— Uwaga, chłopcy i dziewczęta!
Inspicjent stanął na pustej skrzyni.
— Słuchajcie — zaczął, nieco blady. — Wiem, że wszystkim wam znane jest powiedzenie „Przedstawienie musi trwać”…
Chór odpowiedział chóralnym jękiem.
— Trudno śpiewać wesołą piosenkę o zjadaniu jeża, kiedy człowiek czeka, aż jemu przytrafi się jakiś… wypadek! — zawołał król Cyganów.
— Zabawne, skoro mowa o piosenkach z jeżami, to ja… — zaczęła niania, ale nikt jej nie słuchał.
— Przecież tak naprawdę nie wiemy, co się stało…
— Naprawdę? Mamy zgadywać? — rzucił Cygan.
— …ale mamy już ludzi rozstawionych w kominie…
— Tak? Gdyby nastąpiły kolejne… wypadki?
— …a pan Kubeł upoważnił mnie do zapewnienia, że dziś wieczór dostaniecie premię w wysokości dwóch dolarów, w nagrodę za odważne uznanie, że przedstawienie musi trwać…
— Pieniądze? Po takim wstrząsie? Pieniądze? Myśli, że obieca nam parę dolarów, a my zgodzimy się zostać na tej przeklętej scenie?
— Skandal!
— On jest bez serca!
— Niewyobrażalne!
— Powinien dać co najmniej cztery!
— Zgadza się! Cztery!
— To hańba, przyjaciele! Dyskutować o kilku dolarach, kiedy tu oto leży martwy człowiek? Nie macie szacunku dla jego pamięci?
— Właśnie! Dwa dolary to faktycznie brak szacunku! Pięć albo nie gramy!
Niania Ogg pokiwała głową. Oddaliła się, by poszukać odpowiedniego kawałka materiału i przykryć zwłoki doktora Undershafta.
Teatralny światek dosyć się jej podobał. Miał własną magię. Dlatego Esme go nie lubiła, zdaniem niani. Była to bowiem magia iluzji, oszustw i błazeństw, co niani odpowiadało, bo nie można wyjść za mąż trzy razy, jeśli się trochę nie oszukuje. Ale wszystko to było nazbyt zbliżone do własnej babcinej magii, żeby babci nie zaniepokoić. A to powodowało, że nie mogła zostawić tego świata w spokoju. Tak jakby musiała ciągle naciskać bolące miejsce.
Ludzie nie zwracają na ogół uwagi na niskie starsze panie, które wyglądają, jakby były na swoim miejscu. A niania Ogg potrafiła się dopasować do otoczenia szybciej niż martwy kurczak w hodowli robaków.
Poza tym niania dysponowała pewnym dodatkowym niewielkim talentem. Był to umysł niczym piła mechaniczna, ukryty za obliczem podobnym do pomarszczonego jabłka.
Ktoś szlochał.
Dziwna postać klęczała przy martwym kierowniku chóru. Wyglądała jak marionetka z odciętymi sznurkami.
— Możesz mi pomóc z tą płachtą, kawalerze? — zapytała cicho niania.
Para wilgotnych oczu, z których ciekły strumienie łez, zamrugała na widok niani.
— On się nie obudzi!
Niania zmieniła umysłowy bieg.
— Zgadza się, skarbie — powiedziała. — Jesteś Walter, prawda?
— Zawsze był dobry dla mnie i dla mamy! Nigdy mnie nie kopnął!
Dla niani stało się jasne, że nie ma co liczyć na pomoc. Przyklęknęła i spróbowała sama sobie poradzić.
— Proszę pani, oni mówią, że to Upiór, proszę pani! To nie Upiór, proszę pani! Nigdy by tego nie zrobił! Zawsze był dobry dla mnie i dla mamy!
Niania znowu przerzuciła biegi. Dla Waltera Plinge trzeba było porządnie zwolnić.
— Mama by wiedziała, co robić.
— No, ale… poszła wcześniej do domu, Walterze.
Woskowa twarz Waltera zaczęła wykrzywiać się w wyrazie śmiertelnej grozy.
— Nie może iść do domu bez Waltera, żeby jej pilnował! — zawołał.
— Na pewno zawsze tak mówi — zgodziła się niania. — Na pewno zawsze dba o to, żeby Walter był przy niej w drodze do domu. Ale myślę, że w tej chwili chciałaby, żeby Walter działał jak należy, a ona mogła być z niego dumna. Przedstawienie jeszcze się nie skończyło.
— To niebezpieczne dla mamy!
Niania poklepała go po ręce i odruchowo wytarła dłoń o spódnicę.
— Dobry chłopak — powiedziała. — A teraz muszę iść…
— Upiór nikogo by nie skrzywdził!
— Tak, Walterze, ale muszę już iść. Znajdę kogoś, kto ci pomoże, a ty musisz ułożyć biednego doktora Undershafta w jakimś spokojnym miejscu, dopóki nie skończy się przedstawienie. Rozumiesz? A ja jestem pani Ogg.
Walter popatrzył na nią, rozdziawiając usta, ale po chwili kiwnął głową.
— Zuch.
Niania zostawiła go nad ciałem, a sama ruszyła dalej za scenę. Przebiegający młody człowiek odkrył nagle, że złapał nianię.
— Przepraszam, chłopcze — odezwała się niania, wciąż trzymając go za rękę. — Znasz tu kogoś o imieniu Agnes? Agnes Nitt?
— Raczej nie, pszepani. A czym ona się zajmuje?
Możliwie grzecznie starał się uwolnić i biec dalej, ale uchwyt niani był niczym stal.
— Trochę śpiewa. Duża dziewczyna. Głos na podwójnych resorach. Ubiera się na czarno.
— Nie chodzi przypadkiem o Perditę?
— Perdita? A tak, to będzie ona. Zgadza się.
— Myślę, że zajmuje się Christine. Są w gabinecie pana Salzelli.
— Czy Christine to ta chuda dziewczyna w białym?
— Tak, pszepani.
— I spodziewam się, że zechcesz mi pokazać, gdzie jest ten gabinet pana Salzelli?
— Ja zechcę…? To znaczy tak. Trzeba przejść wzdłuż sceny, pierwsze drzwi po prawej.
— Jaki grzeczny chłopak, poratował biedną staruszkę — pochwaliła go niania. Jej uścisk nabrał siły i niewiele już dzieliło go od odcięcia dopływu krwi. — A nie sądzisz, że miło by było, gdybyś pomógł też młodemu Walterowi, o tam, żeby jakoś zadbał o ciało tego nieszczęśnika?
— Gdzie tam?
Niania obejrzała się. Martwy pan Undershaft leżał na miejscu, ale Walter zniknął.
— Biedny chłopak, bardzo był poruszony — uznała niania. — Nic dziwnego. Należało się tego spodziewać. W takim razie… Może znajdziesz sobie innego dzielnego młodzieńca, żeby tobie pomógł, zamiast Waltera?
— No… tak.
— Grzeczny chłopak — powtórzyła niania.
Był wieczór, niezbyt jeszcze późny. Babcia i pani Plinge przeciskały się między przechodniami na ulicach, podążając w kierunku Mroków — części miasta tłocznej jak gniazdowisko gawronów, a pachnącej jak wysypisko śmieci. I odwrotnie.
— Zatem — zaczęła babcia, kiedy wkroczyły w labirynt cuchnących zaułków — pani chłopak, Walter, zwykle odprowadza panią do domu, tak?
— To dobry chłopak, pani Weatherwax — odparła niepewnie pani Plinge.
— Z pewnością to szczęście, że może się pani wesprzeć na takim mocnym ramieniu.
Pani Plinge uniosła wzrok. Spojrzenie w oczy babci Weatherwax przypominało patrzenie w lustro: to, co stamtąd na człowieka wyglądało, to był on sam. I nie było przed tym kryjówki.
— Dręczą go — wymamrotała. — Poszturchują i chowają mu miotłę. To nie są źli chłopcy, ale go dręczą.
— Przynosi swoją miotłę do domu, prawda?
— Dba o swoje rzeczy. Wychowałam go, żeby ich pilnował i nie sprawiał nikomu kłopotów. Ale poszturchują biedaka i przezywają…
Zaułek kończył się dziedzińcem podobnym do studni między wysokimi budynkami. Sznury do prania we wszystkie strony przecinały prostokąt rozświetlonego księżycem nieba.
— To już tutaj — oświadczyła pani Plinge. — Bardzo jestem pani wdzięczna.
— Jak Walter dostanie się do domu bez pani? — spytała babcia Weatherwax.
— Och, w gmachu Opery jest dość miejsc, żeby się przespać. Wie, że jeśli po niego nie przyjdę, ma tam zostać na noc. Robi, co mu się powie, pani Weatherwax. Nigdy nie sprawia kłopotów.