– Może być – rzucił niedbale wampir. Usadowił się na huśtawce, równie beztroski i głupi jak ameba.
Weszliśmy do salonu, wcześniej wszakże uprzytomniłam sobie, że od pojawienia się Bubby nocne stworzenia – takie jak owady i żaby – milczały niczym zaklęte.
– Chciałem ci wszystko wytłumaczyć, zanim Bubba się tu zjawi – szepnął Bill. – Niestety nie zdążyłem.
– Czy to jest ta osoba – spytałam cicho – o której myślę?
– Tak. Wiesz teraz przynajmniej, że prawdziwe są niektóre z opowieści osób, które go jakoby widziały. Nie nazywaj go jednak po imieniu ani po nazwisku. Nazywaj go Bubbą! Coś poszło źle, gdy zmieniał się… z człowieka w wampira… może z powodu ogromnej ilości substancji chemicznych, które miał we krwi…
– Ale tak naprawdę to on przecież nie żyje, zgadza się?
– Hmm… nie całkiem. Jeden z naszych był pomocnikiem w kostnicy i jego dużym fanem. Dostrzegł podobno maleńką iskierkę życia tlącą się w nim, toteż pospiesznie go przemienił.
– Przemienił?
– Zmienił w wampira – wyjaśnił Bill. – To był niestety błąd. Piosenkarz nie jest już taki sam jak przedtem, tak w każdym razie twierdzą moi przyjaciele. Zrobił się równie mądry jak pień drzewa, toteż by zarobić na życie, wykonuje dla nas drobne prace dorywcze. Nie możemy zabierać go między ludzi, sama rozumiesz.
Kiwnęłam głową, choć nadal z rozdziawionymi ustami. Oczywiście, że nie mogli.
– Jezu – mruknęłam, ciągle ogłuszona obecnością tak słynnej postaci na moim podwórku.
– Pamiętaj, że jest głupi i impulsywny. Nie spędzaj z nim czasu sam na sam i zawsze nazywaj go Bubbą. Cóż, tak jak ci powiedział, lubi przede wszystkim zwierzęta domowe. Ich krew jednakże nie wychodzi mu na dobre. Hmm… teraz przejdźmy do powodów, dla których go tutaj ściągnąłem… – Stałam się z rękami założonymi na piersi i z pewnym zainteresowaniem czekałam na wytłumaczenie Billa. – Widzisz, kochanie, muszę wyjechać z miasta na parę dni – dodał.
Poczułam się niespodziewanie zakłopotana.
– Co… dlaczego? Nie, zaczekaj. Nie muszę wiedzieć. – Zamachałam rękoma przed sobą, nie chcąc się wtrącać i usiłując zasugerować, że mój wampir nie ma obowiązku informować mnie o swoich sprawach.
– Powiem ci, gdy wrócę – oświadczył stanowczo.
– Gdzie więc twój przyjaciel… Bubba… zostanie? – spytałam, choć miałam paskudne uczucie, że już wiem.
– Bubba będzie cię pilnował podczas mojej nieobecności – odparł Bill sztywno. Uniosłam brwi. – No cóż, nie jest zbyt… – Bill rozejrzał się -…rozgarnięty – przyznał w końcu – lecz jest silny i zrobi, co mu każę. Dzięki niemu nikt nie włamie się do twojego domu.
– Zostanie poza domem, w lesie?
– Och, tak – odparł mój wampir z naciskiem. – Nie będzie przychodził, by z tobą porozmawiać. Po prostu o zmroku zjawi się na podwórzu, znajdzie sobie dogodny punkt obserwacyjny i całą noc będzie patrzeć na dom.
„Muszę pamiętać, by opuszczać rolety” – powiedziałam sobie. Myśl o bladym Bubbie zaglądającym mi w okna nie wydawała się budująca.
– Naprawdę uważasz, że to konieczne? – spytałam bezradnie. – Nie przypominam sobie, żebyś mnie o to pytał.
Bill westchnął ciężko. Człowiek w takiej sytuacji pewnie brałby głęboki oddech.
– Kochana – zaczął przesadnie cierpliwym głosem – bardzo mocno staram się przyzwyczaić do tego, jak kobiety chcą być teraz traktowane. Nie jest to wszakże dla mnie naturalne, szczególnie gdy się obawiam o twoje bezpieczeństwo. Obecność Bubby tutaj pozwoli mi się spokojnie oddalić. Chciałbym nie wyjeżdżać, ale wierz mi, muszę to zrobić. Robię to zresztą dla nas.
Przypatrzyłam się mu.
– Rozumiem – odrzekłam w końcu. – Nie cieszę się z tego, ale nocami się boję, więc przypuszczam, że… no cóż, dobrze. – Szczerze mówiąc, nie sądzę, by Biła interesowało moje przyzwolenie. Jak w sumie mogłabym przegonić Bubbę, gdyby nie chciał odejść? Nawet przedstawiciele prawa w naszym mieście nie posiadali odpowiedniego wyposażenia przeciwko wampirom, a na widok tego akurat wampira pootwieraliby tylko gęby i stali bez ruchu, aż by ich rozszarpał. Doceniałam troskę Billa, pomyślałam zatem, że lepiej przestanę narzekać i po prostu mu podziękuję. Lekko go przytuliłam. – Wiesz, skoro musisz wyjechać, postaraj się zachować ostrożność – oznajmiłam, usiłując nie dopuścić do głosu żałosnego tonu. – Masz miejsce, w którym się zatrzymasz?
– Tak. Będę w Nowym Orleanie. Zarezerwowałem pokój w „Krwi” w dzielnicy French Quarter.
Czytałam artykuł o tym hotelu, pierwszym na świecie, który obsługiwał wyłącznie wampiry. Zapewniał im całkowite bezpieczeństwo i – jak dotąd – żadnego nie zawiódł. W dodatku mieścił się w samym środku cudownej French Quarter. O zmierzchu podobno otaczały go prawdziwe tłumy miłośników kłów i turystów, czekających na nocne wyjście wampirów.
Zaczęłam odczuwać zazdrość. Usiłując nie przypominać z wyglądu smutnego szczeniaka, którego zaganiają do domu wychodzący właściciele, ponownie się uśmiechnęłam.
– No cóż, baw się dobrze – rzuciłam pogodnie. – Skończyłeś się pakować? Jazda zajmie ci kilka godzin, a jest już ciemno.
– Samochód przygotowany. – Po raz pierwszy zrozumiałam, że Bill opóźnił wyjazd, by spędzić nieco czasu ze mną i dziećmi Arlene. – Lepiej już pojadę. – Zawahał się, wyraźnie szukając właściwych słów. Potem wyciągnął do mnie ręce. Ujęłam je i choć pociągnął ku sobie tylko trochę, zaledwie kilka centymetrów, wpadłam w objęcia Billa i otarłam twarz o jego koszulę. Objęłam ciało mojego wampira i przycisnęłam do piersi. – Będę za tobą tęsknił – oświadczył. Jego głos był niemal równie cichy jak podmuch wiatru, tym niemniej go usłyszałam. Bill pocałował mnie w czubek głowy, po czym odwrócił się i wyszedł drzwiami frontowymi. Z ganku dotarł do mnie jego głos, gdy mój wampir udzielał Bubbie ostatnich wskazówek. Skrzypnęła huśtawka; Bubba wstał.
Za okno wyjrzałam dopiero, gdy ucichł odgłos zjeżdżającego podjazdem samochodu Billa. Zobaczyłam Bubbę. Szedł do lasu. Podczas prysznica powiedziałam sobie, że skoro Bill zostawił Bubbę jako mojego ochroniarza, prawdopodobnie całkowicie mu ufa. Nadal jednak nie byłam pewna, kogo bardziej się boję: mordercy, przed którym Bubba mnie strzegł czy też samego Bubby.
Nazajutrz w pracy Arlene spytała mnie, po co tamten wampir znalazł się w moim domu. Nie zaskoczyło mnie, że podniosła tę kwestię.
– No cóż, Bill musiał wyjechać z miasta i martwił się, wiesz…
Miałam nadzieję, że to wystarczy.
Później jednak przyszła do mnie Charlsie. Nie byłyśmy szczególnie zajęte: przedstawiciele Izby Handlowej jedli dziś uroczysty lunch w Fins and Hooves, a Stowarzyszenie Gospodyń Wiejskich piekło ziemniaki w wielkim domu starej pani Bellefleur.
– Chcesz powiedzieć – zapytała Charlsie z roziskrzonymi oczyma – że twój facet przysłał ci osobistego ochroniarza? – Niechętnie kiwnęłam głową. Można tak to było ująć. – Jakżeż romantycznie – westchnęła.
Można tak było na to spojrzeć.
– Tyle że powinnaś go zobaczyć – wtrąciła Arlene. Nie potrafiła już dłużej utrzymać języka za zębami. – Facet wygląda dokładnie jak…
– Och, nie, nie kiedy z nim rozmawiasz – przerwałam jej. – Wtedy wcale tamtego nie przypomina. – To była szczera prawda. – I podobno wprost nie cierpi dźwięku swojego imienia.
– Och – jęknęła Arlene cicho, jakby Bubba mógł ją usłyszeć nawet tu i w biały dzień.
– Czuję się bezpieczniejsza, kiedy obserwuje mnie z lasu – mruknęłam, mniej więcej zgodnie z prawdą.