Выбрать главу

Babcia posłała mi zastanawiające spojrzenie, którego nie potrafiłam zinterpretować. Oczywiście dzięki umiejętnościom telepatycznym mogłabym łatwo sprawdzić, co pomyślała, jednak okropnie jest robić coś takiego osobie, z którą się mieszka, natychmiast więc tę możliwość odrzuciłam. Babcia włożyła spódnicę i bluzkę, które często zakładała na spotkania Potomków Wybitnych Poległych. Był to komplet niewystarczająco elegancki, by iść w nim do kościoła, a równocześnie nie dość prosty na co dzień.

Zamiatałam właśnie przedni ganek, o którym wcześniej zapomniałyśmy, kiedy zjawił się Bill. Wykonał iście wampirze wejście. W jednej minucie go tam nie było, a w następnej stał już na dole schodów i przyglądał mi się z zadartą głową.

Uśmiechnęłam się.

– Nie strasz mnie – poprosiłam.

Popatrzył na mnie lekko zakłopotany.

– Przyzwyczaiłem się tak pojawiać – wyjaśnił. – W ten sposób nie robię hałasu.

Otworzyłam drzwi.

– Wejdź – zaprosiłam go do środka. Bill wszedł po schodach i rozejrzał się.

– Pamiętam go – oświadczył. – Chociaż nie był taki duży.

– Pamiętasz ten dom? Och, babci się to strasznie spodoba. – Wyprzedziłam go w drodze do salonu, wołając babcię.

Weszła do salonu absolutnie dostojnym krokiem i pierwszy raz pojęłam, ile wysiłku włożyła w przygotowania. Gęste białe włosy zaczesała, gładko i starannie zawinęła wokół głowy w skomplikowany zwój pukli. Usta pociągnęła szminką.

Bill okazał się tak samo biegły w taktyce towarzyskiej jak moja babcia. Przywitali się kurtuazyjnie, podziękowali uprzejmie, przez chwilę prawili sobie komplementy, aż w końcu Bill usadowił się na kanapie, a moja babcia – po przyniesieniu tacy z trzema szklankami herbaty brzoskwiniowej – w fotelu, mnie dając do zrozumienia, że powinnam usiąść obok wampira. Nie umiałam się z tego kulturalnie wykręcić, toteż usiadłam obok niego, ale na samej krawędzi kanapy, jakbym zamierzała zerwać się w każdej chwili i ponownie napełnić szklankę mrożoną herbatą.

Bill grzecznie dotknął wargami brzegu szklanki, po czym ją odstawił. Babcia i ja wypiłyśmy po kilka dużych, nerwowych łyków.

Na początek babcia wybrała niezbyt szczęśliwy temat.

– Domyślam się, że słyszałeś o tym dziwnym tornadzie – zagaiła.

– Proszę mi o nim opowiedzieć – odparował wampir typowym dla siebie chłodnym i gładkim, niczym jedwab, głosem. Nie ośmieliłam się na niego spojrzeć, siedziałam więc ze złożonymi rękoma, całkowicie koncentrując na nich wzrok.

Babcia streściła zatem wampirowi historię dziwacznego tornada i śmierci Szczurzej Parki. Oświadczyła mu, że choć zdarzenie wydaje się dość straszne, na pewno zawiniła jedynie natura. Odniosłam wrażenie, że po jej opowieści Bill minimalnie się odprężył.

– Minęłam wczoraj to miejsce w drodze do pracy – wtrąciłam, nie podnosząc wzroku. – Zatrzymałam się obok przyczepy.

– Wszystko wyglądało tak, jak się spodziewałaś? – spytał wampir z niezbyt wielkim zainteresowaniem.

– Nie – odparłam. – Nic nie wyglądało w sposób, jakiego mogłabym oczekiwać. Byłam naprawdę… zaskoczona.

– Sookie, już wcześniej widywałaś poczynione przez tornado szkody – przypomniała mi ze zdziwieniem babcia.

Postanowiłam natychmiast zmienić temat.

– Powiedz, Bill, skąd masz tę koszulkę? Jest bardzo ładna.

Wampir nosił sportowe spodnie w kolorze khaki, koszulkę polo w zielono-brązowe pasy, błyszczące mokasyny i cienkie brązowe skarpety.

– Od Dillarda – odparł, a ja spróbowałam go sobie wyobrazić w centrum handlowym, na przykład w Monroe. Ludzie na pewno obracali się i patrzyli na tę egzotyczną istotę o rozjarzonej skórze i pięknych oczach. Skąd Bill miał pieniądze na zakupy? Gdzie prał swoje ubrania? Czy wchodził do swojej trumny nagi? Czy miał samochód? A może po prostu leciał, jeśli postanowił się dokądś udać?

Babcię wyraźnie ucieszyły normalne zakupowe zwyczaje wampira. Znów ogarnęły mnie ambiwalentne uczucia, gdy obserwowałam jej zadowolenie z wizyty mojego domniemanego zalotnika w naszym salonie, nawet jeżeli ów zalotnik był (według literatury popularnej) ofiarą wirusa, z powodu którego wydawał się martwy.

Babcia zarzucała Billa pytaniami. Mój wampir odpowiadał jej grzecznie i z wielką dozą dobrej woli. No cóż, był po prostu niezwykle uprzejmym, martwym facetem.

– Twoja rodzina mieszkała tutaj? – pytała babcia.

– Rodzice mojego ojca nazywali się Compton, rodzice mojej matki Loudermilk – wyjaśnił chętnie Bill. Wyglądał już na całkiem zrelaksowanego.

– Zostało tu jeszcze sporo Loudermilków – odparła wesoło babcia. – Niestety – dorzuciła mniej pogodnym tonem – stary pan Jessie Compton umarł w ubiegłym roku.

– Wiem – odrzekł lekkim tonem Bill. – Właśnie dlatego wróciłem. Ta ziemia ponownie należy teraz do mnie, a ponieważ stosunek tutejszych ludzi do osób takich jak ja zmienił się ostatnio, zdecydowałem się oficjalnie wystąpić o jej zwrot.

– Znałeś Stackhouse’ów? Sookie twierdzi, że żyjesz już wiele dziesięcioleci.

Pomyślałam, że babcia używa ładnych określeń. Patrząc na swoje dłonie, uśmiechnęłam się.

– Pamiętam Jonasa Stackhouse’a – odpowiedział Bill ku zachwytowi babci. – Moi, rodzice zamieszkali w swoim domu, kiedy Bon Temps było jeszcze małą przygraniczną mieściną. Miałem jakieś szesnaście lat, kiedy przeprowadził się tutaj Jonas Stackhouse wraz z żoną i czwórką dzieci. Czy nie on zbudował ten dom, przynajmniej po części?

Zauważyłam, że Bill wspominając przeszłość, używał innego słownictwa i innej intonacji. Zastanowiłam się, jak często jego język zmieniał się w ciągu dwudziestego wieku.

Moja babcia była bez wątpienia w genealogicznym siódmym niebie. Chciała natychmiast poznać wszystkie możliwe fakty związane z Jonasem, przodkiem jej męża.

– Czy posiadał niewolników? – spytała.

– Droga pani, o ile dobrze pamiętam, miał dwoje: niewolnicę w średnim wieku, która zajmowała się domem oraz Minasa, wielkiego, młodego, bardzo silnego mężczyznę do prac pozadomowych. Jednak Stackhouse’owie głównie sami obrabiali własne pola, podobnie jak moi rodzice.

– Och, takich opowieści członkowie mojego małego klubu wysłuchają z radością! Czy Sookie ci powiedziała…?

Babcia i Bill, po wymianie licznych uwag grzecznościowych, przeszli do sedna, czyli omówienia wizyty i przemowy wampira na specjalnym nocnym spotkaniu Potomków.

– A teraz – zakończył Bill – jeśli nam pani wybaczy, pójdziemy z Sookie na spacer. Jest taka śliczna noc. – Podszedł do mnie, powoli wysunął dłoń, chwycił moją rękę i pociągnął ją, skłaniając mnie do wstania. Jego ręka była zimna, twarda i gładka. Wampir właściwie nie pytał babci o zgodę, choć też nie narzucał jej swojej decyzji.

– Och tak, idźcie, idźcie – powiedziała babcia, machając wesoło rękoma. – Mam tyle rzeczy do zrobienia. Musisz mi wymienić wszystkie miejscowe nazwiska, które pamiętasz, od kiedy zostałeś… – W tym momencie babcia przerwała, nie chcąc użyć słowa, które zraniłoby naszego gościa.

– Mieszkańcem Bon Temps – dodałam pomocnie.

– Oczywiście – odparł Bill. Widząc, jak zaciska wargi, wiedziałam, że usilnie powstrzymuje uśmiech.

Nagle znaleźliśmy się przy drzwiach. Uświadomiłam sobie, że wampir nieoczekiwanie mnie podniósł i szybko przeniósł. Szczerze się roześmiałam. Uwielbiam niespodzianki.

– Wrócimy za chwilę – rzuciłam w stronę babci. Nie sądziłam, by zauważyła mój niesamowity przeskok, ponieważ akurat zbierała nasze szklanki po herbacie.