Kiedy zniknął za drzwiami, Jakub Stern uświadomił sobie, że przed półwieczem zakłady dla psychicznie chorych były faktycznie więzieniami. Pacjentów przykuwano łańcuchami do ścian albo osadzano w wirówkach, dopuszczając się na nich nieludzkich eksperymentów. I zaraz wyobraził sobie Jana Marię Wawdysza i rosłego pielęgniarza w brudnym fartuchu otwierającego celę Sylwestra Traudera. Widział przerażoną minę dyrektora, gdy wepchnięty na siłę przedmiot łamał mu zęby i penetrował gardło. Jakub chciał porzucić te szalone rozmyślania, lecz natrętnie wracały do niego. Dlaczego ktoś posunął się do takich okropności? Dlaczego powiązał mu nogi i ręce kablem, a potem, by dokończyć dzieła, powiesił go w szafie jak szmatę?
W drodze powrotnej milczeli. Jakub tylko co chwila wąchał mankiet koszuli, czując w nosie gryzący zapach lizolu, którym przeszedł lniany materiał. Kiedy dorożka przyjechała przed dom ojca, ten poprosił syna, by zostawił go samego.
- Nie odprowadzaj mnie. Tak będzie lepiej. Muszę teraz wszystko jeszcze raz dokładnie przemyśleć.
Było kilka minut po pierwszej. Czerwcowe słońce zdawało się tkwić w jednym punkcie firmamentu, jakby przypięte do niego niewidzialną agrafką. Upał stawał się nie do zniesienia. Jakub Stern krył się w cieniach drzew i sklepowych markiz. Wciąż nie ochłonął po wizycie w Kulparkowie. Kiedy przypomniał sobie rozmowę z lekarzem, ogarnęło go uczucie beznadziei.
Na Rzeźniczej, w połowie drogi do redakcji, poczuł niewyobrażalne pragnienie. Zdesperowany rozpiął koszulę pod szyją, po czym zdjął marynarkę i przewiesił ją przez plecy. Żałował, że bezmyślnie zwolnił dorożkę. Na szczęście kilkadziesiąt kroków przed sobą dostrzegł wystawiony na chodnik szyld knajpy Feniks. Był uratowany.
Wstąpił do środka, dowlókł się do baru i zamówił swój ulubiony napój o bursztynowoczerwonej barwie. Potem zdjął z wieszaka najnowszy egzemplarz „Kuriera”, siadł w kącie z dala od namolnych klientów i z przyzwyczajenia zaczął wertować strony. Kiedy kelner postawił przed nim oszroniony kufel marcowego piwa, odetchnął z ulgą. Szybko zapłacił należność i natychmiast podniósł życiodajną gielajzę. Gdy zanurzył usta w cudownej piance, poczuł wręcz niebiańską rozkosz, jakby dopadł na Saharze źródło wody. Nie spiesząc się, łyk po łyku, popijał genialny płyn, zatrzymując go w ustach, a lewą ręką nerwowo kartkował gazetę.
Opuścił patetyczne teksty Mania i nudne zestawienia cyfr Piotra Lei. Szybko przebiegł wzrokiem wstępniak Halinki, zapowiadający międzynarodowy festiwal lalek, i kronikę sportową Okularnika. Przejrzał ogłoszenia boskiej Andrei, wciśnięte między serwisowe informacje. Z oburzeniem przeczytał wiadomość o przyjeździe do miasta wycieczki trzynastu członków związku młodzieży hitlerowskiej (Hitlerjugend) w pełnym rynsztunku partyjnym, którzy zamieszkali w domu przy ulicy Zielonej 30, gdzie przedtem mieściła się ukraińska bursa. Następnie trafił na informację o czterdziestodziewięciostopniowym upale w Bukareszcie i zrobiło mu się nieco chłodniej. Z obrzydzeniem przyjął notkę o pladze gąsienic, które objadły drzewa przydrożne i ogrodowe w powiecie dąbrowskim, a kiedy doszedł w końcu do kroniki kryminalnej na dziewiętnastej stronie, zatrzęsło nim.
Dopił piwo, zostawił gazetę na stole i wyszedł w pośpiechu na ulicę, by w niecałe pięć minut dotrzeć do redakcji. Na schodach o mało nie zderzył się z gońcem. Zrugał go diablo i, pokonując ból pleców, wszedł do swego pokoju.
- Nie wiedziałem, że masz przede mną tajemnice!
- wyrzucił z siebie wściekle, patrząc na Wilgę.
- O co ci chodzi?
- O dzisiejszy numer! Pytam: masz czy nie?
- A ty ich nie masz? - odparła zadziwiająco spokojnie.
- Nie udawaj niewiniątka. Przeczytałem dzisiejszą kronikę i myślałem, że trafi mnie szlag!
- Kuba, dobrze ci radzę, schowaj ambicje do kieszeni. Szkoda, że nie widziałeś siebie na dzisiejszym kolegium. Gołym okiem widać, że coś cię gryzie.
- Bzdury! Wszystko jest w idealnym porządku!
- Więc nie możesz mieć do mnie pretensji o jakiś drobiazg.
- Cała gorąca kolumna to drobiazg?
- Daj spokój, graliśmy i gramy w tej samej drużynie
- powiedziała i pogłaskała go po głowie, lecz Stern odtrącił jej rękę.
Nie dała za wygraną.
- Liczy się końcowy efekt. Nie myśl, że będę wiecznie odwalać za ciebie czarną robotę.
W tych słowach kryła się jakaś pułapka, Stern czuł to przez skórę. Ale ciekawość zwyciężyła.
- Mam mówić dalej ?
- Tylko nie próbuj kręcić - rzekł łagodniej i siadł ciężko za swoim biurkiem. Wyjął papierosa i zapalniczkę i, nie przejmując się, że łamie ustalone zasady, zapalił. - Skąd dowiedziałaś się o znalezionej głowie?
- Akurat na to pytanie nie mogę odpowiedzieć.
- Więc jednak masz przede mną tajemnice...
- Możesz wierzyć albo nie, ale wczoraj chciałam podzielić się z tobą pewną informacją, lecz nieelegancko mnie zbyłeś, Jakub nie zamierzał jej przepraszać. Zdjął z ust tytoniowy wiórek i jakby pogodzony z porażką czekał, aż Wilga dopowie resztę. Lecz dziennikarka wcale nie była taka rozmowna. Odpowiadała zdawkowo. Napomknęła o jakimś kluczu, według którego morderca wybiera swe ofiary, o towarzyskim układzie, w którym liczyła się wielka forsa. Według niej Czabak do niego nie pasował i właśnie dlatego należało ponownie z nim się spotkać. Po tym wywodzie spojrzała na zegarek.
- Zdaje się, że akurat teraz ma próbę na Rutowskie- go i przygotowuje się do festiwalu. Gdybyś więc zechciał go odwiedzić... - Popatrzyła wymownie na Sterna i gdzieś wyszła.
Jakub był niepocieszony. Zięba od dwóch dni trzymał głowę kasjera w lodówce, a de Brie nie puściła o tym pary. Co więcej, w tajemnicy przed nim napisała artykuł, zaniosła go do Mania i dzisiaj można było przeczytać na rozkładówce: „We wtorek rano trzy siostry Feldman - Chawa, Estera i Miriam - podlewające grządki na zapleczu kamienicy przy Sieniawskiej, znalazły głowę Konrada Rewalskiego utopioną w beczce na deszczówkę. Jak już informowaliśmy, zdekompletowane ciało kasjera z ABH, dobrze zapowiadającego się literata, zostało znalezione u podnóża Wysokiego Zamku. W nagrodę za obywatelską postawę policja kupiła dzielnym dziewczynkom rowerek...” - i tak dalej, i tak dalej, a na końcu podpis - W.B.
Skąd, u licha, Wilga wytrzasnęła te żydowskie siostrzyczki? Jeden rowerek dla trójki, pokpiwał w duszy Stern. Ciekawe, jak będą na nim jeździć. Nie napisała również, jak morderca (lub mordercy) zataszczył obciętą głowę do tej przeklętej beczki. W siatce, w teczce, a może wprost, trzymając za szpakowate włosy? Przecież czerep sam do tej beczki po pochyłości się nie stoczył! I skąd de Brie dowiedziała się, że Rewałski był dobrze zapowiadającym się literatem? Chociaż mogła oczywiście - i pewnie tak było - pójść do Halinki Badurek i wyciągnąć od niej potrzebne wiadomości. Jakby tego było mało, sprytny Leya, doceniając siłę oddziaływania jej tekstu, zamieścił nad nim wesołą rymowankę: „Rano, wieczór i w południe lody PINGWIN chłodzą cudnie”. Nic tylko się powiesić!
Stern dopalił papierosa, a kiedy złość mu minęła, postanowił skorzystać z podpowiedzi Wilgi i spotkać się z Czabakiem.
Dochodziła trzecia, gdy zdegustowany wyszedł z redakcji. Już po kilkudziesięciu metrach jednak stwierdził, że nie był to najlepszy pomysł. Na dworze wciąż było parno i zbierało się na burzę. Nagrzane budynki i jezdnia oddawały ciepło jak piec kaflowy.
Stern rozwiązał krawat i schował go do kieszeni, potem zdjął kapelusz i zaczął się nim wachlować. Żar przydusił go do ziemi. Chciało mu się potwornie pić i znowu bolały go plecy. Rozgorączkowany przystanął i się rozejrzał. Po drodze do siedziby Melpomeny pod trójką znajdował się elegancki sklep Riedla - i tam skierował swoje kroki.