— Nie mówiłam, że sprawia.
Pani Plinge zaczęła szperać w torebce, w tej samej mierze próbując umknąć przed wzrokiem babci Weatherwax, co znaleźć klucz.
— Przypuszczam, że Walter widzi prawie wszystko, co się dzieje w gmachu Opery — stwierdziła babcia, ujmując ją za przegub. — I zastanawiam się, co takiego… zobaczył.
Puls skoczył w tej samej chwili co złodzieje. Cienie rozwinęły się nagle. Zgrzytnął metal.
— Jesteście tylko we dwie, moje panie — oświadczył niski głos. — A nas jest sześciu. Nie warto nawet krzyczeć.
— Olaboga, laboga — odpowiedziała babcia.
Pani Plinge padła na kolana.
— Błagam, nie krzywdźcie nas, szlachetni panowie! Macie przecież matki!
Babcia przewróciła oczami. Niech to licho porwie i demony na dodatek. Była dobrą czarownicą. Taką rolę powierzyło jej życie. Takie brzemię musiała dźwigać. Dobro i Zło są kategoriami całkiem zbytecznymi, jeśli człowiek dorasta z wysoce rozwiniętym poczuciem tego, co Słuszne i Niesłuszne. Miała nadzieję, och, jakąż miała nadzieję, że ci tutaj, choć młodzi, są zatwardziałymi przestępcami.
— Miałem kiedyś matkę — przyznał najbliższy z rabusiów. — Tylko chyba żem ją zjadł.
Aha, pozycje w czołówce. Babcia uniosła ręce do kapelusza, by wyjąć dwie długie szpilki…
Dachówka zsunęła się z dachu i z pluskiem wpadła do kałuży.
Wszyscy unieśli głowy.
Na tle księżyca przez moment widać było człowieka w pelerynie. Wyciągnął przed siebie rękę, w której trzymał miecz. A potem zeskoczył, lądując zgrabnie przed zdumionym złodziejem.
Świsnęła klinga.
Pierwszy z rabusiów odwrócił się i pchnął w mroczną sylwetkę przed sobą. Sylwetka okazała się drugim rabusiem, który machnął ręką i przejechał nożem po żebrach trzeciego.
Zamaskowany przybysz tańczył między nimi, a jego miecz niemal pozostawiał w powietrzu lśniące ślady. Później babcia uświadomiła sobie fakt, że ostrze ani razu nie zetknęło się z ciałem — ale też nie musiało. Kiedy sześciu walczy przeciwko jednemu, w zamieszaniu i w ciemności, a zwłaszcza jeśli tych sześciu nie jest przyzwyczajonych i w dodatku całą wiedzę o walce na noże zyskali od innych amatorów, to jest sześć szans na siedem, że dźgną któregoś z kompanów, a mniej więcej jedna na dwanaście, że przytną sobie własne ucho.
Dwaj, którzy nie byli jeszcze ranni po dziesięciu sekundach, spojrzeli na siebie, odwrócili się i rzucili do ucieczki.
I wszystko się skończyło.
Jedyny z walczących, stojący jeszcze pionowo, skłonił się przed babcią Weatherwax.
— Ah! Bella donna.
Zafurkotała czarna peleryna podszyta czerwonym jedwabiem, a potem i ona zniknęła. Przez chwilę słychać jeszcze było lekkie kroki na bruku.
— Coś podobnego — powiedziała babcia. Jej dłoń zawisła nieruchomo w połowie drogi do kapelusza.
Wokół rozmaite ciała jęczały albo wydawały z siebie bulgoczące odgłosy.
— Olaboga — westchnęła. Po czym wzięła się w garść. — Będziemy potrzebowały przyjemnie ciepłej wody i trochę bandaży, jak również dobrej, ostrej igły do zszywania ran, pani Plinge — oświadczyła. — Nie możemy pozwolić, żeby ci nieszczęśnicy wykrwawili się na śmierć, prawda? Nawet jeśli rabują bezbronne staruszki…
Pani Plinge wydawała się zbyt przerażona.
— Musimy być miłosierne, pani Plinge — nalegała babcia.
— Dołożę do ognia i podrę prześcieradło — zgodziła się wreszcie pani Plinge. — Nie wiem, czy znajdę igłę.
— Och, ja chyba mam jakąś — uspokoiła ją babcia i wyjęła jedną, wbitą w rondo kapelusza. Przyklęknęła obok leżącego rabusia. — Jest trochę zardzewiała i tępa — dodała — ale zrobimy, co tylko można.
Igła błysnęła w świetle księżyca. Okrągłe, przerażone oczy złodzieja skupiły na niej wzrok, potem przesunęły się ku twarzy babci. Zaskomlał. Usiłował łopatkami zakopać się w bruku.
Może to dobrze, że nikt inny nie widział w mroku babcinej miny.
— Pora na dobry uczynek — powiedziała.
Salzella dramatycznie wzniósł ręce.
— Przypuśćmy, że spadłby na dół w połowie aktu?
— No dobrze, dobrze — ustąpił Kubeł, który siedział za biurkiem tak, jak człowiek mógłby się ukrywać w bunkrze. — Zgadzam się. Po spektaklu wezwiemy Straż Miejską. Nie ma innego wyjścia. Poprosimy ich tylko, żeby byli dyskretni.
— Dyskretni? Widział pan kiedy strażnika?
— Zresztą i tak niczego nie znajdą. Przedostał się na dach i uciekł, mogę się założyć. Kimkolwiek jest. Biedny doktor Undershaft. Nigdy nie miał nerwów jak postronki…
— A dziś ma postronki zamiast nerwów — zauważył Salzella.
— To było nieładne!
Salzella pochylił się nad biurkiem.
— Ładne czy nie, zespół składa się z ludzi teatru. Przesądnych. Wystarczy drobiazg, jak choćby zamordowanie kogoś na scenie, a całkiem się rozsypują.
— Nie był zamordowany na scenie. Został zabity poza sceną. Poza tym nie ma pewności, czy to rzeczywiście morderstwo. Był ostatnio bardzo… przygnębiony.
Agnes przeżyła szok, ale nie szok z powodu śmierci doktora Undershafta. Zdumiała ją raczej własna reakcja. Nieprzyjemne i przerażające było oglądanie martwego człowieka, ale jeszcze bardziej zobaczenie siebie istotnie zaciekawionej tym, co się dzieje — tym, jak ludzie się zachowują, jak się poruszają, co mówią. Całkiem jakby wyszła z siebie, stanęła z boku i obserwowała wszystko.
Christine za to zwyczajnie zemdlała. Podobnie jak donna Timpani. Więcej osób ratowało Christine niż primadonnę, mimo że Timpani ocknęła się i zemdlała znacząco jeszcze kilka razy. W końcu musiała dostać histerii. Nikt ani przez moment nie pomyślał, że trzeba pomagać Agnes.
Przeniesiono Christine do gabinetu Salzelli za sceną i ułożono na sofie. Agnes przyniosła miskę z wodą i ręcznik, a teraz ocierała jej czoło. Są bowiem ludzie, których przeznaczeniem jest być układanym na wygodnych sofach, a są tacy, którym los przeznaczył tylko noszenie misek z zimną wodą.
— Kurtyna idzie w górę za dwie minuty — przypomniał Salzella. — Pójdę zebrać orkiestrę. Pewnie siedzą pod Ciosem w Plecy, po drugiej stronie ulicy. Dranie, zdążą wypić po pół kufla, zanim jeszcze ucichną oklaski.
— I nadal potrafią grać?
— Nigdy nie potrafili, więc nie rozumiem, czemu teraz mieliby zacząć. To przecież muzycy, panie Kubeł. Zwłoki mogłyby ich zdenerwować, jedynie wpadając im do piwa. A nawet wtedy by grali, jeśli dostaliby premię za zwłokę.
Kubeł podszedł do leżącej Christine.
— Jak ona się czuje?
— Coś bełkocze… — zaczęła Agnes.
— Komuś herbaty? — rozległo się pytanie. — Nie ma nic lepszego od filiżanki herbaty. Nie, skłamałam… Ale widzę, że sofa i tak jest zajęta, to taki mój żart, bez urazy. Ktoś ma ochotę na filiżankę mocnej herbaty?
Agnes obejrzała się ze zgrozą.
— No, ja na przykład napiłbym się z rozkoszą — rzekł Kubeł fałszywie jowialnym tonem.
— A ty, panienko? — Niania mrugnęła do Agnes.
— Eee… nie, dziękuję. Pracuje pani tutaj?
— Zastępuję panią Plinge, która źle się poczuła. — Niania mrugnęła po raz drugi. — Nazywam się Ogg. Nie zwracajcie na mnie uwagi.
To wyraźnie uspokoiło Kubła. Choćby dlatego, że przypadkowe roznosicielki herbaty prezentowały najmniejsze z możliwych w tej chwili zagrożeń.
— To dzisiejsze przedstawienie bardziej przypomina Grand Guignol niż operę — stwierdziła niania. Szturchnęła Kubła. — To po zagranicznemu „cała scena we krwi” — dodała jeszcze.