Выбрать главу

— Tak. Uczą jak do maksimum zwiększyć prawdopodobieństwo pożądanego rezultatu.

— Wybacz, Etienne. — Reinach pokręcił głową. — Po prostu w to nie wierze. Sprowadzić społeczeństwo ludzkie do… jak to się nazywa…? Aha… jakiegoś tam pola potencjalnego i dokonywać w jego obrębie działań z zakresu logiki symbolicznej… To dla mnie zbyt odległe, abstrakcyjne… Ja istnieję realnie, w konkretnej powłoce cielesnej, czy raczej tym, co z niej zostało przy naszej diecie, a nie w stertach gryzmołów stworzonych przez jakąś bandę długowłosych teoretyków.

— Podobna banda odkryła energię jądrową — zareplikował Fourre. — To prawda, że nauka, którą stworzył Valti jest młoda. _ Ale w ramach przyjętych założeń jej twierdzenia sprawdzają się. Gdybyś tylko zechciał zająć się nią…

— Mam zbyt wiele innych spraw na głowie. — Reinach wzruszył ramionami. Nagle jego twarz skamieniała. — Straciliśmy już znacznie wiece] czasu niż mogłem sobie na to pozwolić. Czego konkretnie chcą ode mnie wszyscy ci twoi wojskowi?

Fourre odpowiedział w sposób, jaki musiał przypaść do gustu jego przyjacielowi — twardo i bek ogródek, jakby wymierzał cios `` pięścią miedzy oczy.

— Żądamy byś ustąpił. Oczywiście, zachowasz miejsce w Radzie, ale jej przewodniczącym zostanie Vatti i rozpocznie wcielanie w życie reform, których się domagamy. Mamy zamiar formalnie potwierdzić, że wiosną zostanie zwołana Konstytuanta, a obecny gabinet poda się do dymisji najdalej za rok.

Pochylił głowę i spojrzał na zegarek. Zostało mu jeszcze półtorej minuty.

— Nie! — odpowiedział Reinach.

— Ale…

— Milcz! — Alzatczyk uniósł się z fotela. — Lampa rzucała jego nadnaturalnej wielkości, groteskowy wręcz cień na rzędy zakurzonych tomów. — Czy przypuszczałeś, że jestem ślepy na to, co dzieje się wokół mnie? Jak ci się wydaje, dlaczego wpuszczam do siebie tylko po jednej osobie, a i to jeszcze każe ją rozbrajać? Niech szlag trafi twoich pułkowników! Prości ludzie znają mnie dobrze, wiedzą, że to ja pierwszy stanąłem w ich obronie — i do diabła z twoimi mglistymi wizjami przyszłości. Przyszłości stawimy czoła wtedy, kiedy nadejdzie!

— Ludzkość robiła tak zawsze — tłumaczył mu błagalnie Fourre. — I dlatego nasz gatunek jak ślepiec zmierza od jednej katastrofy ku drugiej. Być może mamy ostatnią szansę, by przerwać ten zaklęty krąg!

Reinach nerwowym krokiem przemierzał w te i z powrotem przestrzeń dzielącą okno od biurka.

— Czy tobie się wydaje, że lubię te parszywą robotę — odparował. — Dzieje się tak dlatego, że nikt inny nie jest w stanie jej sprostać.

— No tak, stałeś się niezastąpiony — szepnął Fourre. — Miałem nadzieje, że uda ci się tego uniknąć.

— Wracaj, Etienne… — Reinach zatrzymał się. Znów był wcieleniem uprzejmości. — Wracaj i powiedz im wszystkim, że osobiście nic do nich nie mam. Mieliście prawo przedstawić wasze żądania. No i w porządku — przedstawiliście je i… odmówiono wam. Reinach w zamyśleniu skinął głową. — Zresztą myślę, że możliwy jest szereg zmian w naszej organizacji… Nie zamierzam być dyktatorem, ale..

GODZINA ZERO.

Fourre poczuł się bardzo, bardzo zmęczony. Odmówiono mu, nie mógł zatem zadąć w gwizdek na znak powstrzymania rebelii. Z tą chwilą dalszy przebieg wypadków przestawał zależeć od niego.

— Usiądź — powiedział — usiądź, Mariuszu. Pogadamy chwile o starych, dobrych czasach.

Reinach spojrzał na niego zdziwiony.

— Mariuszu? Co to ma znaczyć?

— Ot… taki sobie przykład z historii starożytnej. Słyszałem go od Valtiego…

Fourre przyjrzał się uważnie podłodze. Tuż obok jego lewej stopy majaczył potrzaskany legar. Potrzaskany i w każdej chwili grożący zawaleniem — rozchwiany szczątek cywilizacji… „W jaki sposób ten sam gatunek mógł stworzyć katedrę w Charires i bombę wodorową?” — przemknęło mu przez myśl. Mówił z wyraźnym wysiłkiem:

— … W II wieku przed Chrystusem z północy runęli Cymbrowie i ich sojusznicy, teutońscy barbarzyńcy. Przez kilkadziesiąt lat grasowali po Europie siejąc mord i pożogę. Armię rzymską, wysłaną by ich powstrzymać, roznieśli w strzępy. W końcu wkroczyli do Italii. Wydawało się, że nic nie zdoła ich powstrzymać, póki nie opanują samego Rzymu. Lecz jednemu z dowódców, Mariuszowi, udało się zgromadzić nową armię. Stawił czoła barbarzyńcom i unicestwił ich.

— No wiesz? Dziękuje ci… — Reinach usiadł, zbity z tropu. Ale…

— Daj spokój… — Wargi Fourrego skrzywiły się w uśmiechu. Pogadajmy sobie jeszcze kilka minut. Pamiętasz te noc, tuż po zakończeniu II wojny? Byliśmy chłopakami, tuż po partyzantce… Wałęsaliśmy się po uliczkach Paryża i piliśmy na cześć wschodzącego słońca z Sacre Coeur.

— Tak! A jakże! To była szalona noc! — Reinach roześmiał się, Wydaje mi się, że było to wieki temu… Jak miała na imię ta twoja dziewczyna? Nie mogę sobie przypomnieć…

— Maria. A twoja Simone. Śliczna mała laleczka Simone. Ciekaw jestem, co się z nią stało?

— Nie wiem. Ostatnie słowo, jakie od niej usłyszałem brzmiało „Nie”. Pamiętasz, jaki zakłopotany był kelner, kiedy…

Suchy trzask wystrzału przedarł się przez szum ulewy. W ślad za nim gniewnie zaterkotał karabin maszynowy: Jednym tygrysim susem Reinach znalazł się przy oknie, kryjąc się za jego framugą. W ręce trzymał rewolwer. Fourre nie ruszał się z miejsca.

Strzelanina przybliżała się i stawała coraz głośniejsza. Reinach odwrócił się,. Wylot lufy jego rewolweru spoglądał pusto na Fourrego.

— Słucham, Jacques.

— Bunt?!!!

— Musieliśmy. — Fourre ze zdziwieniem odkrył, że znów może spoglądać Reinachowi prosto w oczy. — Sytuacja stała się krytyczna. Gdybyś ustąpił… Gdybyś chociaż zechciał przedyskutować te sprawę… dałbym wtedy sygnał gwizdkiem i nic by nie nastąpiło. Teraz zaszliśmy już za daleko — chyba, że poddałbyś się, jeśli tak nasza propozycja pozostaje w mocy. Chcielibyśmy widzieć w tobie współpracownika.

Gdzieś w pobliżu eksplodował granat.

— Ty…

— Strzelaj. To i tak nie ma już znaczenia.

— Nie! — Muszka rewolweru opadła.

— Nie, dopóki… Zostań tam, gdzie jesteś! Nie ruszaj się! — Reinach przetafl czoło ręką i wzdrygnął się. — Przecież wiesz, jak dobrze strzeżone jest to miejsce. Wiesz, że ci ludzie są po mojej stronie.

— Myślę, że nie. Uwielbiają cię, ale są zmęczeni i głodni. A gdyby nawet, to zaplanowaliśmy całą akcje na noc. Do rana wszystko będzie skończone. — Fourre mówił jak nienaoliwiony automat. Koszary właśnie zostały zdobyte. Te dalsze odgłosy oznaczają, że przechwyciliśmy artylerie. Uniwersytet jest otoczony i nie wytrzyma szturmu.

— Ten budynek wytrzyma!

— A wiec nie chcesz zrezygnować, Jacques.

— Gdybym chciał, nie byłoby mnie tu dzisiaj.

Okno otworzyło się z trzaskiem. Reinach odwrócił się, jednak człowiek, który wskakiwał do środka strzelił pierwszy. Do pokoju wpadł stojący przed drzwiami wartownik. Broń trzymał w pogotowiu, lecz nim zdążył jej użyć, już nie żył. Ciemno ubrane sylwetki o zamaskowanych twarzach wspinały się na-parapet.

Fourre ukląkł obok Reinacha. — „Kula w głowę, przynajmniej szybko” — pomyślał. Czuł, że ma ochotę zapłakać. Zapomniał jednak jak się to robi.

Rosły mężczyzna, który zastrzelił Reinacha, zostawił swoich komandosów i razem z Fourrem pochylił się nad ciałem zabitego.

— Przykro mi, generale — wyszeptał. Słowa te z trudem przechodziły mu przez gardło, zwłaszcza że zdawał sobie sprawę do kogo je mówi.