Выбрать главу

Twarz wykrzywiła mi się z bólu i smutku. Bill stał nieruchomo z kocimi zwłokami na rękach, ja natomiast wypłakiwałam oczy.

– Nigdy nie kupiłam sadzonki dębu – powiedziałam, gdy się trochę uspokoiłam. Mój głos był słaby i niepewny. – Możemy pochować ją więc w tej dziurze. – Poszliśmy na przydomowe podwórko.

Biedny wampir trzymał Tinę i usiłował czuć się swobodnie, ja zaś starałam się znów nie rozpłakać. Bill klęknął i położył mały kłębek czarnego futra na dnie mojego wykopu. Przyniosłam łopatę i zaczęłam zasypywać otwór, jednak widok pierwszej grudy ziemi spadającej na kocie futerko Tiny sparaliżował mnie. Wampir bez słowa wziął z moich rąk łopatę. Odwróciłam się plecami, a on dokończył straszną pracę.

– Chodź do środka – poprosił łagodnie, kiedy skończył.

Obeszliśmy dom i weszliśmy od frontu, ponieważ nie zdążyłam jeszcze otworzyć kluczem tylnych drzwi.

Bill poklepywał mnie i pocieszał, chociaż wiedziałam, że nigdy nie przepadał za Tiną.

– Niech cię Bóg błogosławi, Billu – szepnęłam. Mocno zacisnęłam ramiona wokół jego szyi, nagle konwulsyjnie drżąc ze strachu, że jego także ktoś mi odbierze. Wreszcie przestałam szlochać, czasem tylko czkając spazmatycznie. Podniosłam wzrok z nadzieją, że moje emocje nie zażenowały wampira.

Bill był jednak wyraźnie wściekły. Pałającymi oczyma gapił się na ścianę nad moim ramieniem. Wydał mi się najbardziej przerażającą istotą, jaką spotkałam w całym moim życiu.

– Odkryłeś coś na podwórku? – spytałam.

– Nie. Znalazłem tylko ślady obecności zabójcy. Odciski stóp, resztki zapachu. Jednak nic, co można by przedstawić w sądzie jako dowód – dodał, czytając mi w myślach.

– Mógłbyś zostać tutaj do czasu, aż będziesz musiał odejść do… uciec przed słońcem?

– Oczywiście. – Przypatrywał mi się. Uświadomiłam sobie, że naprawdę chce zostać i prawdopodobnie zdecydował tak sam – wcześniej, zanim poprosiłam.

– Jeśli nadal musisz gdzieś zadzwonić, skorzystaj z mojego telefonu. Nic nie stoi na przeszkodzie. – Chciałam powiedzieć, że bez problemów mogę zapłacić za jego rozmowy.

– Mam zniżkową kartę – wyjaśnił, jeszcze raz mnie zadziwiając. Kto by pomyślał?

Umyłam twarz i połknęłam tylenol, później włożyłam nocną koszulę. Od dnia, w którym zginęła babcia, nie czułam takiego smutku. Teraz zresztą mój smutek był inny. Zgon zwierzęcia domowego nie może się naturalnie równać ze śmiercią członka rodziny. Wiedziałam o tym i skarciłam się w myślach za ten żal, ale niewiele to pomogło. Przemyślałam wszystko i nie doszłam do żadnych logicznych wniosków. Pamiętałam jedynie, że karmiłam, szczotkowałam i kochałam moją Tinę przez cztery lata. Strasznie będę za nią tęsknić!

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Nazajutrz nerwy miałam jak postronki. Po przyjeździe do pracy powiedziałam Arlene, co się stało, a przyjaciółka mocno mnie przytuliła.

– Chciałabym zabić bękarta, który zamordował biedną Tinę! – powiedziała. Dzięki tym słowom poczułam się dużo lepiej.

Charlsie także okazała mi współczucie, chociaż bardziej litowała się chyba nade mną, niż była przerażona uduszeniem mojego kota. Sam posłał mi tylko srogie spojrzenie. Uważał, że powinnam zadzwonić do szeryfa albo do Andy’ego Bellefleura i poinformować któregoś z nich o zabiciu Tiny. W końcu zatem zatelefonowałam do Buda Dearborna.

– Zwykle nie są to przypadki odosobnione – zagrzmiał szeryf. – Nikt jednak jeszcze nie zgłosił zaginięcia ani zabicia zwierzęcia domowego. Obawiam się, że tym razem może to być sprawa osobista, Sookie. Ten twój przyjaciel wampir… czy on lubi koty?

Zamknęłam oczy i głęboko wciągnęłam powietrze. Korzystałam z telefonu w biurze Sama, a mój szef siedział za biurkiem i pisał kolejne zamówienie na trunki.

– Bill przebywał w swoim domu, gdy ktoś zabił Tinę i podrzucił ją na mój próg – wyjaśniłam najspokojniej, jak potrafiłam. – Zadzwoniłam do niego właśnie wtedy, a on odebrał telefon. – Sam popatrzył na mnie zagadkowo, ja natomiast potoczyłam oczyma, przekazując mu w ten sposób moją opinię na temat podejrzeń Buda Dearborna.

– I powiedział ci, że kotkę uduszono – wtrącił szeryf powoli.

– Tak.

– Znalazłaś więzy?

– Nie. Nie widziałam nawet, czym została związana.

– Co z nią zrobiłaś?

– Zakopaliśmy ją.

– To był twój pomysł czy pana Comptona?

– Mój.

„Cóż innego mieliśmy zrobić z Tiną?” – zastanowiłam się.

– Możemy pojechać i wykopać twoją kotkę. Mając więzy i kota, moglibyśmy sprawdzić, czy zwierzę uduszono podobną metodą, co zamordowane kobiety, Dawn i Maudette – tłumaczył nieudolnie Dearborn.

– Przepraszam, ale nie myślałam o tym.

– Dobrze, nie ma to teraz zbytniego znaczenia. Skoro nie masz więzów.

– No cóż, do widzenia. – Odłożyłam słuchawkę, prawdopodobnie rzucając ją nieco zbyt mocno, niż było trzeba. Mój szef uniósł brwi. – Bud to palant – oświadczyłam.

– To niezły policjant – odparł Sam spokojnie. – Po prostu nikt z nas nie jest przyzwyczajony do tak straszliwych morderstw w naszej okolicy.

– Masz rację – przyznałam po chwili. – Zdenerwowałam się trochę, bo Bud ciągle mówił o więzach, jakby dopiero co nauczył się nowego słowa. Wybacz mi, że tak się na niego wściekłam.

– Nikt nie jest doskonały, Sookie.

– Chcesz powiedzieć, że mogę się od czasu do czasu powściekać i dać sobie spokój z wyrozumiałością i tolerancją? Dzięki, szefie. – Uśmiechnęłam się do niego z lekko drwiącą miną i podniosłam się z krawędzi jego biurka, o które podpierałam się podczas rozmowy telefonicznej. Przeciągnęłam się, po chwili jednak dostrzegłam, że Sam dosłownie wpija się wzrokiem w moją pierś, co mnie na powrót speszyło. – Wracam do pracy! – rzuciłam szybko i długimi krokami opuściłam pokój, starając się ani trochę nie kręcić biodrami.

– Popilnujesz dziś wieczorem dzieci przez kilka godzin? – spytała nieco nieśmiało Arlene. Przypomniałam sobie naszą ostatnią rozmowę na ten temat. Pamiętałam, jak niechętnie odniosła się do wizyty Billa. Nie byłam matką i nie potrafiłam się postawić na jej miejscu. Teraz przyjaciółka próbowała mnie przepraszać.

– Z przyjemnością. – Czekałam, czy znów wspomni o Billu, ale nie wspomniała. – Od której do której?

– No cóż, Rene i ja zamierzamy pojechać do Monroe, do kina – wyjaśniła. – Powiedzmy, od osiemnastej trzydzieści?

– Jasne. Będą po kolacji?

– Och, tak, nakarmię je. Nie mogą się doczekać, kiedy zobaczą ciocię Sookie.

– Ja również chętnie je zobaczę.

– Dzięki – odparła Arlene. Zawahała się, chyba chciała coś dodać, ale zastanowiła się. – Widzimy się o osiemnastej trzydzieści – bąknęła tylko.

Do domu dotarłam około siedemnastej. Większą część drogi przejechałam pod słońce, które świeciło mi prosto w oczy, jakby się na mnie gapiło. Przebrałam się w błękitno-zielony kostiumik z dzianiny, wyszczotkowałam włosy i spięłam je spinką. Zjadłam kanapkę. Czułam się nieswojo, siedząc samotnie przy kuchennym stole. Dom wydawał mi się duży i pusty, toteż naprawdę się ucieszyłam na widok Rene nadjeżdżającego z Cobym i Lisą.

– Arlene odlepił się jeden ze sztucznych paznokci – zagaił. Wyglądał na zakłopotanego, jak to mężczyzna zmuszony przekazywać kobiecy problem. – A Coby i Lisa naciskały, by je do ciebie natychmiast przywieźć.

Zauważyłam, że Rene nadal jest w swoim stroju roboczym, łącznie z ciężkimi buciorami i czapką. Arlene nie pojedzie z nim do kina, póki mężczyzna nie weźmie prysznica i nie przebierze się w inny strój.