Выбрать главу

Stern wracał do domu, myśląc o szachownicy Hillela. Chciał zrobić roszadę białymi, lecz nie mógł zrozumieć, dlaczego król i wieża były przybite do planszy gwoździami.

Około piątej po południu Jakub Stern wszedł na ganek i otworzył drzwi. Był już kompletnie zalany i poruszał się jak marionetka, wywołując śmiech dzieci.

- No, co tak się na mnie gapicie? - Zamachał podpisaną przez Psotkę wejściówką. - W tył zwrot i naprzód marsz. Tatuś bierze was do teatrzyku na festiwal.

- Do teatrzyku? Już nam urządziłeś teatrzyk! - syknęła rozwścieczona Anna. - Kasiu, powieś sukienkę do szafy. Piotruś, chodź do mnie, maleńki, zdejmę ci koszulkę i krawat. Trudno, zostajemy w domu. Teraz tatuś pójdzie grzecznie na górę do swego gabinetu. Boże, co za wstyd. Całe szczęście, że Magda wyszła wcześniej. Byłaby jak nic kompromitacja!

Poniedziałek, 4 lipca 1938

Po cichej niedzieli, podczas której Jakub udał się z Anną i dziećmi do kościoła i na lody, jeszcze w poniedziałek diabelska szachownica adwokata nie dawała Sternowi spokoju. Jakby w tym pomyśle Hillela - niekończącej się gry z samym sobą - kryła się odpowiedź na najważniejsze pytania. Dlaczego stale ulega pokusom? Dlaczego nie dotrzymuje obietnic? Dlaczego akurat wtedy, gdy szedł z Anną do kościoła, uwiódł go nieziemski widok? Przy bramie cmentarza Łyczakowskiego, za skrzyżowaniem z Piekarską Jakub dostrzegł młodą Cygankę, która żebrała na chleb. Zobaczył ją kątem oka i już wiedział, że za chwilę ponownie obróci głowę, by nasycić się jej pięknem. Dziewczyna miała najwyżej szesnaście lat. Była ubrana w granatową sukienkę, we włosy miała wetkniętą dziką różę.

Obok niej siedział roześmiany i baraszkujący synek w wieku Piotrusia. Szkrab położył głowę na jej kolanach i czekał cierpliwie, aż śniade dłonie znajdą we włosach wesz i rozduszą ją paznokciami. Obrazek ten tkwił pod jego powiekami jeszcze w poniedziałek, gdy pojawił się w redakcji, a Wilga powiedziała mu dzień dobry i zapytała zdziwiona, dlaczego nie było go na festiwalu.

Jakub burknął coś pod nosem o niedyspozycji żołądka, a później słuchał, jak Wilga z babską precyzją zdaje mu relację z imprezy.

- Naprawdę żałuj, że cię nie było. Teatr przypominał oblężoną twierdzę. Na widowni i w foyer naliczyłam trzech tajniaków, jak przed pierwszomajowym pochodem. Widziałam pana wiceprezydenta, kilku radnych i czołówkę lwowskich aktorów. W drugim rzędzie z lewej siedział sztywno wypomadowany młody Kański, który dotrwał tylko do połowy sztuki i gdzieś się ulotnił.

Stern niechętnie podniósł wzrok znad continenta- la. Nie interesował go teraz wypomadowany Kański. Właśnie układał wiadomość o niejakim Redrze, złodzieju kieszonkowym z Łyczakowa, „który w sztucznym tłoku obcążkami skradł arcybiskupowi w tramwaju wysadzany brylantami krzyż”. Godne uwagi było to, że Reder był w swym fachu niekwestionowanym rekordzistą. Policja notowała go za kradzieże w kraju aż siedemdziesiąt cztery razy. „Wsławił się prócz tego występami za granicą, nawet na wystawie paryskiej” - dopisał zadowolony.

- Do występu Włochów wszystko szło zgodnie z planem - ciągnęła Wilga, nie zwracając uwagi na pracę kolegi - ale pod sam koniec przedstawienia, gdy Pinokio trafił do trupy błaznów, na widowni nagle zgasło światło. Chryste! Dzieci płakały, rodzice tupali, ktoś wrzeszczał, by oddać mu pieniądze za bilet, a z balkonu słychać było policyjny gwizdek. Kiedy zrobiło się jasno, Pinokio był już grzecznym chłopcem i nawet zaprzągł się do kieratu, by kupić mleko dla biednego Dżepetta. Niektórzy szeptali, że sprytni Włosi celowo wyłączyli oświetlenie, by ożywić atmosferę przedstawienia.

- To wszystko? - zapytał Stern zły, że wciąż nie może dokończyć przerwanego wątku o Rederze.

- Niestety nie! Ostatnia sztuka festiwalu, „Diabeł i Psotka”, w której grali Andrzej Czabak i panna Agata Neumann, została przerwana po pierwszym akcie.

- A więc jednak coś ciekawego się wydarzyło!

- W głosie Jakuba słychać było złośliwą satysfakcję.

- Konferansjer wyszedł na scenę i, kłaniając się w stronę siedzącego na widowni prezydenta, powiedział, że dyrekcja jest zmuszona przerwać spektakl. Wyjaśnił, że panna Neumann, która odgrywa Psot- kę, nagle zachorowała i kasa zwraca pieniądze za bilety. Gorąco przeprosił wszystkich i oznajmił, że już za chwilę jury ogłosi historyczny werdykt.

- Nie ma w tym nic niezwykłego - mądrzył się Stern. - Pamiętam, jak zaraz po maturze wybraliśmy się z Hillelem do Czwórki na operetkę. Wtedy spektakl został niespodziewanie przerwany, bo solista Marek Windheim w czasie przerwy połknął końską muchę.

- Przestań głupio dowcipkować! - nie dała mu skończyć. - Twoja Mimi nie połknęła końskiej muchy, lecz została uduszona!

Stern poderwał się zza maszyny.

- Zwariowałaś?! Dlaczego dopiero teraz mi o tym mówisz?!

- Chciałeś, bym zaczęła od początku, a teraz znowu masz jakieś głupie pretensje?

- Przepraszam - pokajał się zbity z pantałyku. - Nie powinienem się unosić.

- Więc kiedy po ceremonii wyszłam do foyer - ciągnęła Wilga z rezerwą, próbując zakryć dłonią drgające oko - zobaczyłam Andrzeja Czabaka. Lekko zawiany stał przed domkiem Dżepetta. Na głowie miał diabelskie rogi, do butów przyczepione kopyta, a w ręku trzymał pelerynę, spod której widać było kajdanki. Pilnował go tajniak. Kiedy przechodziłam obok, Furkato krzyknął, że jutro stanie się sławny.

- Niezły teatr - skwitował Stern. - Myślisz, że to on?

- Czabak? Nie da się ukryć, że to zbzikowany facet, który żyje w urojonym świecie, lecz coś mi podpowiada, że to byłoby zbyt proste. Ważny szczegół: Psotka zeszła ze sceny około sześciu minut po Czabaku, miał więc wystarczająco dużo czasu, by zaczaić się w jej garderobie. Siedziałam w trzecim rzędzie i widziałam, że potwornie się zdenerwowała, gdy w najważniejszym momencie zapomniała tekstu.

- Czy wierzysz, że te trzy trupy to jego dzieło? - zapytał z naciskiem.

Wilga zastanawiała się przez chwilę.

- Wszystko na to wskazuje, chociaż w antrakcie w zamieszaniu festiwalowym do jej garderoby mógł wejść każdy. Wypytałam obsługę techniczną, szatniarkę i biletową. Biletowa zapamiętała mężczyznę z kwiatami, który krótko przed przerwą zmierzał w stronę garderoby panny Neumann. Widziała go od tyłu i zapamiętała tylko, że był średniego wzrostu, ale...

- Ale co? - Stern miał już dość tych zagrywek. Wilga wyraźnie grała z nim w kotka i myszkę.

- Odtworzyłam przebieg wydarzeń. Kiedy po piętnastominutowej przerwie Psotka i Diabeł nie pojawili za kulisami, zrobił się raban i wysłano po nich inspi- cjentkę. To właśnie ona znalazła Neumann w garderobie. Powiedziała, że mała siedziała w kucki przed lustrem. Inspicjentka zapamiętała, że miała zaciągniętą na szyi apaszkę i ręce związane z przodu kablem. Wyglądało to tak, jakby morderca specjalnie zostawił ją w takiej pozycji. Zastanawiające, nieprawdaż? Obok niej w tej samej postawie siedział przed lustrem nasz artysta i śmiał się do rozpuku.

- Jasna cholera! - skomentował jej wypowiedź Stern. - Nie mieści mi się to w głowie.

- Ja też miałam wątpliwości, dlatego dzisiaj rano zaszłam na Trybunalską do antykwariatu Marka Höl- zla. Musiałam coś sprawdzić. Szef był w doskonałym humorze. Kiedy go zapytałam o Czabaka, opowiedział mi zaskakującą historię z jego życia. Podobno dwadzieścia trzy lata temu lwowskie gazety zamieściły tę wiadomość na pierwszych stronach. Pod koniec maja piętnastego roku nasz artysta, ulubieniec publiczności, wrócił z Berdyczowa ze swej podróży poślubnej w atmosferze skandalu.

- Nie wiedziałem, że Czabak miał żonę.

- Dobrze powiedziałeś, miał. Dokładnie przez trzy dni. Pan Hölzl przyniósł mi tę gazetę. To żydowska „Chwila”, redagowana przez Heschelesa. Antykwa- riusz przetłumaczył mi ten artykuł. Pod wrzaskliwym tytułem „Upiorna noc w Berdyczowie” zamieszczona była informacja, że w hotelu Jutrznia w pokoju numer dwadzieścia dwa służba znalazła martwą niewiastę. Obok niej leżał w łóżku nagi, pijaniutki mężczyzna. Tym mężczyzną, jak się domyślasz, był Wiktor Andrzej Czabak. Policja ustaliła w śledztwie, że kobieta udławiła się winogronami, lecz sprawa według jej krewnych wcale nie była tak oczywista. Plotkowano, że aktor się nie sprawdził i jego żona pozostała dziewicą. Podobno w śledztwie dopuszczono się wielu zaniedbań, w efekcie czego nasz artysta wrócił na scenę z piętnem mordercy. Właśnie wtedy stał się „sławny”. Ludzie przychodzili do teatru oglądać na scenie zabójcę. Z opisu Hölzla, który jak przez mgłę pamięta tę aktoreczkę, wynika, że Czabak wciąż ma skłonność do niewysokich i kształtnych blondynek.