”. Do tego dochodził jeszcze zapowiadacz-narrator – wysoki Karol Broda z dziesiątej A (z angielskim) – persona w pewnym sensie najważniejsza w programie, swoisty mistrz ceremonii, pełniący jednocześnie funkcje konferansjera, sprawozdawcy-mentora i kapłana pamięci.

Rzecz zaczynała się od słynnego wiersza Władysława Broniewskiego. Karol Broda wchodził majestatycznie na scenę, stawał przed mikrofonem i przeszywając widownię piorunującym spojrzeniem, mówił powoli, eksponując głoskę „r”, która w jego ustach warczała jak złowróżbny werbeclass="underline"

Umierający republikanie, Brocząc po bruku krwią swoich ran, W krwi umaczanym palcem na ścianie Wypisywali: „No pasamn!”

Na kolejnych zwrotkach, do Karola Brody dołączali stopniowo pozostali wykonawcy. Wchodzili na estradę po troje, stawali z pochylonymi głowami, po czym podnosili je dramatycznie i włączali się do recytacji, skandując słowa ostatniej linijki.

Ogniem, żelazem napis ten ryto

– grzmiał Karol Broda swoim spiżowym głosem -

pośród barykad z bruku i serc. Tak się rodziła wolność Madrytu

– i w tym momencie pierwsza trójka wspomagała go chórem:

droższa niż życie, trwalsza niż śmierć.

Po chwili na estradzie było już sześcioro wykonawców. Karol Broda niestrudzenie kontynuował:

Na nią dwa lata parły faszyzmy, ogniem, żelazem żłobiąc jej kształt. Wolność na posąg rosła ojczyzny

– zawieszał dramatycznie głos, a szóstka wykrzykiwała unisono:

tej, która depcze ucisk i gwałt.

W ostatniej zwrotce wprowadzona była pewna modyfikacja: chór „bojowników” (w ostatecznej sile dziewięciu) nie skandował już z przodownikiem całej linijki, a tylko dwa ostatnie jej słowa, będące przewodnią frazą i tytułem utworu. Karol Broda zbliżał się patetycznie do finału:

W wierszu mym – wolność, równość, braterstwo, wiersz mój zbroczony krwią swoich ran

– niezależnie od interpretacji recytatora, nie było jasne, dlaczego i w jaki sposób wiersz broczy krwią, i kto go właściwie poranił -

Jeśli ma zginąć, niech poprzez śmierć swą

w wykonaniu Karola Brody klauzula tego wersu brzmiała jak „śmierćstwo. (zapewne wskutek rymu z „braterstwo”) -

… niech poprzez śmierćstwo głosi nadzieję: „NO PASARAN!”

– padał z dziesięciu gardeł gromki okrzyk w rytmie: ósemka, dwie szesnastki, ćwierćnuta, przy czym wszyscy wznosili w tym momencie zaciśniętą prawą pięść.

Po kilkusekundowej, dramatycznej pauzie Karol Broda rozpoczynał swój narracyjny maraton.

Przedstawiana historia, inkrustowana obficie wyimkami z przemówień, rezolucji i odezw, roiła się od sprzeczności, z którymi niewprawny umysł, nie obeznany zwłaszcza z prawami dialektyki, zupełnie sobie nie radził.

Oto, choć Republika była demokratyczna, to jednak jej rząd – prawowity! – był wsteczny: „burżuazyjny”. Ta okoliczność, z kolei, bynajmniej nie przeszkadzała najczarniejszej reakcji zawiązać natychmiast spisku przeciwko demokracji. Spisek ów, z jednej strony, był dziełem „żałosnej mniejszości”, z drugiej, wzięły w nim udział nieomal wszystkie siły „tego jeszcze na poły feudalnego państwa”. Nie winno przeto dziwić, iż ów „wąski margines” posiadał jednocześnie „morderczą, miażdżącą przewagę”. Wszelako przewrotność reakcji nie kończyła się na tym. Owa „miażdżąca przewaga” była zarazem… pozorna! W istocie, „krwawy kolos stał na glinianych nogach”, bo „jego czas już minął”, bo „stał na straconej pozycji i czekał go śmietnik Historii”. I z tego właśnie powodu sam nie mógł wzniecić rebelii; musiał w tym celu wezwać „zbójeckie bandy” z zewnątrz. Wsparcie, jakiego skwapliwie udzieliły mu Niemcy i faszystowskie Włochy, okazało się wkrótce tak silne i zasadnicze, że trzeba mówić właściwie nie o buncie wewnętrznym, lecz – obcej interwencji. Wojna domowa w Hiszpanii nie była, innymi słowy, żadną wojną domową, ale „zbrojną krucjatą światowego faszyzmu przeciw hiszpańskim masom, które los swego kraju wzięły we własne ręce.”…

Polityka Zachodu wobec wydarzeń w Hiszpanii była głęboko obłudna i krótkowzroczna zarazem. Nic w tym zresztą dziwnego. Panował tam przecież ustrój oparty na wyzysku, i decydował o wszystkim brudny interes klasowy. Państwa Europy Zachodniej i Stany Zjednoczone upatrywały w walce hiszpańskich mas ludowych większe niebezpieczeństwo niż w zbrodniczych knowaniach światowego faszyzmu! Dlatego też, jak Piłat, nie tylko umyły ręce, ale w milczący sposób poparły interwencję.

Oto jak świat reakcji, z egoistycznych pobudek, torował drogę zbrodni i sam się wystawiał na cios, jaki miał paść niebawem.

Lepiej nawet nie myśleć, jak by się to skończyło, gdyby nie Związek Radziecki, który od razu pojął, do czego to wszystko zmierza, i udzielił Hiszpanii daleko idącej pomocy.

Jednak największe zasługi dla sprawy Republiki położył Związek Rad nie jako państwo-mocarstwo, lecz jako światowa ojczyzna ruchu robotniczego. Gdy – jak ziemia szeroka – rozległy się głosy protestu, gdy masy ludowe wszech krajów w akcie solidarności zaczęły deklarować chęć niesienia pomocy swoim hiszpańskim braciom, ZSRR niezwłocznie wyszedł temu naprzeciw, podejmując zadanie koordynacji działań. W ich wyniku powstały legendarne już dzisiaj Brygady Międzynarodowe, złożone z ochotników z kilkudziesięciu krajów! Ci ideowi ludzie z dnia na dzień rzucali pracę, przerywali naukę, żegnali się z rodziną, by czym prędzej pośpieszyć na pola bitewne Hiszpanii.