— Doprawdy.
— Tak. To znaczy… Wielki Gignol.
W dali zagrała muzyka.
— Uwertura do aktu drugiego — stwierdził Kubeł. — Jeśli Christine wciąż jest za słaba, to…
Rzucił Agnes rozpaczliwe spojrzenie. Cóż, w takiej chwili ludzie chyba zrozumieją.
Pierś Agnes z dumą wypięła się jeszcze bardziej.
— Tak, panie Kubeł?
— Może znajdziemy ci coś białego…
Christine jęknęła, nie otwierając oczu. Uniosła rękę i dotknęła przegubem czoła.
— Ojej, co się stało?!
Kubeł przyklęknął obok niej.
— Dobrze się czujesz? Przeżyłaś szok! Myślisz, że możesz wyjść na scenę ze względu na dobro sztuki i żeby ludzie nie zażądali zwrotu pieniędzy?
Uśmiechnęła się mężnie. Niepotrzebnie mężnie, zdaniem Agnes.
— Nie mogę rozczarować drogiej publiczności!! — oświadczyła.
— Doskonale! — ucieszył się Kubeł. — W takim razie musisz się pospieszyć. Perdita ci pomoże… Prawda, Perdito?
— Tak. Oczywiście.
— I musisz stanąć w chórze do duetu — przypomniał Kubeł. — Gdzieś blisko w chórze.
Agnes westchnęła.
— Tak, wiem. Chodźmy, Christine.
— Kochana Perdita — szepnęła Christine.
Niania przyglądała się, jak wychodzą. Następnie powiedziała:
— Ja wypiję tę herbatę, jeśli pan już skończył.
— Co? A tak, tak, skończyłem — zgodził się Kubeł. — Bardzo dobra.
— Tego… Zdarzył się drobny wypadek przy lożach — poinformowała.
Kubeł chwycił się za serce.
— Ilu nie żyje?
— Ależ skąd, nikt nie zginął, nikt nie zginął. Trochę są przemoczeni, bo rozlał mi się szampan.
Kubeł odetchnął z ulgą.
— Tym bym się nie przejmował.
— Kiedy mówię, że się rozlał… to znaczy, że rozlewał się przez jakiś czas.
Machnął ręką.
— Dobrze się zmywa z dywanów.
— A plamy na suficie zostają?
— Pani…
— Ogg.
— Proszę nas zostawić.
Niania skinęła głową, pozbierała filiżanki i wyszła. Jeśli nikt nie zainteresował się starszą panią z herbatą, to nikt nie zwróci też uwagi na staruszkę za stosem prania. Pranie wszędzie stanowi przepustkę.
Jeśli chodziło o nianię Ogg, to jej zdaniem pranie było też czymś, co przytrafia się innym. Uznała jednak, że powinna przygotować się do roli. Znalazła wnękę z pompą i zlewem, podwinęła rękawy i wzięła się do pracy.
Ktoś stuknął ją w ramię.
— Nie powinna pani tego robić — powiedział. — To przynosi pecha.
Obejrzała się na maszynistę.
— Jak to? Pranie sprowadza siedem lat nieszczęścia?
— Gwizdała pani.
— Zawsze gwiżdżę, kiedy się zastanawiam.
— Chodzi mi o to, żeby nie gwizdała pani na scenie.
— To pechowe?
— Można tak powiedzieć. Wykorzystujemy kod gwizdów przy zmianach dekoracji. Kiedy worek piasku ląduje na człowieku, to jest rzeczywiście pech.
Niania uniosła wzrok. Maszynista popatrzył także. W tym miejscu sufit znajdował się o dwie stopy nad głową.
— Po prostu bezpieczniej jest nie gwizdać — wymamrotał.
— Zapamiętam — obiecała niania. — Żadnego gwizdania. Ciekawe. Człowiek się uczy przez całe życie…
Kurtyna uniosła się do drugiego aktu. Niania podglądała zza kulis.
Interesujące było, jak śpiewacy starają się stale trzymać jedną rękę powyżej szyi, dla ochrony przed… wypadkiem. Zdawało się, że wykonują o wiele więcej salutów, machnięć i dramatycznych gestów, niż wymagałaby tego sama opera.
Obejrzała duet Iodyny i Bufoli, być może pierwszy w historii, gdy para śpiewaków cały czas patrzyła w górę.
Niani podobała się także muzyka. Jeśli muzyka jest pokarmem miłości, to zawsze miała ochotę na sonatę z ziemniaczkami. Ale było jasne, że w spektaklu coś przestało iskrzyć.
Potrząsnęła głową.
Jakaś postać przesunęła się w mroku za jej plecami; wyciągnęła rękę. Niania odwróciła się i spojrzała w przerażające oblicze.
— Och, jesteś już, Esme. Jak się tu dostałaś?
— Wciąż masz nasze bilety, więc musiałam przekonać człowieka przy drzwiach. Ale dojdzie do siebie za minutę czy dwie. Co się działo?
— Książę odśpiewał długą pieśń o tym, że musi już iść, potem hrabia zaśpiewał, jak pięknie jest na wiosnę, a potem czyjeś zwłoki spadły z sufitu.
— Takie rzeczy często się dzieją w operach, prawda?
— Nie, raczej nie.
— Aha. W teatrze, jak zauważyłam, kiedy człowiek dostatecznie długo obserwuje martwe ciała, może zauważyć, jak się ruszają.
— Wątpię, czy to się poruszy. Uduszone. Ktoś morduje ludzi z opery. Pogadałam z dziewczętami z baletu.
— Doprawdy?
— To ten Upiór, o którym stale opowiadają.
— Hm… Nosi taki czarny operowy kostium i białą maskę?
— Skąd wiesz?
Babcia była wyraźnie zadowolona z siebie.
— Ale kto chciałby mordować ludzi z opery… — Niania przypomniała sobie wyraz twarzy donny Timpani. — No, może oprócz innych ludzi z opery. I jeszcze muzyków. I zapewne kilku widzów…
— Nie wierzę w upiory — oznajmiła stanowczo babcia.
— Daj spokój, Esme! Sama mam ich w domu co najmniej tuzin!
— Och, wierzę w duchy. Smutne istoty, które włóczą się po świecie i jęczą… Ale nie wierzę, że zabijają ludzi ani że używają mieczy. — Przespacerowała się tam i z powrotem. — A tutaj i tak jest za dużo upiorów.
Niania milczała. To najlepsze rozwiązanie, kiedy babcia słucha, nie korzystając z uszu.
— Gytho…
— Tak, Esme?
— Co oznacza „Bella Donna”?
— To taka fikuśna nazwa wilczej jagody, Esme.
— Tak myślałam. Ha! Co za bezczelność!
— Ale w operze oznacza Piękną Damę.
— Doprawdy? Och… — Babcia odruchowo przyklepała twardy jak skala kok. — Głupoty!
…poruszał się jak muzyka, jak ktoś tańczący do rytmu rozbrzmiewającego w myślach. A jego twarz, przez jedną chwilę w blasku księżyca, była jak czaszka anioła…
Duet po raz kolejny otrzymał oklaski na stojąco.
Agnes wmieszała się dyskretnie w szeregi chóru. Przez pozostałą część drugiego aktu nie miała wiele do roboty oprócz tańca — a przynajmniej poruszania się możliwie rytmicznie wraz z pozostałymi — podczas Cygańskiego Jarmarku i słuchania księcia, który śpiewał pieśń o tym, jak pięknie jest na wsi latem. Z ramieniem wyciągniętym dramatycznie nad głową.
Cały czas zerkała w stronę kulis.
Jeśli pojawiła się niania Ogg, to ta druga też musi tu gdzieś być. Agnes żałowała, że w ogóle pisała do domu te nieszczęsne listy. W każdym razie nie zaciągną jej z powrotem, choćby nie wiem jak się starały…
Do samego końca w operze nikt już nie zginał, z wyjątkiem tych, od których wymagało tego libretto. Ci konali długo. Nastąpiło drobne zamieszanie, kiedy komuś z chóru o mało nie rozbił głowy worek z piaskiem, strącony z pomostu przez któregoś z maszynistów, rozstawionych tam, by nie dopuszczać do wypadków.
Na końcu znowu zebrali oklaski. Większa ich część przypadła Christine.
Wreszcie kurtyna opadła.
A potem uniosła się i opadła jeszcze kilka razy, gdy Christine kłaniała się publiczności.