Выбрать главу

A orkiestra ino, ano! A orkiestra rżnie!

A tubista nam i sobie w tubkę dmie!

 

Nie zatrzymując się, wrzucił dwadzieścia groszy do kapelusza nagabującej go bosej dziewczynki. Minął dom handlowy Candy-Factory, biuro Paramount Films i sklep tekstylny z firankami, aż wreszcie był na miejscu.

Na wprost niego znajdowały się dwuskrzydłowe drewniane drzwi do dawnego Teatru Colosseum, ozdobione malowidłem rzymskiego cyrku i wielkim kolorowym napisem wygiętym w łuk. Stern złapał za klamkę i szarpnął, lecz wejście było zamknięte. Zapukał mocniej, używając pięści, lecz również nie doczekał się odpowiedzi.

Wtedy zmienił plan. Wpadł na pomysł, by dostać się do środka od podwórza. Skierował się na Cechową żegnany kolejną zwrotką grajka:

A orkiestra ino, ano! A orkiestra rżnie!

A to w C-dur, a to w G-dur, a to w d. 

Wszedł na zaplecze. Minął śmietnik i zarośniętego dziada grzebiącego w nim kijem. Znalazł zacienioną bramę i zniknął w jej głębi. Po kilku krokach zatrzymał się i rozejrzał. Przed nim rozpościerał się wybrukowany kocimi łbami prostokątny placyk. Na środku rosła obsypana kwiatami lipa, a obok niej stała żeliwna pompa, pod którą siedział podpalany kundel i zachłannie chłeptał wodę z kałuży. Za pompą, na wprost Sterna znajdował się parterowy barak z niewielkimi oknami i pomalowanymi na niebiesko drzwiami, do których była przymocowana biała tabliczka z granatowym napisem: „Osobom obcym wstęp wzbroniony”.

Wspiął się na palce i przystawił głowę do zabrudzonej szyby. W niewielkim zagraconym pomieszczeniu siedział za stołem mężczyzna odwrócony do niego plecami. Redaktor cofnął się i zapukał głośno do drzwi. Po chwili na progu ukazał się nieogolony osobnik w brudnej koszuli i wyszmelcowanych spodniach z butelką piwa w ręku.

- Szanuwani - powiedział Jakub, widząc pytający wzrok gościa.

- Ta daj Boży zdrowi - odrzekł osobnik, lustrując go przekrwionymi oczkami. - Szuka kogoś? Chce umarłego zbudzić?

- Kto to wi, może z pańskom pomocom nam si uda taki eksperyment - powiedział Stern, próbując zachować fason.

- Tu nie hotel. - Cieć spojrzał na walizkę. - Jak za spaniem patrzy, niech si lepij do George’a pokuła. Tam pokoi znajdzi bez liku.

Sternowi spodobała się dowcipna odpowiedź mężczyzny.

- A jakby si po browar posztajgował, lepiej by nam o teatrze się gadało? - zapytał, patrząc na opróżnioną do połowy butelkę w dłoniach stróża.

- A to si jeszcze okaży - odrzekł wymijająco dozorca i potarł ręką posiwiały zarost.

Jakub zostawił walizkę pod jego opieką, zrobił w tył zwrot i po dziesięciu minutach był z powrotem z czterema butelkami marcowego, które miały posłużyć za najlepsze jego referencje.

Wszedł do środka i postawił je na stole.

- Przyszedłem oddać lalkę - oznajmił, szukając dla siebie miejsca. - Ludzie przynieśli toto do redakcji, a ona dla nas w „Kurierze” niepotrzebna.

- Skoro tak mówi, pewni prawda - odpowiedział stróż z chytrym uśmieszkiem, podstawiając mu krzesło.

Stern przedstawił się i w odpowiedzi usłyszał imię Albin i nazwisko Bęben.

- Ojciec byli faktor, a synalek aktor! - skomentował cieć. - Ni słyszał tego dowcipu?

Jakub uśmiechnął się zadowolony, że udało mu się nawiązać z rozmówcą kontakt.

- Więc jest redaktorem z ważnej gazety i artykuły pisze?

- Pisze! - odpowiedział Stern.

- Co, jeśli ni tajemnica? Sport czy może w jakom politykę si wplątał?

- Redaguję kronikę kryminalną. Piszę, kto zabił, kto ukradł...

- ...i si obwiesił? - dokończył mężczyzna z tym samym sprytnym uśmieszkiem. - To arcyciekawe, to rozumiem. Ja za Franciszka u Pawlikowskiego byłem aktorem, a u Czarnowskiego w Teatrze Małym kuplety śpiwałem. Później składałem dekoracji i tak cały życie wokół teatru si jak fryga kręcę. Jestem tu od początku: tu moja chawirka, robota moja i śmierć będzi też pewni, panie redaktorze - zakończył i przeżegnał się bojaźliwie.

- Więc pan Albin zna się na lalkach?

- Ta są pewnie lepsi i mądrzejsi ode mnie w tym fachu.

- Na przykład Czabak? - rzucił Stern przekornie.

Albin Bęben znieruchomiał.

- Słyszałem, że go na Brygidki w bransoletkach powieźli - rzekł przyciszonym głosem. - Kto by to pomyślał, że do tego zdolny? Trzy śmierci... I za co? Ni mogę uwierzyć, że to on. Kiedy si o tym dowiedziałem, pomyślałem, że nic, tylko od ciągłego kirzenia w głowie mu si pomieszało.

- Jeszcze nie jest osądzony - przerwał mu Jakub, pociągając łyk z butelki.

- Za darmo w tym kraju za kraty ni sadzają!

- Czy wie, że lalki do „Bajki o dzielnym żołnierzu” robione były na zamówienie? - zapytał Stern, zmieniając temat.

- Toż to miało być pierwsze ich wystawieni - powiedział żartobliwie dozorca i dorzucił: - Na prapremierę trzeba było nowiutki komplet wyfasować.

- Kto je zaprojektował?

- Świętej pamięci pan Trauder z Rewalskim. Ta para od początku na wszystku miała oko. Na początku lutego pan Rewalski przyszedł do dyrektora ze swoim pomysłem, bo słyszał, że latem szykui si w mieście festiwal. Dyrektor zapalił si do tygo projektu i wypłacił mu zaliczkę.

- Potem obaj wykonali rysunki i włożyli robocze fartuchy? - spytał Stern.

- Co to to ni! Do tygu to trzeba trochi inszych zdolności.

Stern milczał i czekał, aż dozorca sam wyjawi mu tajemnicę.

- Lalki wystrugał nasz stolarz.

- Stolarz?

- Nazywa się Bodel. To łebski chłopak, wszyscy go tu lubią. Sam si do nas zgłosił. Zastąpił Gralę, nieroba i pijaka. Kiedy młody wziął do ręki dłuto i pilnik, zaraz pokazał, na co go stać. Okazało się, że terminował u szewców, krawców i perukarzy, ale nigdzie ni mógł zagrzać miejsca. Słyszałem, jak pan Sylwester Trauder mówił do pana Konrada, że chłopak jest zdolny i że gdyby go podszkolić, a potem wysłać na uniwersytet, otarłby si tam o prawdziwą sztukę. Ali na nauki on ni miał tego - mężczyzna pokazał palcami, że chodziło o pieniądze - więc najął si do nas do roboty. Całe dnie w kanciapie siedział z elektrykiem i na światło ni wychodził. Robił lalki albo czytał jakieś gazety czy książki, a elektryk stale mu dokuczał. Gadał, że w teatrze nie lalki, tylko oświetlenie jest najważniejsze.

- W jakiej kanciapie? Co za elektryk?

- Pomaleńku. Ta niech tak ni goni. Wysączymy po piwku i beńdzi mógł wtarabanić na dół swoi walizki.

Kiedy opróżnili butelki, Bęben podniósł się ociężale. Wyjął z szafki latarkę i zaprowadził Sterna do piwnicy.

- Niech ostrożnie idzi, bo tu ni ma światła. Tydzień temu w czasie burzy kabla szlag trafił. Nasz elektryk Jan Pasik tego już ni naprawi, o ni! Wczoraj był dla niego sądny dzień.

- Co się stało?

- Nieszczęście. Spadł z drabiny. Rozbił sobie głowę i przetrącił krzyż. Uparł si, że odczepi znad sceny ostatni reflektor. Potrzebny był mu do czyguś w nowym teatrze. Odszedł do konkurencji razem z Czabakiem i panną Neumann, do której skryci smalił cholewki. Odwiedziłem go dziś rano w szpitalu na Głowińskiego i nie poznałem. Leży w gipsie aż potąd! - Pokazał na szyję. - I rozum mu trochi odjęło - dodał ciszej.

- Dlaczego?

- Bo gada, że ktoś specjalnie podpiłował mu w drabinie siódmy szczebel.

- Kto?

- Powiedział, że to... - Bęben nie skończył i ryknął śmiechem.

- Kto? - nie ustawał Stern.

- Ze to... marionetki!

Kiedy skończył się śmiać, dodał jeszcze coś, na co jego gość zwrócił baczną uwagę. Niektórzy podobno brzydzili się podać elektrykowi rękę na przywitanie.