Agnes miała wrażenie, że chyba Christine wykonała o jeden ukłon więcej, niż usprawiedliwiała to burza braw. Perdita, obserwująca wszystko jej oczami, stwierdziła tylko: Oczywiście że tak.
Aż w końcu opuścili kurtynę po raz ostatni.
Publiczność rozeszła się do domów.
Od kulis i z góry, z komina scenicznego, zabrzmiały gwizdy maszynistów. Kolejne fragmenty operowego świata znikały w ciemności nad sceną. Ktoś przeszedł w poprzek i zgasił większość świateł. Wznosząc się jak ogromny tort urodzinowy, żyrandol został podciągnięty do swej wnęki, by można było pogasić świece. Potem zabrzmiały kroki ludzi schodzących z poddasza…
W ciągu dwudziestu minut od ostatniego klaśnięcia audytorium było już puste i ciemne — jeśli nie liczyć kilku płomyków świec.
Potem zabrzęczało wiadro.
Na scenę wkroczył Walter Plinge — jeśli można użyć tego słowa, by określić jego sposób poruszania. Przesuwał się jak marionetka na gumowych nitkach, co sprawiało wrażenie, że tylko przypadkiem dotyka stopami podłogi.
Bardzo powoli, bardzo starannie zaczął zmywać deski sceny.
Po kilku minutach plama cienia wysunęła się z mroku i zbliżyła do niego. Walter spojrzał w dół.
— Dobry wieczór, panie Kocie — powiedział.
Greebo otarł się o jego nogi. Koty wyczuwają ludzi dostatecznie nierozumnych, by dawali im jedzenie. Walter z pewnością świetnie się kwalifikował.
— Pójdę poszukać mleka. Dobrze, panie Kocie?
Greebo zamruczał jak burza z piorunami.
Swym dziwnym krokiem, posuwając się naprzód jedynie po uśrednieniu, Walter zniknął za kulisami.
Dwie niewyraźne postacie siedziały jeszcze na balkonie.
— Smutne — uznała niania.
— Ma dobrą pracę w ciepłym miejscu, a matka stale się nim opiekuje — odparła babcia. — Wielu radzi sobie gorzej.
— Ale jaka przyszłość go czeka? Jeśli się dobrze zastanowić…
— Na kolację mieli kilka zimnych ziemniaków i połówkę śledzia — powiedziała babcia. — Dom pusty, prawie żadnych mebli.
— Skandal.
— Chociaż nie należy zapominać, że jest teraz odrobinę bogatsza — zauważyła babcia. — Zwłaszcza jeśli sprzeda wszystkie te noże i buty — dodała, bardziej do siebie.
— Świat jest okrutny dla starszych dam — uznała niania, matrona i władczyni licznego klanu, bezdyskusyjny tyran połowy Ramtopów.
— Zwłaszcza tak wystraszonych jak pani Plinge.
— Też bym była wystraszona, gdybym była już stara i musiała pamiętać o Walterze.
— Nie o tym mówię, Gytho. Znam się na strachu.
— To prawda — przyznała niania. — Większość osób, które spotykasz, jest przerażona.
— Pani Plinge żyje w lęku — rzekła babcia, jakby nie słyszała przyjaciółki. — Nie potrafi normalnie myśleć ze zgrozy. Strach opętał jej umysł. Czułam, że przerażenie unosi się wokół niej niczym mgła.
— Czemu? Z powodu Upiora?
— Jeszcze nie wiem. W każdym razie jeszcze nie wszystko. Ale odkryję to.
Niania sięgnęła w zakamarki swej sukni.
— Napijesz się czegoś? — Wśród halek zabrzmiało stłumione brzęknięcie. — Mam szampana, brandy i porto. I jakieś przekąski, i herbatniki.
— Gytho Ogg, uważam, że jesteś złodziejką — oznajmiła babcia.
— Wcale nie! — oburzyła się niania. I dodała z poczuciem owej moralności wyższego rzędu, tak charakterystycznej dla czarownic: — To, że od czasu do czasu coś, formalnie rzecz biorąc, ukradnę, nie czyni mnie jeszcze złodziejką. Nie myślę po złodziejsku.
— Wracajmy do pani Palm.
— Dobrze. Tylko czy najpierw mogłybyśmy coś zjeść? Nie narzekam na kuchnię, ale to, co tam podają… to trochę jak całodzienne śniadanie, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi…
Jakiś szelest dobiegł je ze sceny. Powrócił Walter i odrobinę tłuściejszy Greebo. Chłopak znów zaczął szorować scenę.
— Jutro z samego rana — rzekła babcia — pójdziemy odwiedzić pana Kozabergera od Almanachu. Zdążyłam się zastanowić, co dalej. A potem rozwiążemy sprawy tutaj.
Zerknęła na nieświadomą niczego postać na scenie.
— Co takiego wiesz, Walterze Plinge? — mruknęła pod nosem. — Co takiego widziałeś?
— Czy to nie wspaniałe?! — westchnęła Christine, siadając na łóżku.
Jej nocna koszula, jak zauważyła Agnes, była biała i niezwykle wręcz koronkowa.
— Tak, rzeczywiście.
— Pięć razy podnosili kurtynę!! Pan Kubeł mówi, że to więcej niż dla kogokolwiek od czasów donny Gigli!! Jestem pewna, że nie zdołam zasnąć z podniecenia!!
— Więc napij się pysznego ciepłego mleka, które dla nas przygotowałam — zaproponowała Agnes. — Wieki trwało, zanim wniosłam rondel po tych schodach.
— I kwiaty!! — wykrzyknęła Christine, nie zwracając uwagi na stojący obok łóżka kubek. — Pan Kubeł mówi, że zaczęli je znosić zaraz po przedstawieniu!! Powiedział…
Ktoś cicho zapukał do drzwi.
— Wejść!!
Drzwi otworzyły się i wszedł Walter Plinge, niewidoczny spoza bukietów. Po kilku krokach potknął się, zachwiał i upuścił je. W niemym zakłopotaniu popatrzył na dziewczęta, odwrócił się nagle i ruszył do drzwi.
Christine zachichotała.
— Przepraszam, ma… panienko.
— Dziękuję, Walterze — powiedziała Agnes.
Drzwi zamknęły się.
— Czy to nie dziwne?! Zauważyłaś, jak na mnie patrzył?! Czy mogłabyś, Perdito, przynieść wodę do kwiatów?!
— Oczywiście, Christine. To w końcu tylko siedem kondygnacji.
— A w nagrodę wypiję to pyszne mleko, które dla mnie przygotowałaś!! Dodałaś korzeni?!
— O tak. Korzeni też.
— To nie taki napój, jaki warzą te twoje czarownice, prawda?!
— No… nie — zapewniła Agnes. W końcu w Lancre wszyscy używali świeżych ziół. — Nie wystarczy wazonów na te kwiaty, nawet jeśli użyję nocnika.
— Czego?!
— No wiesz… naczynia do używania nocą. Nocnika.
— Jesteś taka zabawna!!
— W każdym razie zabraknie — powtórzyła Agnes, czerwieniąc się ze wstydu. Za jej oczami Perdita dokonała mordu.
— W takim razie wstaw do wody te od hrabiów i arystokratów, a resztą zajmę się jutro!! — zdecydowała Christine i sięgnęła po kubek.
Agnes wzięła kociołek i skierowała się do drzwi.
— Perdito, skarbie!! — zawołała jeszcze Christine, z kubkiem w połowie drogi do ust.
Agnes obejrzała się.
— Wydawało mi się, kochana, że śpiewałaś ociupinkę za głośno!! Pewnie widzom trudno było mnie słuchać!!
— Przepraszam, Christine.
Schodziła w mroku. Dziś w nocy na każdej kondygnacji płonęła świeca. Bez nich schody byłyby zwyczajnie ciemne — z nimi cienie skradały się i wyskakiwały na każdym rogu.
Dotarła do pompy w niewielkiej wnęce przy pokoju inspicjenta. Napełniła kociołek.
Na scenie ktoś zaczął śpiewać.
Była to aria Peccadilla z duetu sprzed trzech godzin, ale wykonywana bez muzyki, tenorem takiej barwy i czystości, że Agnes upuściła naczynie, ochlapując sobie nogi zimną wodą.
Nasłuchiwała przez chwilę, aż uświadomiła sobie, że sama śpiewa pod nosem partię sopranu.
Pieśń dobiegła końca. Usłyszała głuchy stuk oddalających się kroków.
Podeszła do drzwi na scenę, zawahała się, po czym otworzyła je i wybiegła w rozległą, ciemną pustkę. Pozostałe jeszcze płonące świece dawały tyle światła, ile gwiazdy w pogodną noc.
Nie było nikogo.
Przeszła na środek sceny, przystanęła i aż wstrzymała oddech ze zdumienia — czuła przed sobą widownię, tę potężną pustą przestrzeń wydającą taki dźwięk, jaki wydawałby aksamit — gdyby chrapał.