Szczerze się zaniepokoiłam.
Z każdą minutą ludzie coraz bardziej się podkręcali. Było teraz mniej kobiet, a więcej mężczyzn. Wielu przechodziło od stolika do stolika. Coraz szybciej pili. Mnóstwo mężczyzn stało, zamiast siedzieć. Spotkanie nie wyglądało wprawdzie jak zebranie czy wiec, a plany nadal przekazywano sobie szeptem. Nikt na przykład nie wskoczył na bar i nie wrzasnął: „No więc co, chłopaki? Będziemy znosić obecność tych potworów wśród nas? Do zamku!” czy coś w tym rodzaju. Jakiś czas później ludzie zaczęli wychodzić. Nie rozjechali się jednakże do domów, ale stali w grupkach na parkingu. Wyjrzałam przez jedno z okien i potrząsnęłam głową. Sytuacja robiła się poważna.
Sam również się denerwował.
– Co myślisz? – spytałam go i zdałam sobie sprawę, że po raz pierwszy tego wieczoru powiedziałam do niego coś innego niż: „Daj mi dzban” albo „Zrób mi jeszcze jedną margaritę”.
– Myślę, że postanowili działać – odparł. – Tyle że teraz nie pojadą do Monroe. Wampiry nie kładą się prawie do świtu.
– Gdzie jest ich dom, Sam?
– Z tego, co zrozumiałem, gdzieś na peryferiach Monroe… od zachodniej strony… Innymi słowy, najbliżej nas – wyjaśnił. – Ale nie wiem tego na pewno.
Po zamknięciu baru jechałam do domu, niemal spodziewając się Billa na moim podjeździe. Bardzo chciałam mu powiedzieć, co się święci.
Nie było go, a ja wolałam nie jechać do jego domu. Długo się wahałam, w końcu wystukałam jego numer, lecz połączyłam się tylko z automatyczną sekretarką. Zostawiłam wiadomość. Nie miałam pojęcia, pod jakim nazwiskiem mogłabym znaleźć w książce numer telefonu wampirów z Monroe, o ile w ogóle miały telefon.
Kiedy zdjęłam buty i biżuterię… całe to srebro, przeciwko tobie, Bill!… nadal się martwiłam, choć niezbyt mocno. Położyłam się do łóżka i szybko zasnęłam – w sypialni, która należała teraz do mnie. Światło księżyca wpływało przez otwarte żaluzje, tworząc na podłodze dziwaczne cienie. Gapiłam się na nie jednak zaledwie minutkę przed zaśnięciem. Tej nocy nie obudził mnie telefon, więc Bill nie oddzwonił.
Telefon zadzwonił dopiero wcześnie rano, już po świcie.
– Co? – spytałam oszołomiona, przyciskając słuchawkę do ucha. Spojrzałam na zegar. Była siódma trzydzieści.
– Spalili gniazdo wampirów – oznajmił Jason. – Mam nadzieję, że twojego tam nie było.
– Co takiego? – spytałam, tym razem w panice.
– Spalili dom wampirów w pobliżu Monroe. Zaraz po świcie. Callista Street, na zachód od Archer.
Przypomniałam sobie, że Bill zamierzał zabrać tam Harlena. Czy został tam?
– Nie – warknęłam zdecydowanym tonem.
– Niestety to prawda.
– Muszę teraz wyjść – odburknęłam i odłożyłam słuchawkę.
W jaskrawym świetle słonecznym dostrzegłam dym. Jego wstęgi szpeciły niebieskie niebo. Zwęglone drewno wyglądało jak skóra aligatora. Pojazdy straży pożarnej i przedstawicieli prawa parkowały bezładnie na trawniku dwupiętrowego budynku. Za żółtą taśmą stała grupka gapiów.
Resztki czterech trumien stały obok siebie na przypalonej trawie. Zauważyłam też torbę na zwłoki. Ruszyłam ku nim, ale tak powoli, że szłam i szłam, a niemal się nie zbliżałam. Czułam się jak we śnie, w którym wbrew wszelkim wysiłkom nie sposób dotrzeć do celu.
Ktoś chwycił mnie za rękę i usiłował zatrzymać. Teraz nie przypomnę sobie, co odpowiedziałam, lecz pamiętam czyjąś przerażoną twarz. Powlokłam się przez rumowisko, wdychając swąd zwęglonych i mokrych przedmiotów. Ten zapach nie opuści mnie chyba do końca życia.
Dotarłam do pierwszej trumny i zajrzałam do środka.
Resztki wieka nie chroniły zawartości przed światłem. Słońce wspinało się coraz wyżej i za chwilę jego promienie zaczną całować straszne szczątki spoczywające na rozmokłym, białym jedwabiu.
Czy to był Bill? Nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na to pytanie. Trup rozpadał się stopniowo, wręcz na moich oczach. Małe kawałki odpadały płatami i wzlatywały porywane przez wiatr albo znikały w maleńkich smugach dymu w miejscach, gdzie słoneczne snopy dotknęły ciała.
Każda trumna zawierała podobne okropności.
Sam stanął przy mnie.
– Nazwałbyś to morderstwem? – spytałam.
Potrząsnął głową.
– Po prostu nie wiem, Sookie. W sensie prawnym, zabijanie wampirów jest morderstwem. W tym przypadku dodatkowo musiałabyś udowodnić podpalenie, choć pewnie nie byłoby to szczególnie trudne. – Oboje czuliśmy woń benzyny. Wokół domu chaotycznie kręcili się ludzie, którzy coś do siebie krzyczeli. Ich działania nie wyglądały mi na poważne śledztwo w sprawie zbrodni. – Jednak te zwłoki, Sookie… – Sam wskazał na czarną torbę w trawie. – To był prawdziwy człowiek i trzeba ustalić przyczynę jego śmierci. Prawdopodobnie nikt z tłumu nie brał pod uwagę możliwości, że w domu znajduje się istota ludzka. Może podpalacze w ogóle nie zastanawiali się, co robią.
– A dlaczego ty tu jesteś, Sam?
– Z twojego powodu – odparł po prostu.
– Przez cały dzień nie dowiem się, czy wśród zabitych był Bill.
– Tak, zdaję sobie z tego sprawę.
– Co mam robić do końca dnia? Jak mogę czekać?
– Może weź jakieś leki – zasugerował. – Na przykład pigułki na sen albo na uspokojenie?
– Nie trzymam takich prochów – odparłam. – Zawsze bez kłopotu zasypiam.
Ta rozmowa stawała się coraz dziwniejsza. Nagle uznałam, że nie mam mojemu szefowi nic więcej do powiedzenia.
Stanął przede mną jakiś wielki przedstawiciel lokalnego prawa. Pocił się w gorącym poranku i wyglądał, jakby był na nogach od wielu godzin. Może pracował na nocnej zmianie i musiał zostać, gdy usłyszał o pożarze.
Gdy znani mi ludzie podpalili ten dom!
– Znała pani tych ludzi?
– Tak, spotkałam kiedyś te osoby.
– Potrafi pani zidentyfikować szczątki?
– Kto mógłby coś takiego zidentyfikować? – spytałam z niedowierzaniem.
Ciała niemal już zniknęły, stały się bezpłciowe i nadal się rozpadały.
Posłał mi zniechęcone spojrzenie.
– Zgadza się, proszę pani. Chodzi mi o człowieka.
– Zerknę – powiedziałam, zanim zdążyłam pomyśleć. Nie potrafiłam zapanować nad zwyczajem ciągłego pomagania wszystkim wokół… Policjantowi chyba przeniknęło przez głowę, że mogę się rozmyślić, gdyż natychmiast klęknął na osmalonej trawie i rozpiął zamek torby. Okopcona twarz wewnątrz należała do dziewczyny, której nigdy nie spotkałam. W myślach podziękowałam Bogu. – Nie znam jej – powiedziałam i poczułam, że uginają się pode mną kolana. Mój szef złapał mnie, zanim upadłam. Musiałam się o niego oprzeć. – Biedna dziewczyna – szepnęłam. – Sam, nie wiem, co robić.
Współpraca z policją zabrała mi sporą część dnia. Funkcjonariusze pytali, co wiem o wampirach, do których należał zniszczony budynek. Opowiedziałam im, lecz nie wniosłam zbyt dużo do śledztwa. Malcolm, Diane, Liam… Skąd pochodzili? Ile mieli lat? Dlaczego osiedlili się w Monroe? Kim byli ich prawnicy? Skąd miałabym wiedzieć takie rzeczy? Nigdy nie byłam też w ich domu.
Kiedy mój rozmówca, kimkolwiek był, odkrył, że poznałam ich przez Billa, chciał się dowiedzieć, gdzie jest Bill i jak można się z nim skontaktować.