Выбрать главу

– Porzuć sny na jawie i rozejrzyj się – przerwała mu dajmona. – To nie zabawa, Lee.

Grupa mężczyzn wspinających się po zboczu uformowała półokrąg. Poruszali się teraz wolniej, ponieważ widzieli, że przed nimi rozciąga się wąwóz, przy którym uciekinier z karabinem może ich odpierać przez długi czas. Ku zaskoczeniu Lee za żołnierzami stale wisiał zeppelin. Nie mógł się wznieść wyżej. Może miał kłopoty ze sterownością, może wyczerpywało mu się paliwo, w każdym razie jeszcze nie wystartował. Na ten widok aeronaucie przyszedł do głowy pewien pomysł.

Sprawdził pozycję i wycelował ze starego winchestera w lewą burtę kadłuba, gdzie znajdował się silnik odpowiedzialny za wznoszenie się. Potem wystrzelił, żołnierze podnieśli głowy na odgłos strzału. W sekundę później silnik zaryczał, a następnie równie nagle ucichł i sterowiec przechylił się na bok. Lee słyszał, że drugi silnik wyje, lecz statek powietrzny od tej chwili musiał pozostać na ziemi.

Żołnierze rozproszyli się i ukryli w różnych miejscach Lee mógł ich teraz policzyć; wrogów było dwudziestu pięciu, a on miał trzydzieści kul.

Hester przysunęła się blisko jego lewego ramienia.

– Będę obserwować tamtą drogę – szepnęła. Skuliła się na szarym głazie, uszy położyła płasko wzdłuż grzbietu. Wyglądała teraz jak kamień, szarobrązowy i niepozorny. Hester nie była pięknością, ale zwykłą szarą zajęczycą, miała jednak niezwykłe oczy – śliczne, złotoorzechowe, nakrapiane brązem w odcieniu torfu i leśną zielenią. Spojrzała w dół na krajobraz, jakiego nigdy nie widziała: jałowe zbocze surowych, spękanych skał, a za nimi las w ogniu. Ani jednego źdźbła trawy wokół, żadnej plamki zieleni.

Dajmona lekko poruszyła uszami.

– Rozmawiają – stwierdziła. – Słyszę ich, ale nie potrafię zrozumieć.

– To Rosjanie – wyjaśnił Lee. – Zamierzają wbiec wszyscy razem. Takie rozwiązanie byłoby dla nas najgorsze i dlatego właśnie je wybiorą.

– Celuj dokładnie – mruknęła.

– Postaram się. Ale, do diabła, Hester, nie lubię zabijać.

– Albo oni, albo my.

– Nie, chodzi o coś więcej – powiedział. – Ich życie lub życie Lyry. Nie wiem, jak to się stało, ale nasz los łączy się z losem tego dziecka. Cieszę się z tego.

– Jeden z mężczyzn po lewej gotuje się do strzału – wtrąciła Hester. W chwilę później karabin wystrzelił i skalne odłamki odprysnęły od głazu pół metra od miejsca, gdzie przycupnęła zajęczyca. Hester nie poruszyła ani jednym mięśniem.

– No cóż, walczę przecież w słusznej sprawie – zauważył Lee i starannie wycelował.

Strzelił. Widział przed sobą tylko skrawek błękitnego munduru, niemniej jednak trafił. Mężczyzna z krzykiem upadł na plecy. Był martwy.

Wtedy zaczęła się prawdziwa walka. W przeciągu minuty rozległa się salwa z karabinów, było słychać świsty kul, a trzaski pękających skał odbijały się echem na całej długości górskiego stoku; w pustym wąwozie długo było je słychać. Smród kordytu i swąd rozkruszonej skały, w którą uderzyły kule, niewiele się różniły od zapachu płonącego lasu. Lee miał wrażenie, że cały świat płonie.

Głaz, za którym siedział aeronauta, został wkrótce mocno ostrzelany i pokryty dziurami. Lee na własnej skórze odczuwał łomotanie uderzających w skałę kul. W pewnej chwili dostrzegł, że futro na grzbiecie Hester stroszy się, kiedy przeleciała nad nim kula; dajmona ani drgnęła. Strzelanina trwała nadal.

Ta pierwsza minuta walki była najtrudniejsza, a po niej, w przerwie, Lee zauważył, że jest ranny: na skale poniżej swego policzka dostrzegł krew, prawa ręka i trzon karabinu również zabarwiły się na czerwono.

Hester odwróciła się, by spojrzeć.

– Nic wielkiego – powiedziała. – Kula drasnęła ci głowę.

– Policzyłaś, jak wielu padło, Hester?

– Nie. Byłam zbyt zajęta robieniem uników. Przeładuj, kiedy będziesz mógł.

Lee skoczył za skałę i przesunął zamek w tył, a potem w przód. Było gorąco i krew, która kapała z rany na głowie, wyschła już na karabinie, usztywniając mechanizm. Lee ostrożnie splunął na zamek i udało mu się go poluzować.

Potem ponownie zajął strzelecką pozycję, lecz zanim zdołał się rozejrzeć, został trafiony.

Początkowo wydało mu się, że coś wybucha w jego lewym ramieniu. Przez parę sekund był oszołomiony następnie wróciła jasność myślenia, ale ramię pozostało zdrętwiałe i bezużyteczne. Wiedział, że za chwilę zawładnie jego ciałem nieznośny ból, ponieważ jednak na razie nic nie czuł, postanowił skupić umysł na strzelaniu.

Oparł karabin na bezwładnym ramieniu, które jeszcze minutę temu było sprawne, westchnął, skoncentrował się i zaczął strzelać. Pierwszy wystrzał, drugi, trzeci; wszystkie celne.

– Jak się czujesz? – wymamrotał.

– Dobre strzały – odparła szeptem dajmona tuż przy jego policzku. – Strzelaj dalej. O tam, ponad tym czarnym głazem…

Lee spojrzał, wycelował i wypalił. Żołnierz upadł.

– Cholera, to tacy sami ludzie jak ja – zauważył.

– To nie ma znaczenia – odparła. – Zabij ich.

– Wierzysz mu? Grummanowi?

– Jasne, że tak. Celuj przed siebie.

Rozległ się huk, upadł kolejny żołnierz, a jego dajmona zgasła jak świeczka.

Później zapanowała długa cisza. Lee poszperał w kieszeni i znalazł kilka kul. Kiedy załadował broń, ledwo mógł oddychać, gdyż doznał bardzo dziwnego uczucia – poczuł pyszczek Hester przyciśnięty do swojej twarzy; pyszczek dajmony był mokry od łez.

– Lee, to moja wina – stwierdziła zajęczyca.

– Dlaczego?

– Pamiętasz Skraelinga? Powiedziałam ci, żebyś wziął jego pierścień. Bez niego nigdy nie popadlibyśmy wtakie tarapaty.

– Sądzisz, że kiedykolwiek zrobiłem coś, co mi kazałaś? Wziąłem go, ponieważ czarownica…

Nie dokończył, bo dosięgła go kolejna kula, tym razem trafiając w lewą nogę, a potem, zanim zdołał mrugnąć, trzecia kula drasnęła go w głowę i niczym rozpalony do czerwoności pogrzebacz przesunęła się po czaszce.

– Zostało nam już niewiele czasu, Hester – szepnął, starając się nie wykonywać zbędnych ruchów.

– Czarownica, Lee! Powiedziałeś coś o czarownicy! Pamiętasz?

Biedna Hester leżała teraz na ziemi. Nie była już czujna i gotowa do skoku, jak przez całe jego dorosłe życie. Piękne złotobrązowe oczy dajmony z wolna zasnuwały się mgiełką.

– Ciągle piękna – szepnął Lee. – Och, Hester, tak, czarownica. Dała mi…

– No właśnie. Dała ci kwiat…

– W mojej kieszonce na piersi. Wyjmij go, Hester, nie mogę się ruszyć…

Zadanie nie było łatwe, lecz w końcu zajęczyca wyszarpnęła silnymi ząbkami mały szkarłatny kwiat i położyła go na prawej dłoni Lee. Z wielkim wysiłkiem aeronauta zacisnął rękę i powiedział:

– Serafino Pekkala! Pomóż mi, błagam…

Lee dostrzegł przed sobą poruszającą się postać. Wypuścił z ręki kwiat, westchnął, resztkami sił strzelił z karabinu. Kolejny wróg padł martwy.

Dajmona aeronauty znikała.

– Hester, nie odchodź przede mną – poprosił.

– Lee, nie wytrzymałabym z dala od ciebie ani chwili – szepnęła.

– Sądzisz, że czarownica przybędzie?

– Oczywiście, że tak. Powinniśmy byli przywołać ją wcześniej.

– Powinniśmy byli zrobić wiele rzeczy.

– Może i tak…

Rozległ się kolejny huk. Tym razem kula wniknęła głęboko w ciało Lee, jakby szukała „istoty” jego życia. Pomyślał, że nie szuka w odpowiednim miejscu, „istotą” jego życia bowiem jest przecież Hester. Aeronauta dostrzegł w dole, pod sobą błękitny mundur i wytężył siły aby podnieść lufę karabinu.