Выбрать главу

Niania Ogg spojrzała na scenę i zauważyła coś. Uśmiechnęła się.

— Podobało ci się?

— Gytho!

Westchnęła.

— Idę, Esme. Przepraszam. Przepraszam. Oj, nie chciałam. Przepraszam…

Babcia Weatherwax stała w korytarzu wyłożonym czerwonym pluszem. Opierała czoło o ścianę.

— Bardzo niedobrze, Gytho — powiedziała. — Wszystko się pomieszało. Nie jestem pewna, czy potrafię to rozplątać. Biedak…

Wyprostowała się.

— Spójrz na mnie, Gytho, dobrze?

Niania szeroko otworzyła oczy. Drgnęła, gdy fragment babcinej świadomości wsunął się pod jej źrenice.

Babcia wcisnęła na głowę kapelusz, utkała pod nim kilka luźnych kosmyków siwych włosów, po czym wyjęła osiem szpilek i wcisnęła je na miejsce z tym samym skupieniem, z jakim najemnik mógłby sprawdzać swoją broń.

— Dobrze — rzekła w końcu.

Niania Ogg odprężyła się wyraźnie.

— Nie żeby mi to przeszkadzało, Esme — powiedziała — ale czy nie mogłabyś używać lustra?

— Strata pieniędzy — odparła babcia.

W pełni uzbrojona, ruszyła korytarzem.

— To dobrze, że się nie zezłościłaś na tego człowieka, który kazał ci zdjąć kapelusz — powiedziała niania, biegnąc za nią.

— Nie warto. Jutro będzie już martwy.

— Ojej… A czemu?

— Powóz go przejedzie.

— Dlaczego mu nie powiedziałaś?

— Mogłam się pomylić.

Babcia dotarła do schodów i pędem ruszyła w dół.

— Dokąd idziemy?

— Chcę zobaczyć, kto siedzi za tymi kotarami.

Stłumione, ale nadal burzliwe oklaski wypełniały studnię klatki schodowej.

— Trzeba przyznać, że spodobał im się głos Agnes — cieszyła się niania.

— Tak. Mam nadzieję, że zdążymy na czas.

— Ojej…

— Co?

— Zostawiłam tam Greeba!

— On przecież lubi poznawać nowych ludzi. A niech mnie, to prawdziwy labirynt!

Babcia weszła w łuk korytarza, bardziej wytwornie pluszowego niż poprzedni. W ścianie tkwił cały szereg drzwi.

— Aha. Teraz…

Przeszła wzdłuż nich, licząc pod nosem. Zatrzymała się i nacisnęła klamkę.

— Czy mogę paniom w czymś pomóc?

Odwróciły się. Niska starsza kobieta podeszła cicho z tyłu. Trzymała tacę z napojami.

Babcia uśmiechnęła się do kobiety. Niania uśmiechnęła się do tacy.

— Zastanawiałyśmy się — powiedziała babcia — co to za osoba w loży woli siedzieć za zasuniętymi kotarami?

Taca zadygotała.

— Może pani potrzymam? — zaproponowała niania. — Jeszcze coś się rozleje, jeśli nie będzie pani uważać.

— Co wiecie o ósmej loży? — zapytała kobieta.

— Aha. Ósma loża — stwierdziła babcia. — To będzie ta, rzeczywiście. O ta, prawda?

— Nie! Proszę…

Babcia podeszła i chwyciła klamkę.

Drzwi były zamknięte na klucz.

Taca znalazła się w chętnych rękach niani Ogg.

— Dziękuję, z przyjemnością pomogę — powiedziała niania.

Kobieta chwyciła babcię za ramię.

— Nie! To sprowadzi straszne nieszczęście!

Babcia wyciągnęła rękę.

— Poproszę klucz, madame!

Za jej plecami niania obejrzała kieliszek szampana.

— Nie wolno go rozgniewać! I tak już źle się dzieje! — Kobieta była wyraźnie przerażona.

— Żelazo — stwierdziła babcia. — Nie mogę zaczarować żelaza.

— Czekaj. — Niania podeszła odrobinę chwiejnie. — Daj mi spinkę. Nasz Nev pokazał mi różne takie sztuczki…

Babcia uniosła dłoń do kapelusza, spojrzała na zatroskaną twarz kobiety i opuściła rękę.

— Nie — rzekła. — Na razie zostawimy tę sprawę…

— Nie wiem już, co się dzieje — zaszlochała kobieta. — Nigdy tak nie było…

— Dmuchnij sobie, kochana. — Niania podała jej brudną chustkę do nosa i poklepała łagodnie po ramieniu.

— …Nie było tego zabijania… on chciał tylko mieć swoje miejsce, żeby oglądać opery… lepiej się wtedy czuł…

— O kim mówimy? — zainteresowała się babcia.

Ponad głową kobiety przyjaciółka rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie. Pewne sprawy lepiej było zostawić niani Ogg.

— Otwierał ją na godzinę co piątek, żebym mogła posprzątać, i zawsze był tam mały liścik, mówiący, że dziękuje i przeprasza za czekoladki na fotelu… i komu to szkodziło, chciałabym wiedzieć…

— Dmuchnij sobie porządnie jeszcze raz — poradziła niania.

— A teraz ludzie padają jak muchy… mówią, że to on, ale ja wiem, że on nigdy nie chciał nikomu zrobić krzywdy…

— Pewnie że nie — pocieszyła ją niania.

— …tyle razy widziałam, jak patrzą na lożę. I zawsze lepiej się czuli, kiedy go zobaczyli. A potem ktoś udusił biednego pana Poundera. Obejrzałam się, a tam był jego kapelusz, spadł na dół…

— To straszne, kiedy zdarza się coś takiego — przyznała niania. — Jak się nazywasz, kochaniutka?

— Pani Plinge — chlipnęła pani Plinge. — Spadł i wylądował akurat przede mną. Wszędzie bym go poznała…

— Myślę, że najlepiej będzie, jeśli odprowadzimy panią do domu, pani Plinge — uznała babcia.

— Och, nie! Muszę obsłużyć wszystkie te damy i dżentelmenów… Zresztą to niebezpiecznie wracać o tej porze. Zwykle Walter mnie odprowadza, ale dzisiaj musi zostać dłużej… Och jej…

— Przyda ci się jeszcze dmuch, kochana. Poszukaj jakiegoś kawałka, który nie jest za mokry.

Zabrzmiała seria ostrych stuknięć — to babcia Weatherwax splotła palce i wyciągnęła ręce przed siebie, aż strzeliły jej stawy.

— Niebezpieczne, co? — rzuciła. — Ale przecież nie możemy pani zostawić takiej roztrzęsionej. Zrobimy tak: ja odprowadzę panią do domu, a pani Ogg dopilnuje wszystkiego na miejscu.

— Przecież muszę obsługiwać loże… Podaję napoje… Przysięgłabym, że miałam je tutaj przed chwilą…

— Pani Ogg wie wszystko o napojach. — Babcia Weatherwax rzuciła przyjaciółce surowe spojrzenie.

— Nie ma czegoś, czego bym nie wiedziała o drinkach — zgodziła się niania, bezwstydnie opróżniając ostatni kieliszek. — Zwłaszcza o tych.

— …i co z Walterem? Będzie się zamartwiał…

— Walter to pani syn? — spytała babcia. — Nosi beret?

Kobieta przytaknęła.

— Zawsze po niego przychodzę, kiedy pracuje do późna…

— Przychodzi pani po niego… Ale on panią odprowadza do domu…

— Bo… on… — zająknęła się pani Plinge. — To dobry chłopiec — zakończyła wyzywająco.

— Jestem tego pewna — uspokoiła ją babcia.

Ostrożnie zdjęła pani Plinge z głowy mały koronkowy czepeczek i wręczyła niani, która wcisnęła go we włosy. Zabrała też mały fartuszek. Na tym polega główna zaleta czarnych ubrań — ubierając się na czarno, można udawać każdego. Matka Przełożona czy Madame, to tylko kwestia stylu. Wszystko zależy od detali.

Coś szczęknęło — to ósma loża się zaryglowała. Potem zabrzmiał cichutki zgrzyt krzesła wciskanego pod uchwyt klamki.

Babcia uśmiechnęła się i ujęła panią Plinge pod ramię.

— Wrócę jak najszybciej — obiecała.

Niania kiwnęła głową. Przez chwilę spoglądała jeszcze za nimi.

Na końcu korytarza znalazła niewielką komórkę. Był tam stołek, robótka na drutach pani Plinge i niewielki, ale bardzo dobrze zaopatrzony barek. Na ścianie wisiała też tablica z gładkiego mahoniu, a na niej dzwonki na wielkich, zwiniętych sprężynach.