Выбрать главу

Coby miał osiem lat, a Lisa pięć. Natychmiast zawiśli na mnie niczym wielkie kolczyki. Rene ucałował je na do widzenia. Dzięki swemu uczuciu dla dzieci zyskał u mnie kilka punktów, toteż uśmiechnęłam się do niego z aprobatą. Wzięłam dzieci za ręce i ruszyłam z nimi do kuchni, gdzie miałam dla nich lody.

– Zobaczymy się około wpół do jedenastej, jedenastej – powiedział Rene. – O ile ci to odpowiada. – Położył rękę na gałce.

– Jasne – zgodziłam się. Otworzyłam usta, by zaoferować, że mogę przenocować dzieci, tak jak to robiłam przy poprzednich okazjach, nagle jednak pomyślałam o bezwładnym ciałku Tiny. Zdecydowałam, że dziś dzieci nie zostaną u mnie na noc. Tak będzie dla nich bezpieczniej.

Zagoniłam parkę do kuchni, a po minucie czy dwóch usłyszałam cichnące odgłosy starego pikapa Rene, znikającego na podjeździe.

Podniosłam Lisę.

– Ledwie mogę cię unieść, malutka. Strasznie szybko rośniesz! A ty, Coby, zacząłeś się już golić?

Siedzieliśmy przy stole przez dobre dwa kwadranse. Dzieci jadły lody i przekrzykiwały się, opowiadając mi o swoich osiągnięciach i wszystkich sprawach, które zdarzyły się od naszego ostatniego spotkania.

Potem Lisa chciała mi poczytać, wyjęłam więc książeczkę do kolorowania z krótkimi podpisami, które mała czytała z dumą. Coby musiał mi oczywiście udowodnić, że potrafi czytać lepiej, później zaś chcieli oglądać ulubiony program w telewizji. Zanim się obejrzałam, zrobiło się ciemno.

– Późnym wieczorem przychodzi mój przyjaciel – powiadomiłam oboje. – Ma na imię Bill.

– Mama mówiła nam, że masz szczególnego przyjaciela – zauważył Coby. – Może go polubię. Mam nadzieję, że jest dla ciebie miły.

– Och, jest bardzo miły – zapewniłam chłopca, który wyprostował się i wypchnął do przodu pierś, gotów mnie bronić, gdyby mój szczególny przyjaciel okazał się w odczuciu dzieciaka nie dość miły.

– Przysyła ci kwiaty? – spytała Lisa romantycznym tonem.

– Nie, jeszcze nie przysłał. Może dasz mu jakoś do zrozumienia, że lubię kwiaty?

– Ooo. Tak, mogę to zrobić.

– Poprosił cię o rękę?

– No cóż, nie. Ale ja również go nie prosiłam. – Bill zapukał do drzwi dokładnie w tym momencie. – Mam towarzystwo – powiedziałam mu, gdy z uśmiechem otworzyłam drzwi.

– Słyszę – odparł.

Wzięłam go za rękę i wprowadziłam do kuchni.

– Billu, to jest Coby, a ta pannica to Lisa – przedstawiłam ich uroczyście.

– Wspaniale, właśnie chciałem was poznać – odparł ku mojemu zaskoczeniu wampir. – Liso, Coby, nie będzie wam przeszkadzać, że dotrzymam towarzystwa waszej cioci Sookie?

Przypatrzyli mu się w zadumie.

– Tak naprawdę Sookie nie jest naszą ciocią – odrzekł Coby z powagą w głosie. – Ale jest bliską przyjaciółką naszej mamy.

– To dobrze?

– Tak, chociaż ciocia twierdzi, że nie przysyłasz jej kwiatów – palnęła Lisa głośno i wyraźnie. Poczułam ogromne zadowolenie, że dziewczynka przezwyciężyła swój mały problem z wymową litery „r”. Naprawdę!

Bill zerknął na mnie z ukosa. Wzruszyłam ramionami.

– No cóż, dzieci mnie spytały – odparłam bezradnie.

– Hmm… – powiedział zamyślonym tonem. – Liso, będę się musiał poprawić. Dzięki, że mi to wytknęłaś. Wiesz może, kiedy ciocia Sookie ma urodziny?

Poczułam, że się czerwienię.

– Billu – zawołałam ostro. – Przestań.

– Ty wiesz, Coby? – wampir spytał chłopca.

Malec ze smutkiem potrząsnął głową.

– Wiem jednak, że przypadają latem, ponieważ ostatnim razem mama zabrała ciocię na lunch w Shreveport w jej urodziny i było bardzo gorąco. My zostaliśmy z Rene.

– Jesteś inteligentny, że to zapamiętałeś, Coby – ocenił Bill.

– Jestem nawet bardziej inteligentny! Zgadnij, czego się nauczyłem w szkole pewnego dnia. – Coby zerwał się z miejsca i zaczął biegać.

Gdy Coby mówił, Lisa przez cały czas bacznie przyglądała się Billowi. Nagle oświadczyła:

– Jesteś niesamowicie biały, Bill.

– Tak – przyznał wampir. – To normalny odcień mojej cery.

Dzieci wymieniły spojrzenia. Wydało mi się, że uznały określenie „normalny odcień cery” za chorobę. Prawdopodobnie doszły do wniosku, że zadawanie dalszych pytań nie byłoby grzeczne. Co jakiś czas dzieciaki potrafią się wykazać taktem.

Początkowo nieco sztywny, w miarę upływu wieczoru Bill zaczął się rozkręcać. Około dwudziestej pierwszej poczułam zmęczenie, on jednak zajmował się dziećmi aż do dwudziestej trzeciej, kiedy przyjechali po nie Arlene i Rene.

Przedstawiłam moich przyjaciół Billowi, który uściskał im ręce w całkowicie zwyczajny sposób.

Nieco później zjawił się następny gość.

Przystojny wampir o gęstych czarnych włosach uczesanych w nieprawdopodobne fale. Wyszedł z lasu, gdy Arlene pakowała dzieci do ciężarówki, a Rene i Bill gawędzili. Mój wampir zamachał niedbale przybyszowi, ten zaś w odpowiedzi podniósł dłoń, po czym dołączył do Billa i Rene. Wyraźnie czuł, że go oczekujemy.

Z huśtawki na frontowym ganku przyglądałam się Billowi przedstawiającemu parę nowo przybyłemu. Wampir i Rene podali sobie ręce. Rene gapił się na nowego i dałabym głowę, że go rozpoznał. Bill spojrzał znacząco na Rene i potrząsnął głową, więc mężczyzna zamknął usta, choć jawnie miał zamiar skomentować sytuację.

Przybysz był krzepki, wyższy do Billa. Nosił stare dżinsy i podkoszulek z napisem: „Odwiedziłem Graceland”. Jego ciężkie buty miały znoszone obcasy. W ręku trzymał plastikową butelkę z syntetyczną krwią i od czasu do czasu brał łyk. Pan Kulturalny.

Może zasugerowałam się reakcją Rene, lecz im dłużej patrzyłam na nowo przybyłego wampira, tym bardziej znajomy mi się zdawał. Spróbowałam wyobrazić go sobie z nieco ciemniejszą karnacją, dodać mu w myślach kilka zmarszczek, kazać mu się trochę wyprostować i wlać w jego twarz jakieś życie.

O mój Boże!

To był ten facet z Memphis!

Rene odwrócił się, by odejść, Bill natomiast zaczął kierować przybysza w moją stronę. Z odległości trzech metrów wampir o wyglądzie Elvisa zawołał:

– Hej. Bill twierdzi, że ktoś zabił twojego kota! – Mówił z ciężkim południowym akcentem. Bill zamknął na sekundę oczy, ja zaś – kompletnie oniemiała – skinęłam jedynie głową. – No cóż, przykro mi z tego powodu. Lubię koty – ciągnął, a mnie od razu przeniknęła przez głowę myśl, że na pewno nie chodzi mu o gładzenie ich futra. Miałam nadzieję, że dzieci tego nie usłyszały, zobaczyłam jednak przerażoną twarz Arlene w oknie pikapa. Dobre wrażenie, które zrobił Bill, całkowicie się już zapewne zatarło.

Rene potrząsnął głową za plecami wampira, wsiadł za kierownicę, krzyknął: „Do zobaczenia”, po czym włączył silnik. Wystawił jeszcze głowę z okna i po raz ostatni obrzucił przybysza spojrzeniem. Musiał coś powiedzieć do Arlene, ponieważ ukazała się ponownie w oknie i zagapiła się na istotę stojącą obok mojego wampira. Gdy obejrzała sobie obcego dokładniej, z szoku rozdziawiła usta. Sekundę później schowała głowę w pikapie, a ja usłyszałam pisk opon odjeżdżającego auta.

– Sookie – odezwał się Bill ostrzegawczym tonem – to jest Bubba.

– Bubba – powtórzyłam, nie całkiem ufając swoim uszom.

– Tak, Bubba – dodał radośnie wampir. Z jego przerażającego uśmiechu promieniowała życzliwość. – To właśnie ja. Miło cię poznać.

Uściskaliśmy sobie dłonie. Również się uśmiechnęłam. Boże Wszechmogący, nigdy nie sądziłam, że uścisnę mu rękę! Tyle że on po śmierci chyba się zmienił na gorsze.

– Bubbo, nie przeszkadza ci, że poczekasz tutaj na ganku? W tym czasie wyjaśnię Sookie naszą umowę.