— Co się teraz dzieje?
Niania dysponowała zbyt skromnym zasobem wiedzy o operze, by odpowiedzieć, więc zwróciła się do siedzącej obok damy.
— Przepraszam, czy mogę pożyczyć pani program? Dziękuję. Przepraszam, czy mogę pożyczyć pani okulary? Bardzo jestem wdzięczna.
Przez kilka chwil studiowała pilnie.
— To uwertura — wyjaśniła. — Próbka tego, co się zdarzy. Jest też skrót całej historii. „La Triviata”.
Poruszała ustami, czytając. Od czasu do czasu marszczyła czoło.
— Tak po prawdzie to całkiem proste — stwierdziła w końcu. — Mnóstwo ludzi się w sobie kocha, jest dużo przebierania się za innych i ogólnego bałaganu, występuje bezczelny sługa, nikt tak naprawdę nie wie, kto jest kim, parę osób dostaje obłędu, cygański chór i w ogóle. Typowa opera. Pewnie ktoś się okaże czyimś dawno zaginionym synem albo córką, albo żoną.
— Psst! — odezwał się ktoś z tyłu.
— Szkoda, że nie wzięłyśmy czegoś do jedzenia — mruknęła babcia.
— Mam chyba miętowe pastylki w nogawce.
— Psst!!
— Czy mogłabym dostać moje okulary?
— Proszę bardzo. Nie są najlepsze, prawda?
Ktoś stuknął nianię Ogg w ramię.
— Droga pani, pani futrzany kołnierz wyjada moje czekoladki!
Ktoś inny stuknął w ramię babcię Weatherwax.
— Czy zechciałaby pani zdjąć kapelusz?
Niania Ogg zakrztusiła się miętową pastylką.
Babcia Weatherwax obejrzała się na siedzącego za nią, czerwonego na twarzy dżentelmena.
— Wie pan chyba, kim jest kobieta w spiczastym kapeluszu?
— Wiem, droga pani. Kobietą w spiczastym kapeluszu, która siedzi akurat przede mną.
Babcia spojrzała na niego groźnie. A potem, ku zdumieniu niani, zdjęła kapelusz.
— Bardzo przepraszam — powiedziała. — Widzę, że niechcący okazałam złe maniery. Proszę o wybaczenie.
Wróciła do obserwacji sceny.
Niania Ogg znów zaczęła oddychać.
— Dobrze się czujesz, Esme?
— Jak nigdy.
Babcia przyglądała się teraz widowni, nie zwracając uwagi na rozlegające się wokół szepty.
— Proszę pani, naprawdę wyjada moje czekoladki. Zaczął już drugą warstwę.
— Oj… niech mu pan pokaże ten plan na wieczku pudełka, dobrze? Lubi tylko trufle, a z pozostałych łatwo można zetrzeć ślinę.
— Czy mogę prosić o ciszę?
— Jestem cicho. To ten pan i jego czekoladki tak hałasują.
Wielka sala, myślała babcia. Wielka sala bez okien…
Zaświerzbiały ją kciuki.
Spojrzała na żyrandol. Lina znikała we wnęce w sklepieniu.
Jej wzrok przesunął się wzdłuż szeregu lóż — wszystkie były dość mocno zatłoczone. W jednej wszakże ktoś zasunął kotary, jakby chciał widzieć spektakl, sam nie będąc widziany.
Następnie babcia obejrzała amfiteatr. Publiczność składała się głównie z ludzi. Tu i tam dostrzegła potężną sylwetkę trolla, chociaż trollowe odpowiedniki opery trwają zwykle po parę lat. Lśniło kilka krasnoludzich hełmów, choć na ogół krasnoludy nie interesowały się niczym, co nie miało w sobie krasnoludów. Z pewnością w dole było sporo piór, a gdzieniegdzie błysk biżuterii. Ramiona w tym sezonie nosiło się obnażone. Wiele uwagi poświęcano prezencji. Ludzie przychodzili tu, by wyglądać, nie by oglądać.
Przymknęła oczy.
W takich sytuacjach naprawdę stawała się czarownicą. Nie kiedy praktykowała głowologię na niemądrych staruszkach, kiedy przyrządzała leki, kiedy potrafiła bronić swego albo odróżniała jedno zioło od innego. Czarownicą ktoś staje się wtedy, kiedy otwiera umysł na świat i starannie bada wszystko, co tam znajdzie.
Nie zwracała uwagi na sygnały docierające do uszu; po chwili odgłosy widowni stały się tylko odległym brzęczeniem. A w każdym razie odległym brzęczeniem zakłócanym głosem niani Ogg.
— Tu piszą, że donna Timpani, która śpiewa partię Quizelli, jest divą — mówiła niania. — Czyli śpiew to dla niej zajęcie dodatkowe. Dobrze, bo takie ćwiczenia mogą się przydać.
Babcia pokiwała głową, nie otwierając oczu.
Wciąż miała je zamknięte, kiedy zaczęła się opera. Niania, która wiedziała, kiedy należy zostawić przyjaciółkę własnym myślom, starała się zachowywać milczenie. Czuła się jednak w obowiązku na bieżąco komentować wydarzenia.
— Tam jest Agnes! — oświadczyła nagle. — Hej, to Agnes!
— Przestań machać i usiądź — mruknęła babcia, próbując zatrzymać swój sen na jawie.
Niania wychyliła się przez poręcz.
— Jest przebrana za Cygankę — opowiadała. — A teraz taka dziewczyna występuje naprzód, żeby zaśpiewać… — Zerknęła do zdobytego programu. — Zaśpiewać słynną arię „Pożegnanie”. Tak tu piszą. Trzeba przyznać, że głos ma dobry…
— To Agnes śpiewa — odparła babcia.
— Nie, to ta dziewczyna, Christine.
— Zamknij oczy, głupia kobieto, i wtedy powiedz, czy to nie Agnes.
Niania Ogg posłusznie zacisnęła powieki i zaraz uniosła je znowu.
— To Agnes śpiewa!
— Tak.
— Ale tam z przodu stoi ta dziewczyna z szerokim uśmiechem i rusza ustami, i w ogóle!
— Tak.
Niania podrapała się po głowie.
— Coś tu jest nie w porządku, Esme. Nie można pozwolić, żeby kradli głos naszej Agnes.
Babcia nie otwierała oczu.
— Powiedz, czy w loży, tam z boku po prawej stronie, poruszyły się kotary?
— Właśnie zauważyłam, jak się kołyszą, Esme.
— Aha.
Babcia odprężyła się. Opadła w fotel; aria opływała ją falami dźwięku. Raz jeszcze otworzyła umysł…
Krawędzie, mury, drzwi…
Kiedy zamknie się jakąś przestrzeń, staje się ona wszechświatem samym w sobie. Pewne rzeczy pozostają w niej schwytane.
Muzyka wpadała jednym uchem, a wypadała drugim, ale wraz z nią nadpływały też inne zjawiska, pasma zdarzeń, echa dawnych krzyków…
Dryfowała dalej, poniżej świadomości, w ciemność poza kręgiem blasku ognia.
Był tam strach. Krążył niczym wielka, mroczna bestia. Czaił się w każdym kącie. Tkwił w kamieniach. W cieniu skrywała się dawna groza. Była to jedna z najbardziej pradawnych, ta, która oznaczała, że ludzkość nauczyła się chodzić dopiero wtedy, kiedy padła na kolana. Był to strach przed nietrwałością, wiedza, że wszystko przeminie, że piękny głos albo wspaniała figura to coś, czego pojawienia nie sposób kontrolować i czego odejścia nie sposób odsunąć.
Nie tego szukała, ale chyba w tym morzu pływało owo poszukiwane coś…
Zeszła głębiej.
I tak je znalazła, huczące w nocnym mroku duszy tego miejsca niby głęboki, zimny prąd.
Kiedy się zbliżyła, odkryła, że to niejeden obiekt, ale dwa, splecione wokół siebie nawzajem. Sięgnęła ku nim…
Oszustwo! Kłamstwa! Fałsz! Morderstwo!
— Nie!
Zamrugała.
Wszyscy się jej przyglądali.
Niania szarpała ją za spódnicę.
— Usiądź, Esme!
Babcia patrzyła. Żyrandol wisiał spokojnie nad pełną widownią.
— Biją go na śmierć!
— O co chodzi, Esme?
— I wrzucają do rzeki!
— Esme!
— Psst!
— Proszę pani, niech pani usiądzie!
— …a teraz zaczął Wiry Nugatowe…
Babcia chwyciła kapelusz i ruszyła bokiem wzdłuż rzędu, zgniatając pod grubymi lancrańskimi podeszwami kilka sztuk najpiękniejszego obuwia Ankh-Morpork.
Niania niechętnie ruszyła za nią. Podobała jej się ta piosenka i chciała na końcu bić brawo. Jednak dodatkowa para rąk okazała się zbędna — oklaski wybuchły, gdy tylko ucichła ostatnia nuta.