Выбрать главу

Kolana naprawdę mi się trzęsły. Jego umyślnie szorstkie słownictwo kontrastujące z lodowatym, a równocześnie słodkim głosem, straszliwie spotęgowało moją tęsknotę. Powstanie z miejsca i jazda do domu wymagały ode mnie całego mojego opanowania.

Udało mi się. Odjechałam.

* * *

W następnym tygodniu zaczęłam żyć bez babci i bez Billa. Ciężko pracowałam nocami. Po raz pierwszy w moim życiu zachowywałam dodatkową ostrożność i dokładnie przekręcałam wszystkie zamki. Gdzieś czaił się morderca, a ja nie miałam już swojego potężnego obrońcy. Rozważałam zakup psa, nie potrafiłam jednak wybrać rasy. Chroniła mnie tylko moja kotka Tina – w tym sensie, że zawsze reagowała, kiedy ktoś przechodził bardzo blisko domu.

Od czasu do czasu dzwonił do mnie prawnik babci, informując o postępach w likwidacji jej majątku. Zadzwonił do mnie też prawnik Bartletta. Wuj zostawił mi dwadzieścia tysięcy dolarów; jak na niego była to wielka suma. O mało nie odrzuciłam spadku. Ale zastanowiłam się, przyjęłam pieniądze i przekazałam je miejscowemu ośrodkowi zdrowia psychicznego; miały zostać użyte na medyczną i psychologiczną pomoc dzieciom, które padły ofiarą molestowania i gwałtu.

W centrum ucieszyli się z dotacji.

Brałam witaminy, całe ich stosy, gdyż cierpiałam na lekką anemię. Piłam też mnóstwo płynów i jadłam sporo białka.

Jadłam też tyle, ile chciałam, czosnku, którego Bill nie tolerował. Twierdził wcześniej, że czosnek wydziela się przez pory mojej skóry i narzekał nawet wtedy, gdy jadłam chleb czosnkowy do spaghetti z sosem mięsnym.

Spałam, spałam i spałam. Póki pracowałam do późna, a później spędzałam czas z wampirem, stale byłam niedospana.

Po trzech dniach Czułam się znacznie lepiej, szczególnie fizycznie. Wydawało mi się, że jestem nieco silniejsza.

Zaczęłam się interesować tym, co się działo wokół mnie.

Od razu zauważyłam, że mieszkańcy gminy naprawdę wściekają się na wampiry, które zagnieździły się w Monroe. Diane, Liam i Malcolm objeżdżali bary w tym rejonie, najwidoczniej próbując uniemożliwić innym wampirom przystosowanie się do życia wśród ludzi. Zachowywały się skandalicznie, a często bywały wręcz agresywne. Przy wyczynach tej trójki eskapady studentów Louisiana Tech wyglądają na dziecinną zabawę.

Wampiry wyraźnie nie miały pojęcia, na co się narażają. Uderzyła im do głów wolność uzyskana dzięki opuszczeniu trumien. Prawo do legalnej egzystencji zniosło ich liczne ograniczenia, lecz odebrało im najprawdopodobniej także rozwagę i ostrożność. Malcolm podgryzał jakiegoś barmana w Bogaloosas, Dianę tańczyła nago w Farmerville, Liam omamił nieletnią z Shongaloo; spotykał się również z jej matką. Ssał krew obu i żadnej nie skasował wspomnień.

Pewnej czwartkowej nocy w „Merlotcie” zauważyłam, że Rene rozmawia z Mike’em Spencerem, przedsiębiorcą pogrzebowym. Zamilkli, gdy się zbliżyłam, co naturalnie przyciągnęło moją uwagę. Weszłam więc w umysł Mike’a i odkryłam, że grupa okolicznych mężczyzn zamierza spalić wampiry z Monroe.

Nie wiedziałam, co zrobić. Tych troje może nie było przyjaciółmi Billa, ale coś ich z nim przecież łączyło. Z drugiej strony brzydziłam się Malcolmem, Diane i Liamem tak samo, jak wszyscy mieszkańcy gminy. Poza tym… rany, julek!… skoro już wiedziałam, nie mogłam po prostu zapomnieć o planowanym morderstwie i spokojnie sobie żyć dalej.

A może była to tylko pijacka gadka w barze. Postanowiłam to sprawdzić i zaczęłam czytać myśli innych gości „Merlotte’a”. Ku mojej konsternacji, wielu mężczyzn wokół mnie myślało o podpaleniu wampirzego gniazda. Nie zdołałam niestety wyśledzić pomysłodawcy, odniosłam jednak wrażenie, że „trucizna” wypłynęła z jednego umysłu i zakaziła wszystkie inne.

Nie istniał żaden dowód, że Maudette, Dawn i moją babcię zabił wampir. Podobno – jak głosiła plotka – raport koronera wykazał coś przeciwnego. Wampiry z Monroe wszakże zachowywały się okropnie, toteż ludzie postanowili je o coś obwinić i pragnęli się ich pozbyć. A ponieważ Maudette i Dawn zostały pogryzione i często bywały w barach dla wampirów, no cóż… mieszkańcy Bon Temps połączyli wszystkie fakty i znaleźli sobie doskonały pretekst do zabójstwa.

Bill przyszedł do baru siódmej nocy, gdy pracowałam sama. Zupełnie nagle zjawił się przy tym samym co zwykle stoliku. Był w towarzystwie chłopca, który wyglądał na jakieś piętnaście lat i także był wampirem,

– Sookie, to Harlen Ives z Minneapolis – zagaił Bill, zwyczajnie przedstawiając dzieciaka.

– Harlen – powiedziałam i skinęłam głową. – Miło mi cię poznać.

– Sookie – rzucił, skłaniając głowę.

– Harlen podróżuje z Minnesoty do Nowego Orleanu – wyjaśnił Bill gawędziarskim tonem.

– Jadę na wakacje – wyjaśnił nastolatek. – Od lat chciałem odwiedzić Nowy Orlean. Na pewno wiesz, że to dla nas prawdziwa mekka.

– Och… no tak – przyznałam, usiłując mówić spokojnie.

– Istnieje numer, pod który można zadzwonić – ciągnął Harlen. – Zostajesz wtedy prawdziwym mieszkańcem albo wynajmujesz…

– Trumnę? – spytałam pogodnie.

– No cóż, tak.

– Wy to macie życie – zażartowałam z najszerszym uśmiechem. – Co mogę wam przynieść? Zdaje mi się, że Sam odnowił zapasy krwi. Napijesz się, Bill? Mamy A Rh minus albo O Rh plus.

– Och, wezmę chyba A Rh minus – odparł Bill, wymieniwszy spojrzenia ze swoim młodym towarzyszem.

– Zaraz przyniosę! – Poszłam do lodówki za kontuarem, wyjęłam dwie butelki z krwią, zdjęłam wieczka i przyniosłam buteleczki na tacy. Przez cały czas się uśmiechałam, dokładnie tak samo jak zawsze.

– Wszystko w porządku, Sookie? – spytał mój wampir bardziej naturalnym głosem, kiedy stawiałam napoje.

– Oczywiście, Billu – odrzekłam wesoło. Miałam ochotę rozbić mu tę butelkę na głowie. Harlen, phi, też coś. Pewnie zanocuje u Billa. No i dobrze!

– Harlen chciałby później pojechać odwiedzić Malcolma – poinformował mnie Bill, kiedy przyszłam po puste butelki i spytałam, czy przynieść następne.

– Jestem pewna, że Malcolm bardzo chętnie się spotka z Harlenem – palnęłam, próbując nie brzmieć jak suka, chociaż tak się czułam.

– Och, Bill jest naprawdę cudowny – oświadczył nastolatek, uśmiechając się do mnie i pokazując kły. Bez wątpienia umiał sobie radzić z takimi jak ja. – Ale Malcolm jest prawdziwą legendą!

– Uważaj – warknęłam w stronę Billa. Chciałam mu powiedzieć, jakie niebezpieczeństwo grozi trójce wampirów z Monroe, choć nie sądziłam, by ludzie zbyt szybko obrócili swe zamiary w czyn. Nie chciałam wyjaśniać moich podejrzeń w szczegółach, skoro z Billem siedział Harlen, który mrugał pięknymi błękitnymi oczyma i wyglądał jak młodziutki symbol seksu. – Lepiej akurat teraz nie spotykać się z tą trójką – dodałam po chwili. Nie było to chyba zbyt skuteczne ostrzeżenie.

Bill zerknął na mnie zaintrygowany, ja zaś odwróciłam się na pięcie i odeszłam.

Szybko zaczęłam żałować swego zachowania i żałowałam go gorzko.

* * *

Po wyjściu Billa i Harlena w barze podjęto rozmowy na temat planowanego podpalenia. Odnosiłam wrażenie, że ktoś specjalnie podjudza zebranych, niestety mimo wysiłków nie mogłam wykryć prowokatora. Podsłuchiwałam zarówno mentalnie, jak i dosłownie, jednak bez rezultatów. Do „Merlotte’a” przyszedł Jason. Przywitaliśmy się, lecz niezbyt ciepło. Prawdopodobnie brat nie wybaczył mi mojej reakcji na śmierć wujka Bartletta.

Wcale wszakże o tym nie myślał, całkowicie się bowiem skupiał na próbie zaciągnięcia do łóżka Liz Barrett. Liz była nawet młodsza ode mnie, miała krótkie kasztanowe loczki, duże brązowe oczy i niespodziewanie poważne podejście do samej siebie, w czym wydawała się przypominać Jasona. Gdy ich pożegnałam (wypili duży dzban piwa), uświadomiłam sobie, że poziom gniewu w barze wzmógł się tak bardzo, iż projekt podpalenia zaczął nabierać naprawdę realnych kształtów.