Kupił butelkę oranżady z lodu, którą opróżnił przy kontuarze, i butelkę wódki Baczewskiego z niebieską nalepką, którą schował do kieszeni. Tak zaopatrzony udał się wolnym krokiem na spotkanie z artystą „scenowym” Wiktorem Andrzejem Czabakiem. Miał w głowie znakomity plan. Na początku chciał zadać aktorowi kilka niewygodnych pytań, a później przycisnąć go do muru. Ich rozmowa jednak potoczyła się zupełnie inaczej.
Stern znalazł Czabaka w garderobie, na końcu zastawionego dekoracjami korytarzyka. W ciasnym i zagraconym pomie-szczeniu unosiła się chmura papierosowego dymu. Furkato siedział przed lustrem i charakteryzował sobie twarz kolorowymi farbkami. Gdy spostrzegł dziennikarza w lustrze, nie odwrócił głowy. Uśmiechnął się tylko niewyraźnie, rozprowadzając na policzkach karminową szminkę.
- Cóż za zaskakująca wizyta - zaczął jakimś zrzędliwym tonem. - Pan redaktor przyszedł po autograf?
- W rzeczy samej. Dokuczył mi upał, więc pomyślałem, że wpadnę do starego przyjaciela na pogawędkę
- odpowiedział bezczelnie Stern i wyjął z kieszeni butelkę.
Na jej widok aktor się ożywił. Obrócił się na taborecie, wykonał skłon i wyciągnął z szafki korkociąg oraz dwie literatki.
- Co pana interesuje? - zapytał, przełykając ślinę.
- Wszystko! - sapnął Stern, zagłębiając się w skrzypiącym fotelu. - Ludzie, powiązania, pieniądze...
Czabak wprawnie otworzył butelkę i nalał wódkę po równo do szklaneczek.
- Boże, Boże! Jaki pan zachłanny! - zaśmiał się skrzekliwie. Potem pochylił się nad lustrem i szybkim ruchem wyrwał z nosa wystający włos. Pieszczotliwie dmuchnął między palce i z zadowoleniem obserwował jego lot na podłogę. - To był nieduży zespół - stwierdził, smakując wódkę. - Mówiłem już, że kierował nim Sylwester Trauder. To był szalony, niewyżyty facet.
-Był?
Czabak spojrzał lękliwie na gościa.
- Powiedziałem coś niestosownego?
Stern nie zareagował. Wziął do rąk pomadkę i zaczął się nią bawić, wykonując frywolne ruchy.
- Jeśli chodzi o dyrektorka - aktor zabrał szminkę - to... pomylony facet. Wszystko było dla niego nie tak: dialogi, kostiumy, tempo akcji. Widział pan jego gębę? Nie? I niech pan nie żałuje. Te zapadnięte usta pełne frazesów i świńskie oczka, przyglądające się nam podejrzliwie zza podpuchniętych powiek. Czysty fałsz. Nie robiłem afery, gdy zebrał kurwy z Łyczakowa i zrobił im na scenie konkurs piękności! Byłem głuchy, gdy mi doniesiono, że na konto naszego teatru zaciągnął w banku kredyt, bo myślałem, że kupi nowe krzesła, reflektory i kurtynę. Lecz kiedy dowiedziałem się, że roztrwonił nasze gaże, wygarnąłem mu przy świadkach całą prawdę. Powiedziałem, że wcisnę mu do gardła te jego podłe kłamstwa.
Ostatnia wypowiedź zelektryzowała Sterna. Aktor użył zwrotu, który nasuwał nieodparte skojarzenia.
- I wtedy wyrzucił pana z teatru na zbity pysk? - zapytał obojętnym tonem.
Czabak kiwnął głową.
- Przed spektaklem ta paskudna Świnia zatrudniała sześciu aktorów i dwóch technicznych: stolarza i elektryka. Ci ostatni znaczyli dla niego tyle, ile brud za paznokciem. W kółko ich łajał i ganiał. Oni sami zresztą lubili się jak dwa wściekłe psy. Co do aktorów, to nie chwaląc się, byłem najlepszy. Pozostali to debiutanci, którzy przy mnie uczyli się zawodu.
- Zawodu?
- A co pan myślał? Aktor to taki sam zawód jak dziennikarz. - Czabak nie krył poirytowania. Czochrał się po rudych włosach wystających spod czerwonej kwiecistej koszuli. - Uważa pan, że można prosto z ulicy wejść na scenę?
- Tego nie powiedziałem - próbował załagodzić sytuację Jakub. - Chciałbym, żeby pan, aktor z wielkim doświadczeniem, pomógł mi w tym dziennikarskim śledztwie.
- A niby dlaczego miałbym panu pomagać? Donosić, panie Stern, na dawne koleżanki i kolegów? Wydaje się panu, że po tym wywiadzie drzwi do innych teatrów staną przede mną otworem? Kolekcjonuje pan ploteczki, dorabia innym życiorysy, ale tu pierwszeństwo przed ludźmi mają...
- ...lalki? - dokończył za niego Stern, przypatrując się czarnoksiężnikowi wiszącemu pod sufitem na pokrytym cynfolią księżycu.
- Właśnie tak, lalki! - powtórzył dobitnie, malując sobie pod oczami fioletowe cienie. - Człowiek może zdradzić, bo jest podły z natury, lalka zaś będzie mu wierna aż po grób. Kiedy pozna się na człowieku, jej uczucie przetrwa największy sprawdzian.
Powiedział jeszcze kilka odkrywczych zdań tego typu i że lalki mogą być zazdrosne, a ich zemsta bywa okrutna. Po tych słowach Jakub jeszcze raz spojrzał pod sufit.
- To Agamel - wyjaśnił Czabak przyciszonym głosem. - Czarnoksiężnik z baśni „O żywej wodzie”. Swoją magiczną wodą potrafił przywracać do życia zmarłych. Aktorzy boją się go i mówią, że przynosi nieszczęście.
- Boją się kawałka drewna i kolorowych szmat? - zapytał Stern rzeczowo, spoglądając do popielniczki, w której leżała sterta petów po egipskich.
Czabak przerwał na chwilę i obserwował Sterna, który fachowo uzupełnił szklaneczki.
- W każdym zawodzie są przesądy - dodał i gorliwie sięgnął po trunek. - Czy słyszał pan na przykład, że na scenie nie wolno otwierać parasola?
- Nie!
- Nie? - zdziwił się aktor. - Kiedy nasz elektryk wszedł z parasolką na scenę, myślałem, że Trauder własnoręcznie go zabije.
- Ja w te głupstwa nie wierzę! - odparł Stern porywczo. - Dla mnie liczą się tylko fakty.
- A więc faktem jest - ciągnął Furkato, zaczesując rude włosy na łysinę - że pan Konrad Rewalski, który myślał tak jak pan, podzielił los swoich...
- ...lalek - dokończył za niego Stern i już miał pokazać wymownym gestem, by jego rozmówca puknął się w czoło, gdy do garderoby weszła zgrabna aktoreczka w czarnym obcisłym trykocie, z namalowanymi na policzkach kocimi wąsami i z czerwoną apaszką owiniętą wokół szyi. Była młoda i śliczna, a jej ruchy naturalne i płynne. Na plecy spływał jej gruby złocisty warkocz, który dotykał jędrnych pośladków. Dziewczyna trzymała w ręku tygrysi ogon i dla zabawy wywijała nim młynka. Powiedziała wesoło: „Pardonsik”, zabrała ze stołu czarną laskę ze srebrną główką (rekwizyt do tańca) i wybiegła, rzucając Sternowi ponętne spojrzenie.
- To panna Agata Neumann, znana dawniej jako Mimi, a obecnie Psotka - skomentował jej wejście Czabak. - Już pan wie, że to uwodzicielka. Jej garderoba jest za ścianą, ale wiecznie czegoś u mnie „zapomina”. Zabrałem ją z sobą od Traudera i nawet nie powiedziała mi dziękuję. Teraz szczerzy ząbki do nowego dyrektora! Wszyscy wiedzą, że jej dziadek jest szefem Giełdy Zbożowej i Towarowej. Kobitki jej za to nienawidzą. Panna Neumann zaś opowiada, że potrafi zagrać przewrócone krzesło, lecz prawdę powiedziawszy, brakuje jej podstawowych umiejętności. W „Bajce o dzielnym żołnierzu” miała grać hrabinę Nadieżdę, ale to bezta- lencie i wkrótce sama się o tym przekona.
- O czym? - zapytał Jakub wytrącony z zamyślenia.
Czabak nie odpowiedział. Nalał wódkę do szklaneczki i wypił ją jednym haustem, po czym zdjął z drewnianej główki fryzjerskiej czarną perukę z diabelskimi rogami, włożył ją i odwrócił się do dziennikarza. Wyglądał teraz jak prawdziwy Mefistofeles.
- Może się to wydać panu idiotyczne, lecz po kilku próbach byłem przekonany, że to, co Reve napisał w scenariuszu, toczy się obok mnie - wyznał i spojrzał na Sterna, jakby szukając w nim potwierdzenia swoich słów. - Nie chciałem tego mówić przy pannie Wildze, by nie uznała mnie za szaleńca. Wydawało mi się nawet, że niektóre postaci są kopiami żywych ludzi, i odnosiłem wrażenie - dodał, posyłając Sternowi porozumiewawcze spojrzenie - że śledzą mnie z ukrycia, a nawet każą mi, bym wbrew własnej woli... - zamilkł, jakby odkrył coś, co na zawsze powinno zostać tajem- ^ nicą.