Выбрать главу

– Jak leci, Bill? – spytał. – Długo się nie widzieliśmy. To twój posiłek na dzisiejszą noc? – Stawiając nasze napoje na kontuarze przed nami, skinął głową ku mnie.

– To moja przyjaciółka Sookie. Ma kilka pytań.

– Wszystko, co zechcesz, piękna kobieto – odparł barman i znów się uśmiechnął. Bardziej mi się podobał, gdy zachowywał powagę.

– Widziałeś tę babkę w barze? Lub tę? – spytałam, wyciągając z torebki gazetowe zdjęcia Maudette i Dawn.

– Albo może tego mężczyznę? – Pełna złych przeczuć, pokazałam fotkę mojego brata.

– Kobiety widziałem, mężczyzny nie, chociaż wygląda zachwycająco – oświadczył barman, posyłając mi kolejny uśmiech. – Czyżby twój brat?

– Tak.

– Cóż za możliwości – wyszeptał.

Na szczęście miałam wieloletnią praktykę w panowaniu nad emocjami.

– Pamiętasz, z kim te kobiety siedziały?

– Och, tego nie mógłbym wiedzieć – odrzekł szybko, poważniejąc. – Takich rzeczy po prostu tu nie zauważamy. Ty też niczego nie dostrzeżesz…

– Dziękuję – zakończyłam uprzejmie, uświadomiwszy sobie, że złamałam panujące w barze reguły. Najwyraźniej niebezpiecznie było pytać, kto z kim przyszedł. – Doceniam, że poświęciłeś mi swój czas.

Popatrzył na mnie w zadumie.

– Ta – stwierdził, stukając palcem w zdjęcie Dawn – chciała umrzeć.

– Skąd wiesz?

– Każdy, kto tutaj przychodzi, w jakiejś mierze tego pragnie – odparł z przekonaniem. Najwidoczniej uważał to za rzecz oczywistą. – Właśnie tym przecież jesteśmy. Śmiercią.

Zadrżałam. Bill położył mi rękę na ramieniu i pociągnął do właśnie zwolnionej ławy. Po drodze mijaliśmy rozwieszone w regularnych odstępach ścienne afisze z rozwijającymi wypowiedź Indianina napisami: „Zakazuje się gryźć w obrębie lokalu”, „Po dotarciu na parking należy bezzwłocznie odjechać” czy „Wchodzisz na własne ryzyko”.

Mój wampir jednym palcem podważył wieczko butelki i wypił łyk. Próbowałam nie patrzeć, lecz mi się nie udało. Zauważył moją minę i potrząsnął głową.

– Tak wygląda rzeczywistość, Sookie – oznajmił. – Potrzebuję tego do życia.

Miał czerwone plamy na zębach.

– Jasne – odrzekłam, usiłując podrobić neutralny ton barmana. Wzięłam głęboki wdech. – Przypuszczasz, że chcę umrzeć, bo przyszłam tu z tobą?

– Sądzę, że raczej pragniesz się dowiedzieć, dlaczego inni ludzie umierają – odparł. Nie byłam jednak pewna, co naprawdę myśli.

Chyba jeszcze nie czuł się zagrożony. Sączyłam drinka, czując w ciele rozlewające się ciepło dżinu.

Do naszej ławy podeszła jakaś miłośniczka kłów. Siedziałam wtedy wprawdzie trochę zasłonięta przez Billa, lecz przecież wszyscy goście widzieli, że weszłam z nim do „Fangtasii”. Dziewczyna miała kręcone włosy, była koścista, nosiła okulary, które, podchodząc do nas, zdjęła i wepchnęła do torebki. Pochyliła się nad stołem i jej wargi znalazły się kilka centymetrów od ust Billa.

– Cześć, niebezpieczny – powiedziała głosem, który zapewne uważała za uwodzicielski, po czym paznokciem pomalowanym na szkarłatne postukała w butelkę z krwią. – Mam prawdziwą. – Dla podkreślenia swoich słów pogładziła się po szyi.

Aby się uspokoić, głęboko zaczerpnęłam oddechu. W końcu to ja zaprosiłam Billa do tego baru, nie on mnie. Mógł robić tu, co chciał, ja zaś nie miałam prawa komentować jego zachowania, choć przez moment zaskakująco żywo wyobraziłam sobie własną dłoń trzaskającą blady, piegowaty policzek tej zuchwałej dziewuchy. Tym niemniej milczałam, nie sugerując Billowi w żaden sposób, czego pragnę.

– Mam towarzyszkę – odparł łagodnie mój wampir.

– Ależ ona nie ma na szyi ani jednego ugryzienia – odparowała dziewczyna, posyłając mi pogardliwe spojrzenie. Równie dobrze mogła mnie nazwać tchórzliwym kurczakiem i zamachać rękoma jak skrzydłami. Mój gniew wzrósł i byłam o krok od wybuchu.

– Mam towarzyszkę – powtórzył Bill, tym razem twardszym tonem.

– Nie wiesz, co tracisz – zagruchała. Jej duże, jasne oczy zaiskrzyły się z obrazy.

– Ależ wiem – mruknął.

Cofnęła się, jakbym naprawdę ją spoliczkowała i odeszła do swojego stolika.

Ku mojemu oburzeniu okazała się pierwszą z czterech osób (obojga płci), które usiłowały nawiązać intymne kontakty z moim wampirem, całkiem odważnie sobie w tej materii poczynając.

Bill poradził sobie z nimi wszystkimi ze spokojem i opanowaniem.

– Nic nie mówisz – zauważył, kiedy jakiś czterdziestolatek odszedł, niemal zrozpaczony odrzuceniem przez Billa.

– Nie mam nic do powiedzenia – rzuciłam chłodno.

– Mogłabyś odesłać ich wszystkich do diabła. O co ci chodzi? Mam cię zostawić w spokoju? Ktoś inny przypadł ci tu do gustu? Widzę, że Długi Cień, nasz barman, pragnie spędzić z tobą nieco czasu.

– Och nie, na litość Boską, nie! – Nie czułabym się bezpiecznie z żadnym innym wampirem w barze, bałabym się, czy nie jest podobny do Liama bądź Diane. Bill zwrócił na mnie ciemne oczy i wydawał się czekać, aż coś dodam. – Ale muszę popytać tutejszych, czy widzieli w barze Dawn lub Maudette.

– Mam z tobą pójść?

– Tak, proszę – odparłam głosem bardziej przestraszonym, niż sobie zamierzyłam; chciałam przecież poprosić Billa niedbałym tonem o jego towarzystwo.

– Tamten wampir jest dość przystojny. Dwukrotnie badawczo ci się przyglądał. – Zastanowiłam się, czy Bill nie ugryzł się w tym momencie w język.

– Drażnisz się ze mną – odcięłam się niepewnie po chwili.

Wskazany przez niego osobnik rzeczywiście był przystojny. Promienna cera, blond włosy, niebieskie oczy, wysoki wzrost, szeroka pierś. Nosił kowbojki, dżinsy i trykotowy podkoszulek. Tak! Wyglądał jak facet z okładki romansu. I… śmiertelnie mnie przeraził.

– Na imię ma Eric – dopowiedział Bill.

– Ile ma lat?

– Dużo. Jest najstarszy w tym barze.

– Czy jest zły?

– Wszyscy mamy w sobie sporą dozę niegodziwości, Sookie. Jesteśmy bardzo silni i bywamy ogromnie gwałtowni.

– Nie ty – wtrąciłam. Dostrzegłam, że rysy mu tężeją. – Pragniesz się przecież zaadaptować i żyć wśród ludzi – dodałam szybko. – Nie będziesz się zachowywał aspołecznie.

– Ilekroć pomyślę, że taka naiwna istotka jak ty nie może się tu przecież kręcić sama, rzucasz jakiś tekst świadczący o niezwykłej przebiegłości – zauważył poważnie, po czym krótko się zaśmiał. – W porządku, pójdziemy razem porozmawiać z Erikiem.

Eric, który rzeczywiście zerknął w moją stronę raz czy drugi, siedział przy jednym ze stolików z równie śliczną jak on wampirzycą. Odprawili już kilka przypochlebiających im się osób. Jeden wzgardzony młody mężczyzna podpełzł właśnie na kolanach i pocałował buty wampirzycy. Ta zapatrzyła się na niego, po czym kopnęła go w ramię. Odniosłam wrażenie, że musiała się strasznie powstrzymywać, by nie celować w twarz. W tym momencie wielu turystów się obruszyło, a jakaś para wstała i wyszła pośpiesznie, miłośnicy kłów jednak uznali najwidoczniej tę scenkę za rzecz naturalną.

Kiedy podeszliśmy, Eric podniósł ku nam twarz z nachmurzoną miną. Dopiero po sekundzie zdał sobie sprawę, kim jesteśmy.