Выбрать главу

– Nic więcej nie powiesz?

– A cóż mogłabym jeszcze powiedzieć?

– Nie spytasz o pogrzeb?

– Nie.

– Nie chcesz znać jego ostatniej woli?

– Nie.

Gwałtownie rozłożył ręce.

– No dobrze – stwierdził, jakby walczył o coś ze mną i odkrył, że nie ustąpię.

– No dalej? O co chodzi? – spytałam.

– O nic. Po prostu umarł nasz wuj. Sądziłem, że jest to wystarczający powód.

– Właściwie masz rację – zauważyłam, otwierając drzwi pikapa i wysiadając. – Jest wystarczający. – Oddałam mu kubek. – Dzięki za kawę, braciszku.

* * *

Dopiero gdy dotarłam do pracy, złożyłam w całość wszystkie fakty!

Wycierałam akurat jakąś szklankę i właściwie nie myślałam o wuju Bartletcie, kiedy nagle straciłam wszelką siłę w palcach.

– Jezu Chryste, pasterzu z Judei – mruknęłam, patrząc na rozbite szkło u moich stóp. – Bill go zabił.

* * *

Nie wiem, skąd się wzięła moja pewność, ale byłam co tego przekonana – od sekundy, w której myśl ta przemknęła mi przez głowę. Może na wpół śpiąca słyszałam w nocy, jak Bill wystukuje jakiś numer? Może ostrzegła mnie wcześniej mina mojego wampira, gdy opowiedziałam mu o wujku Bartletcie?

Zastanowiłam się, czy Bill zapłacił jakiemuś wampirowi gotówką, czy też odwdzięczył mu się w naturze.

Do końca zmiany pracowałam w oszołomieniu. Nie mogłam nikomu zwierzyć się ze swoich podejrzeń, nie mogłam nawet powiedzieć, że jestem chora, ponieważ ludzie zaczęliby pytać, co dokładnie mi dolega. Do nikogo się więc nie odzywałam, tylko pracowałam. Skupiałam się wyłącznie na kolejnych zamawianych napojach, które musiałam przynosić. Po drodze do domu starałam się o niczym nie myśleć, trzeba było jednak stawić czoło faktom.

Byłam wkurzona.

Wiedziałam na sto procent, że Bill w swoim bardzo długim życiu zabił przynajmniej jednego człowieka. Kiedy był młodym wampirem, potrzebował mnóstwo krwi, zanim więc zdobył kontrolę nad własnymi potrzebami na tyle, by wystarczył mu łyczek tutaj, łyczek tam (czyli gdy już nie musiał zabijać osób, których krew ssał), zabił – jak mi powiedział – jednego czy dwóch nieszczęśników. Wykończył też Rattrayów. Ale wtedy ratował mnie, gdyż na pewno nie przeżyłabym ich nocnej napaści na tyłach „Merlotte’a”. Te dwa trupy bez wahania mu wybaczyłam.

Dlaczego zatem nie potrafiłam przymknąć oczu na zamordowanie wujka Bartletta? Czym się ta śmierć różniła od tamtych? Wuj również mnie skrzywdził, strasznie mnie skrzywdził, zmieniając moje i tak trudne dzieciństwo w prawdziwy koszmar. Czy nie poczułam ulgi, a nawet zadowolenia na wiadomość, że znaleziono go martwego? Czy moja odraza wobec interwencji Billa nie zalatywała najgorszego rodzaju hipokryzją?

Tak. Nie?

Zmęczona i niewiarygodnie zmieszana usiadłam na stopniach prowadzących na ganek mojego domu i otoczywszy rękoma kolana, trwałam nieruchomo w ciemnościach. Świerszcze śpiewały w wysokiej trawie. Bill zjawił się tak cicho i nieoczekiwanie, że w ogóle go nie usłyszałam. W jednej minucie byłam sama z nocą, a w następnej mój wampir siedział na schodach obok mnie.

– Co chcesz robić dziś wieczorem, Sookie?

Otoczył mnie ramieniem.

– Och, Billu – mój głos był ciężki od rozpaczy. Ręka wampira opadła. Nie spojrzałam mu w twarz, tak czy owak nie zobaczyłabym jej w mroku. – Nie powinieneś był tego robić. – Najwyraźniej nie zamierzał zaprzeczać. – Cieszę się, że on nie żyje, Bill. Ale nie mogę…

– Sądzisz, że zraniłbym cię kiedykolwiek, Sookie? – spytał spokojnie tonem osobliwie szeleszczącym. Skojarzyło mi się to z odgłosem człowieka idącego przez suchą trawę.

– Nie. Może to dziwne, uważam jednak, że nie zraniłbyś mnie, nawet gdybyś naprawdę się na mnie wściekł.

– Zatem…?

– Mam wrażenie, Billu, że chodzę z Ojcem Chrzestnym… z szefem mafii. Będę się teraz bała cokolwiek ci powiedzieć. Nie jestem przyzwyczajona, by ktoś rozwiązywał w ten sposób moje problemy.

– Kocham cię.

Wyznanie to padło z jego ust po raz pierwszy. Wypowiedział je głosem cichym, niemal szeptem.

– Naprawdę, Billu? – Nadal nie podnosiłam głowy, czoło przyciskałam ciągle do kolan.

– Tak, naprawdę kocham cię.

– Musisz mi więc pozwolić przeżyć moje życie po swojemu, Billu. Nie możesz go dla mnie zmieniać.

– Chciałaś, żebym cię obronił, kiedy Rattrayowie cię bili.

– Punkt dla ciebie. Tyle że wtedy mieliśmy do czynienia z jawną napaścią, a ja mówię o moim codziennym życiu. Czasem będę się wściekać na różnych ludzi, ludzie zaś będą się złościć na mnie. To normalne. Nie mogę za każdym razem martwić się, że kogoś zabijesz. Nie potrafię żyć w ten sposób, kochanie. Rozumiesz, co mówię?

– Kochanie? – powtórzył.

– Ja także cię kocham – odparłam. – Nie wiem dlaczego, ale cię kocham. Mam ochotę nazywać cię wszystkimi miłosnymi, pieszczotliwymi słowami, nawet jeśli brzmią głupio, gdy określa się nimi wampira. Chcę ci mówić, że jesteś moim maleństwem, że będę cię kochać, aż się razem zestarzejemy i osiwiejemy… chociaż to się wcale nie zdarzy. Wiem, że nie jesteś człowiekiem, Billu. Wciąż napotykam na jakiś mur, kiedy próbuję ci wyznać, że cię kocham… – Zamilkłam. Wszystko już wykrzyczałam.

– Kryzys pojawił się szybciej, niż sądziłem – oświadczył wampir. Świerszcze wznowiły śpiew. Słuchałam ich przez długi moment.

– Tak.

– Co teraz, Sookie?

– Muszę mieć trochę czasu.

– Aby…?

– Aby zdecydować, czy miłość warta jest cierpienia.

– Sookie, gdybyś wiedziała, jak odmiennie smakujesz i jak bardzo pragnę cię chronić…

Wnosząc z tonu Billa, chodziło mu o jakieś niezwykłe miłe i czułe doznania.

– Dziwnym trafem – oznajmiłam – podobnie myślę o tobie. Muszę jednak żyć tutaj i muszę pozostać sobą. Powinniśmy ustalić pewne zasady i reguły, których nie wolno nam będzie łamać.

– Co zatem zrobimy teraz?

– Ja będę myśleć, ty zaś żyj, tak jak żyłeś, zanim mnie spotkałeś.

– Zastanawiam się, czy potrafię egzystować wśród ludzi. Pewnie czasem skorzystam z czyjejś krwi, zamiast tej przeklętej syntetycznej.

– Wiem, że będziesz pić krew innych osób… nie tylko moją. – Bardzo się starałam mówić spokojnym głosem.

– Proszę jednak, nie wiąż się z nikim stąd, z nikim, kogo muszę spotykać. Nie zniosłabym tego. Wiem, że nie powinnam cię o to prosić, ale proszę.

– Jeśli ty nie będziesz się umawiać z innymi, ja nie pójdę z nikim do łóżka.

– Nie będę się umawiać. – Złożenie tej obietnicy wydało mi się niezwykle łatwe.

– Będziesz miała coś przeciwko temu, że przyjdę czasem do baru?

– Ależ nie. Nie powiem nikomu, że się rozstaliśmy. Zresztą wcale się nie rozstajemy.

Bill pochylił się, przyciskając swoje ciało do mojego.

– Pocałuj mnie – szepnął.

Zadarłam głowę i nasze wargi się spotkały. Miałam wrażenie, że ogarnia mnie niebieski ogień, nie gorące pomarańczowoczerwone płomienie, lecz właśnie zimny niebieski ogień. Sekundę później wampir zaczął mnie dotykać, a po minucie ja zaczęłam dotykać jego ciała. Czułam, jak moje ciało staje się bezkostne i bezwładne. Oderwałam się z westchnieniem.

– Och, nie możemy, Bill.

Usłyszałam, że głośno wciąga powietrze.

– Oczywiście, że nie możemy, skoro się rozdzielamy – potwierdził cicho, lecz chyba nie wierzył, że mówię poważnie. – Jasne, że nie powinniśmy się całować. Co najwyżej powinienem rzucić cię na ganek i pieprzyć, aż zemdlejesz.