Stern zszedł za nim na pierwsze piętro i zamyślony skierował się do sali narad.
Na kolegium był nieobecny. Odpowiadał mechanicznie i nie zrobiły na nim wrażenia ani słowne popisy Mania, ani rewelacyjny pomysł Lei na przyciągnięcie czytelników agresywną reklamą, ani felieton Halinki, w którym opisała imponujące otwarcie festiwalu lalek w hotelu George. Stern gapił się za to bezwiednie na falujący biust Andrei i wciąż myślał o ostatnich słowach inspektora. Jeśli z mieszkania w willi przy rogatce Sichowskiej, które wynajmował Konrad Rewalski, zniknęły marionetki, to ktoś musiał je stamtąd wynieść. Jeśli nie zrobił tego gospodarz ani Zięba, to uczynił to ktoś trzeci, kto zostawił zwłoki Traudera w szafie. Ten ktoś mógł wejść tam zaraz po nich, lecz równie dobrze mógł się ukrywać w zakamarkach willi i tylko czekać, aż Jakub z Wilgą opuszczą mieszkanie kasjera. Należało także ustalić, czyj pies rzucił się na de Brie. Gospodarz go nie miał, Rewalski także nie. I Stern skonstatował z satysfakcją, że rywalizacja z inspektorem Ziębą znów się toczy i w tej delikatnej materii powinien mieć nad nim niewielką przewagę. Przebiegło mu jeszcze przez myśl, gdy biust Andrei falował miarowo jak morze, że zabójcą może być czarna owca ukrywająca się w teatralnym zespole, dla której marionetki stanowiły swoistą wartość, bądź ktoś spoza grupy, na przykład widz, co jednak było mniej prawdopodobne. Zięba nie puścił pary, w jakim kierunku zmierza śledztwo. Siłą rzeczy skupił się teraz na skradzionej w hotelu laleczce.
Kiedy kolegium dobiegło końca, Stern przypomniał sobie o jeszcze jednym zobowiązaniu. Na korytarzu sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął z niej kopertę, którą dostał od Mania. Poślinił jej brzeg, zakleił ją i wszedł pewnie do sekretariatu.
- To dla naczelnego - powiedział do Kazi - od inspektora Zięby, z serdecznym podziękowaniem - dodał, posyłając jej zniewalający uśmiech.
O pierwszej piętnaście do redakcji wróciła Wilga. W jednej ręce trzymała rakietę do tenisa, a przez drugie ramię przewiesiła sportową torbę. Była w białej koszuli z krótkimi rękawami i białych spodniach z beżowym paskiem, co wywołało na ustach Sterna uśmiech niedowierzania. Jej włosy przytrzymywała tym razem biała opaska i de Brie wyglądała, jakby przeniosła się do działu sportowego Stasia Długolaty.
Już od progu zaznaczyła, że wpadła tylko na chwilę, by podzielić się ze Sternem nowymi wiadomościami, lecz ten nie zamierzał być gorszy. Pochwalił się wizytą inspektora Zięby, zdając z niej krótką relację.
Kradzież Shishi była dla dziennikarki wielkim zaskoczeniem. Od razu przyszedł jej do głowy Czabak, który kręcił się podpity wśród gości, odstraszając nobliwe towarzystwo.
- To antypatyczny facet.
- To za mało, by zrobić z niego bandytę i złodzieja - zauważył Stern, patrząc szowinistycznie na jej męski ubiór.
- Wiem, ale od początku mam wrażenie, że coś przed nami ukrywa. Właśnie wracam z Rozmaitości. Nikt nie chce wracać tam do niedawnej tragedii. Najbardziej panna Agata Neumann, aktoreczka, która miała odgrywać hrabinę Nadieżdę. Pamiętasz tę wspaniałą lalkę z willi przy Zielonej siedzącą przy stole pod oknem?
I Wilga, popisując się kobiecym zmysłem obserwacji, opisała jej wygląd, a potem zapytała Jakuba, czy kogoś jej nie przypomina.
- Mimi?
- Właśnie! To niemal jej idealna kopia.
Dziennikarka dodała, że panna Neumann, która miała ją grać, boi się teraz o swoje życie.
- Czabak wmawia jej, że tylko on może ją ochronić przed czyjąś zemstą i że musi się go słuchać.
- Gadanie pijaka.
- Też tak jej powiedziałam.
- A teraz garść dodatkowych szczegółów. - Wilga wyjęła z kieszeni spodni notatnik. - W „Bajce o dzielnym żołnierzu” miały zagrać trzy młodziutkie aktorki: znana ci Mimi oraz bliźniaczki Zizi i Ruta, studentki pierwszego roku wydziału humanistycznego. W obsadzie męskiej prócz Czabaka mieli się pojawić Joachim i Tomasz, ale ten ostatni dostał nagle zapalenia wyrostka i z jego rólki ostatecznie zrezygnowano. Ustaliłam ich prawdziwe personalia i mam dla ciebie niespodziankę. - Dziennikarka siadła na brzegu biurka.
- Nauczyłam się czegoś od Mimi? - zapytała, zakładając figlarnie nogę na nogę, lecz zaraz spoważniała. - To nie byle jaki zespół. To córeczki i synalkowie najbogatszych ludzi w mieście.
- Czy ty jesteś zdrowa?
- Jak najbardziej! Córki i synalkowie dyrektorów firm i bankierów. Tylko nie próbuj mi wcisnąć obłędu: w teatr bawią się dzieci finansjery. Maria i Delfina Klein, Agata Neumann, Adam Kański... Być może tu kryje się rozwiązanie całej zagadki, postaram się to sprawdzić. I to nie przypadek, że postępowanie prowadzi komenda wojewódzka, a nie miejska. I pewnie dlatego, panie redaktorze Stern, inspektor Andrzej Zięba był dzisiaj dla pana taki miły.
- Skąd o tym wiesz?
- Wiem i już. Nic się przede mną nie ukryje.
- Ale co ma wspólnego kradzież indyjskiej laleczki z zabójstwami Rewalskiego i Traudera? - zapytał.
- Być może nic ponadto, że dzieją się w tej samej fantastycznej materii. Å propos materii, kiedy wspomniałam Psotce, że masz dwójkę dzieci, wspaniałomyślnie odstąpiła ci swoją wejściówkę. Wpadłeś jej w oko w garderobie i prosiła, by cię pozdrowić. Więc jeśli nadal masz zamiar pokazać swoim brzdącom te bajeczki... - Wyjęła z torebki zaproszenie z autografem aktorki i podała je koledze.
- Zostajesz?
- Niestety. - Spojrzała na zegarek. - Jestem z kimś umówiona, za to wieczorem widzimy się na festiwalu. Nie przejmuj się, w końcu jakoś złożymy tę układankę.
Stern nie zamierzał pytać, z kim się spotyka. Wiedział, że na stancji przy Świętego Jacka, którą wynajmowała od wdowy po nadradcy, bywa także od czasu do czasu męskie towarzystwo. Poza tym Wilga właśnie zmieniła swój wygląd jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. A teraz na dodatek pochwaliła się, że gra z kimś w parku Stryjskim w tenisa. Może spodobał jej się tam jakiś przystojny trener?
Stern wyszedł z redakcji kilka minut po trzeciej i w drodze do domu postanowił wstąpić na Zieloną do Samuela Hillela, by zasięgnąć u niego języka. Hillel był prawdziwą kopalnią wiedzy o mieście. Przed laty obaj chodzili do jednej klasy gimnazjalnej, a potem skończyli wydział prawa na lwowskim uniwersytecie, lecz Samuel w przeciwieństwie do Jakuba od początku pracował w swoim zawodzie i był cenionym adwokatem. Miał szerokie znajomości wśród żydowskiej finansjery, które pozwalały mu bez trudu poruszać się w świecie lokalnego biznesu.
Jakub zdyszany wszedł po schodach na pierwsze piętro i zapukał do drzwi z mosiężną tabliczką: „Samuel Hillel Adwokat”. Wkrótce szkiełko w wizjerze wypełnił czarny punkcik. Stern czekał cierpliwie, aż ustąpią rygle i opadnie blokujący drzwi łańcuch.
Rozumiał niepokój przyjaciela. Po pobiciu przed dwoma miesiącami przez nieznanych sprawców adwokat wciąż czuł się zagrożony. Nie miał już na twarzy siniaków, rany się zabliźniły, lecz pozostał w nim uraz do obcych.
Hillel był zaskoczony niespodziewaną wizytą. Nie widzieli się od kilku tygodni. Ubrany był po domowemu w ciemnozielony jedwabny szlafrok, a na nogach miał przydeptane skórzane klapki. Wpuścił przyjaciela do środka, posadził w fotelu i przeprosił na chwilę. Właśnie kończył pisać list do syna Izaaka i żony Marie, którzy przed dwoma laty wyjechali w poszukiwaniu szczęścia do Hajfy w Palestynie. Adwokat też zastanawiał się, czy nie opuścić kraju, lecz zwlekał z tą trudną decyzją, gdyż wciąż były sprawy, które musiał zakończyć.
Jakub obserwował, jak przyjaciel wprawnie wyczarowywał „święte litery”, starając się nie łączyć ich z sobą. Kiedy postawił ostatnią kropkę, przytknął do atramentu mosiężną kołyskową suszkę i uśmiechnął się do dziennikarza.