Выбрать главу

– Tak, on…

Lyra umilkła. Od razu wiedziała, że popełniła straszliwy błąd.

Zerwała się, by uciec. Mężczyzna i kobieta natychmiast ruszyli, by utrudnić jej wyjście z pokoju, wcześniej jednak natknęli się na doktor Malone. Sierżant potknęła się i upadła, blokując drogę inspektorowi. Dzięki temu Lyra zdołała wybiec z pomieszczenia i zatrzasnąć za sobą drzwi. Pędem pobiegła do schodów.

Z jakichś drzwi wyszło niespodziewanie dwóch mężczyzn w białych kitlach i dziewczynka wpadła na nich. Pantalaimon zmienił się w kruka, zaczął krakać i trzepotać skrzydłami; jego widok tak bardzo przestraszył obu naukowców, że upadli do tyłu, a Lyra uwolniła się i pobiegła schodami w dół i do głównego korytarza. Portier właśnie odkładał słuchawkę i ruszył ku niej, krzycząc:

– Hej, ty! Zatrzymaj się!

Na szczęście nadal stał za kontuarem oddzielającym go od pozostałej części korytarza, a podnoszona klapa przez którą mógł wyjść, znajdowała się przy drugim końcu blatu, toteż dziewczynka wpadła w obrotowe drzwi na długo przed portierem.

Dostrzegła kątem oka, że otwierają się drzwi windy i wybiega z niej jasnowłosy mężczyzna. Był szybki…

Drzwi Lyry nie obracały się! Pantalaimon zakrakał, że on i jego pani pchają w niewłaściwą stronę.

Krzyknęła ze strachu, popchnęła drzwi i wreszcie wpadła do kolejnego pomieszczenia. Cisnęła plecak w drugie drzwi z grubego szkła. Otworzyły się i dziewczynka znalazła się na zewnątrz, w ostatniej chwili unikając sięgającej za nią ręki portiera. Przy okazji starzec zatarasował przejście jasnowłosemu mężczyźnie.

Lyra przebiegła na drugą stronę ulicy, lekceważąc samochody, ich hamulce i pisk opon, wpadła w wyłom między wysokimi budynkami, a potem popędziła kolejną ulicą, po której w obu kierunkach jeździły rozmaite pojazdy. Dziewczynka biegła pędem, uchylając się przed rowerami. Jasnowłosy mężczyzna przez cały czas niemal deptał jej po piętach… Przerażał ją.

Przeskoczyła płot i trafiła do jakiegoś ogrodu. Przedarła się przez krzaki… Pantalaimon leciał szybko nad jej głową, krzykiem wskazując jej drogę. W pewnym momencie dziewczynka przycupnęła za komórką z węglem. Do jej uszu dotarł odgłos kroków blondyna, który przebiegał tuż obok; pędził tak szybko, że nawet nie usłyszała jego sapania.

– Wróć teraz… wróć na ulicę – powiedział Pantalaimon.

Lyra wypełzła z kryjówki i ruszyła po miękkiej trawie, przez bramę opuściła ogród i znalazła się z powrotem na Banbury Road. Znowu uciekała przed pojazdami, słysząc za sobą pisk opon. Później pobiegła w górę wzdłuż ogrodów Norham, cichą uliczką obsadzoną drzewami wzdłuż której stały wysokie, wiktoriańskie kamienice. Zatrzymała się, by złapać oddech. Przed jednym z ogrodów dostrzegła niski murek, a za nim wysoki żywopłot. Usiadła, ukrywając się za ligustrem.

– Pomogła nam! – odezwał się Pantalaimon. – Doktor Malone zagrodziła im drogę. Jest po naszej stronie, nie z nimi.

– Och, Pan – jęknęła Lyra – nie powinnam nic mówić o Willu… Trzeba było zachować większą ostrożność…

– W ogóle nie powinnaś tu przychodzić – rzekł surowym tonem jej dajmon.

– Wiem. To także…

Dziewczynka nie miała jednak czasu, by się tłumaczyć z niemądrego postępku, ponieważ Pantalaimon zatrzepotał przy jej ramieniu, a potem szepnął:

– Wyjrzyj… – Natychmiast ponownie przybrał postać świerszcza i wskoczył do kieszeni swej właścicielki.

Lyra wstała, gotowa do ucieczki, a wtedy zobaczyła ogromny, granatowy samochód, który sunął cicho po chodniku tuż obok niej. Już miała pobiec, gdy nagle otworzyło się tylne okno samochodu i pojawiła się w nim znajoma twarz.

– Lizzie – odezwał się starzec spotkany w muzeum. – Jak miło cię znowu zobaczyć. Może cię gdzieś podwieźć?

Otworzył drzwiczki i odsunął się, aby zrobić jej miejsce obok. Pantalaimon lekko uszczypnął Lyrę w pierś przez cienką bawełnę, ale dziewczynka wsiadła bez zastanowienia, ściskając kurczowo plecak. Mężczyzna pochylił się i zatrzasnął drzwiczki.

– Chyba się gdzieś spieszyłaś – stwierdził. – Dokąd chcesz jechać?

– Do Summertown – odparła. – Proszę!

Kierowca miał czapkę z daszkiem. W samochodzie wszystko było gładkie, miękkie i duże. Od starca bił mocny zapach wody kolońskiej. Pojazd zjechał z chodnika i ruszył niemal bezszelestnie.

– Więc, co u ciebie słychać, Lizzie? – spytał sta rzec. – Dowiedziałaś się czegoś więcej o tych czaszkach?

– Tak – odparła, wyciągając szyję, by spojrzeć przez tylne okno. Nie dostrzegła jasnowłosego mężczyzny. Najwyraźniej udało jej się uciec! Nigdy jej już nie znajdzie. Była bezpieczna w wielkim samochodzie, z tym bogatym człowiekiem. Uśmiechnęła się z triumfem.

– Ja także trochę popytałem – ciągnął starzec. – Pewien mój przyjaciel antropolog twierdzi, że w zbiorach muzeum znajduje się sporo tego typu eksponatów. Niektóre z nich są naprawdę bardzo stare. Neandertalskie wiesz…

– Tak, słyszałam o tym – mruknęła Lyra, nie mając pojęcia, o czym mówi mężczyzna.

– A jak tam twój przyjaciel?

– Jaki przyjaciel? – spytała Lyra. Z niepokojem zastanawiała się, czy powiedziała mu o Willu.

– Przyjaciel, u którego się zatrzymałaś.

– Ach, tak. To przyjaciółka. Czuje się dobrze, dziękuję.

– Co robi? Jest archeologiem?

– Nie, hmm… fizykiem. Bada mroczną materię – odrzekła Lyra, ciągle jeszcze nie w pełni nad sobą panując. W tym świecie wymyślanie kłamstw okazało się trudniejsze, niż sądziła. Męczyła ją pewna myśl – czuła, że skądś zna tego starego człowieka, i to od dawna, nie mogła sobie jednak skojarzyć, gdzie go wcześniej spotkała.

– Mroczną materię? – spytał. – Jakież to fascynujące! Czytałem coś o tym w „Timesie” dziś rano. Wszechświat jest pełen jakiejś tajemniczej substancji, której natury nikt nie zna! A twoja przyjaciółka jest na tropie, prawda?

– Tak. Wiele o niej wie.

– Co chciałabyś robić, jak dorośniesz, Lizzie? Zamierzasz również zająć się fizyką?

– Może – odrzekła. – To zależy.

Szofer zakasłał cicho i zwolnił.

– Ach, jesteśmy w Summertown – zauważył starzec. – Gdzie cię wysadzić?

– No… o tam, przy tych sklepach… Stamtąd pójdę piechotą – odpowiedziała Lyra. – Dziękuję panu.

– Skręć w South Paradę i stań po prawej, Allanie – polecił bogacz.

– Dobrze, proszę pana – odparł szofer.

W minutę później samochód zatrzymał się przy bibliotece publicznej. Starzec przytrzymał otwarte drzwiczki od swojej strony, toteż Lyra, chcąc wysiąść, musiała go ominąć. Przesuwała się niezdarnie nad jego kolanami, gdyż nie miała ochoty dotykać mężczyzny, mimo iż wydawał jej się bardzo miły.

– Nie zapomnij plecaka – dodał, wręczając jej tobołek.

– Och, dziękuję – powiedziała.

– Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy, Lizzie – powiedział na koniec. – Kłaniaj się ode mnie swojej przyjaciółce.

– Do widzenia – mruknęła.

Szła po chodniku, póki samochód nie skręcił za rogiem i dopiero kiedy zniknął, ruszyła ku grabom. Miała dziwne przeczucie co do jasnowłosego mężczyzny i chciała zapytać o niego aletheiometr.

Will po raz drugi czytał listy od ojca. Siedział na tarasie, słyszał odległe krzyki dzieci pływających w basenie portowym, wpatrywał się w wyraźne litery na lichym papierze i próbował sobie wyobrazić autora listów. Wielokrotnie odczytywał też wszystkie wzmianki dotyczące dziecka, czyli jego samego.