— Dlatego nie wątpię, że jakaś myśl krąży ci już po głowie w kwestii tego Upiora…
— No… tak jakby myśl, rzeczywiście…
— Może jakieś imię?
Niania poprawiła się niezręcznie na siedzeniu, nie tylko z powodu worka pieniędzy pod spódnicą.
— Muszę przyznać, że coś wpadło mi do głowy. Tak jakby… przeczucie. Znaczy, przecież nigdy nie wiadomo…
Babcia pokiwała głową.
— Tak. Ładnie się wszystko układa, prawda? To kłamstwo.
— Wczoraj w nocy sama mówiłaś, że przejrzałaś wszystko.
— A jednak to kłamstwo. Tak jak to, co ludzie myślą o maskach.
— A jakie jest kłamstwo o maskach?
— Ludzie wierzą, że ukrywają twarze.
— Przecież ukrywają twarze — zauważyła niania.
— Tylko tę, która jest na wierzchu.
Nikt nie zwracał na Agnes uwagi. Na scenie ustawiano dekoracje do wieczornego spektaklu. Orkiestra urządziła próbę, tancerki zagoniono do sali ćwiczeń. W innych pomieszczeniach ludzie śpiewali równocześnie. Ale od niej nikt chyba niczego nie chciał.
Jestem tylko chodzącym głosem, pomyślała.
Wspięła się po schodach do swojego pokoju i usiadła na łóżku. Zasłony były wciąż zaciągnięte, a w półmroku jarzyły się niezwykłe róże. Uratowała je od śmietnika, gdyż były piękne, ale w pewien sposób czułaby się lepiej, gdyby zniknęły. Wtedy mogłaby uwierzyć, że wszystko to sobie wyobraziła.
Z pokoju Christine nie dochodził żaden dźwięk. Tłumacząc sobie, że tak właściwie to jej pokój i tylko pozwoliła Christine z niego korzystać, Agnes zajrzała tam.
Panował straszliwy bałagan. Christine wstała, ubrała się — albo jakiś nadgorliwy włamywacz przeszukał wszystkie szuflady i zakamarki — i wyszła. Bukiety, które Agnes wkładała we wszystkie naczynia, jakie znalazła wczoraj w nocy, były tam, gdzie je zostawiła. Pozostałe też były tam, gdzie je zostawiła, i już więdły.
Przyłapała się na myśli, czy nie poszukać dla nich wazonów i dzbanków… i znienawidziła się za to. To tak fatalne, jak przeklinanie „choroba”. Równie dobrze mogłaby wymalować na sobie WITAJ W TYCH PROGACH i ułożyć się przed drzwiami wszechświata. Posiadanie cudownego charakteru wcale nie było zabawne. Aha — i niezłych włosów.
A potem wyszła i mimo wszystko poszukała dzbanków.
Lustro było dominującym elementem pokoju. Za każdym razem, kiedy na nie patrzyła, wydawało się większe.
No dobrze. Musi to przecież zbadać, prawda?
Z bijącym sercem przesunęła palce wzdłuż brzegów. Znalazła niewielki, wystający fragment, który mógłby być elementem ramy, ale kiedy go nacisnęła, coś kliknęło i lustro odchyliło się trochę do wnętrza. Pchnęła je, a ono ustąpiło.
Odetchnęła głęboko. I przekroczyła próg.
— To obrzydliwe! — oświadczył Salzella. — To odwoływanie się do najniższych emocji!
Kubeł wzruszył ramionami.
— Przecież nie wypisujemy na afiszach „Duża szansa zobaczenia, jak ktoś zostaje uduszony na scenie” — bronił się. — Ale plotki szybko się rozchodzą. A ludzie lubią… dramat.
— To znaczy, że straż nie żądała zamknięcia Opery?
— Nie. Powiedzieli tylko, że powinniśmy rozstawić warty, tak jak ostatnim razem, a oni… podejmą kroki.
— Kroki do najbliższego bezpiecznego miejsca, jak podejrzewam.
— Nie podoba mi się to ani trochę bardziej niż panu, ale sprawy posunęły się za daleko. Straż jest teraz niezbędna. Poza tym wybuchłyby zamieszki, gdybyśmy odwołali spektakl. Ankh-Morpork zawsze kochało… emocje. Wszystkie bilety wyprzedane. Przedstawienie musi trwać.
— No tak — mruknął złośliwie Salzella. — Czy życzy pan sobie, bym poderżnął kilka gardeł w drugim akcie? Żeby nikt nie poczuł się rozczarowany.
— Oczywiście że nie — zapewnił Kubeł. — Nie chcielibyśmy następnych zgonów. Ale…
To „ale” zawisło w powietrzu niczym martwy doktor Undershaft.
Salzella uniósł ręce.
— Poza tym uważam, że najgorsze już za nami — dodał Kubeł.
— Mam nadzieję.
— Gdzie jest senor Basilica?
— Pani Plinge odprowadziła go do garderoby.
— Pani Plinge nie została zamordowana?
— Nie, dzisiaj nie znaleźliśmy jeszcze żadnych zwłok. Jak dotąd.
— To dobra wiadomość.
— Tak. A przecież mamy już, którą to, dziesięć po dwunastej — stwierdził Salzella z ironią, której Kubeł całkiem nie dostrzegł. — Pójdę i sprowadzę go, to zjemy razem obiad. Minęło już chyba z pół godziny od jego ostatniej przekąski.
Kubeł skinął głową. Kiedy dyrektor muzyczny wyszedł, raz jeszcze ukradkiem sprawdził szuflady biurka.
Listu nie było. Może już po wszystkim? Może to prawda, co mówią o zmarłym doktorze?
Ktoś zastukał do drzwi, czterokrotnie. Tylko jedna osoba potrafiła uzyskać cztery stuknięcia bez absolutnie żadnego rytmu.
— Wejdź, Walterze!
Walter Plinge wkroczył chwiejnie.
— Jest jedna dama — oznajmił. — Chce z panem rozmawiać.
Niania Ogg wsunęła głowę zza drzwi.
— Hej! — zawołała. — To tylko ja!
— To… pani Ogg, prawda? — upewnił się Kubeł.
Było w tej kobiecie coś niepokojącego. Nie przypominał sobie jej nazwiska na liście zatrudnionych… Z drugiej strony wyraźnie orientowała się w budynku, nie była zabita i parzyła przyzwoitą herbatę. Czy zatem powinien się martwić tym, że jej nie płaci?
— Na litość bogów, nie jestem tą damą — oznajmiła niania. — Jestem pospolita jak błoto, wiem od najlepszego eksperta. Nie; ona czeka w foyer. Pomyślałam, że zajrzę tu, żeby pana ostrzec.
— Ostrzec? Przed czym mnie ostrzec? Na dziś rano nie planowałem właściwie żadnych spotkań. Kim jest ta dama?
— Słyszał pan kiedyś o lady Esmeraldzie Weatherwax?
— Nie. A powinienem?
— Sławna patronka opery. Konserwatoria w każdym miejscu — wyjaśniła niania. — I całe worki pieniędzy.
— Doprawdy? Ale miałem…
Kubeł wyjrzał przez okno. Przed budynkiem czekała kareta zaprzężona w cztery konie. Miała tak wiele rokokowych ozdób, że aż dziw, jak w ogóle zdołała ruszyć z miejsca.
— Ale ja… — zaczął od początku. — To naprawdę bardzo nie…
— Nie jest osobą, która lubi czekać — stwierdziła niania absolutnie szczerze. A ponieważ babcia przez całe rano działała jej na nerwy, ponieważ nie zapomniała jeszcze początkowego zakłopotania u pani Palm, a w dodatku strumyk złośliwości w jej charakterze był na milę szeroki, dodała: — Mówią, że w latach młodości była słynną kurtyzaną. Mówią, że już wtedy nie lubiła czekać. Teraz przeszła w stan spoczynku, naturalnie. Tak mówią.
— A wie pani, bywałem w większości teatrów operowych i nigdy nie spotkałem się z tym nazwiskiem — mruczał w zadumie Kubeł.
— Słyszałam, że swoje dotacje woli utrzymywać w tajemnicy.
Igła umysłowego kompasu Kubła zawirowała, by wreszcie wskazać kierunek: Pieniądze.
— Może ją pani wprowadzić — rzekł. — Zdołam chyba poświęcić jej kilka minut…
— Nikt nie poświęca lady Esmeraldzie mniej niż pół godziny — uprzedziła niania i mrugnęła do Kubła porozumiewawczo. — Pójdę po nią, co?
Odeszła, ciągnąc za sobą Waltera.
Pan Kubeł, tknięty nagłą myślą, sprawdził w lustrze nad kominkiem ułożenie wąsa.