Выбрать главу

Pośliniła palec i otworzyła książkę na stronie pięćdziesiątej trzeciej. Czekoladowa Rozkosz ze Specjalnym Sekretnym Sosem.

Tak, pomyślała. Będzie zabawnie.

Jeśli ludzie koniecznie chcą pouczać innych ludzi, to powinni pamiętać, że inni ludzie też wiedzą to i owo o ludziach.

Urywki rozmów dobiegały zza ścian, gdy Agnes schodziła wciąż niżej po zapomnianych schodach.

To było… podniecające.

Nikt nie mówił niczego ważnego. Nie odkryła żadnych przydatnych ani groźnych tajemnic. Słyszała tylko ludzi, którzy normalnie przeżywali kolejny dzień. Ale słuchała ich potajemnie.

Takie podsłuchiwanie było złe, naturalnie.

Agnes wychowywała się ze świadomością, że jest wiele rzeczy, których robić nie powinna. Złe było podsłuchiwanie pod drzwiami, patrzenie ludziom prosto w oczy, mówienie poza kolejnością, bezczelne odszczekiwanie, pchanie się naprzód…

Ale tu, za ścianą, mogła być tą Perditą, jaką zawsze chciała się stać. Perdita nie przejmowała się niczym. Perdita robiła to, co chciała. Perdita mogła nosić wszystko, na co przyszła jej ochota. Perdita X. Nitt, pani ciemności, mistrzyni swobody, mogła nasłuchiwać odgłosów życia innych. I nigdy, ale to nigdy nie przejawiać wspaniałego charakteru.

Agnes wiedziała, że powinna wrócić do pokoju. Cokolwiek znajdowało się w coraz bardziej mrocznych głębinach, prawdopodobnie nie było dla niej przeznaczone.

Perdita schodziła coraz niżej. Agnes zabrała się z nią dla towarzystwa.

Przedobiednie drinki udały się całkiem dobrze, uznał Kubeł. Wszyscy rzucali uprzejme uwagi i absolutnie nikt nie zginął.

Z satysfakcją spostrzegł łzy wdzięczności w oczach senora Basiliki, gdy mu powiedział, że kucharka specjalnie dla niego przygotowuje specjalne brindizyjskie dania. Był wyraźnie przytłoczony wdzięcznością.

Fakt, że znał lady Esmeraldę, także Kubła uspokajał. Było w tej kobiecie coś, co wzbudzało niepokój. Zauważył, że trochę ciężko mu się z nią rozmawia. A konwersacyjnemu gambitowi „Hej, jak słyszałem, ma pani mnóstwo pieniędzy, mógłbym trochę dostać?” brakowało, zdaniem Kubła, niezbędnej subtelności.

— A więc, droga pani… — zaczął niepewnie — co… hm, sprowadza panią do naszego miasta?

— Pomyślałam, że przyjadę tutaj i wydam może trochę pieniędzy — odparła babcia. — Mam ich całkiem sporo, wie pan. Ciągle muszę zmieniać banki, bo się przesypują.

Gdzieś w udręczonym mózgu właściciela Opery jakaś część umysłu wrzasnęła „Hurra!” i strzeliła obcasami.

— Jeśli tylko mógłbym w czymś pomóc… — wymamrotał.

— Istotnie, mógłby pan. Myślałam o…

Odezwał się gong.

— Aha, nakryto do stołu — stwierdził Kubeł i podał babci ramię. Spojrzała na niego zdziwiona, ale zaraz przypomniała sobie, kim jest, i przyjęła je z gracją.

Przy gabinecie znajdowała się niewielka, ale bardzo wytworna jadalnia. Czekał tam już stół z pięcioma nakryciami i niania Ogg, dość ponętna w koronkowym czepeczku.

Dygnęła uprzejmie.

Enrico Basilica wydał z gardła cichutki jęk, jakby zaczął się dusić.

— Najmocniej przepraszam, ale nastąpił pewien kłopot — powiedziała niania.

— Kto nie żyje? — spytał szybko Kubeł.

— Ależ wszyscy żyją — uspokoiła go niania. — W tym obiad: żyje i trzyma się sufitu. A makaron całkiem sczerniał. Powiedziałam pani Clamp: rozumiem, że to zagraniczne, ale chyba nie powinien być aż taki chrupiący…

— To potworne! Nie możemy przecież tak traktować naszego gościa! — Kubeł zwrócił się do tłumacza. — Niech pan zapewni senora Basilicę, że natychmiast poślemy po świeży makaron. A co my mieliśmy dostać, pani Ogg?

— Pieczeń baranią z kopytkami.

Skryta za twarzą Enrica Basiliki krtań Henry’ego Slugga wydała z siebie cichy bulgot.

— Do tego porządny gęsty sos — mówiła dalej niania.

Kubeł rozejrzał się zdziwiony.

— Czy gdzieś tu dostał się jakiś pies? — zapytał.

— Wiecie, ja na przykład nie uznaję takiego rozpieszczania cudzoziemców — oświadczyła babcia Weatherwax. — Dziwaczne dania, też mi coś! Pierwszy raz w życiu słyszę. Czemu nie dać mu pieczeni, tak jak wszystkim?

— Ależ lady Esmeraldo, w taki sposób nie można…

Enrico szturchnął tłumacza łokciem — owym specjalnym gestem człowieka, który widzi, że jeśli nie zachowa czujności, kopytka znikną w oddali. Gromko wyrzucił z siebie kilka słów.

— Senor Basilica twierdzi, że z wielką radością skosztuje rdzennie ankhmorporskich potraw — oznajmił tłumacz.

— Nie, doprawdy nie możemy… — spróbował jeszcze raz Kubeł.

— Co więcej, senor Basilica nalega, by skosztować rdzennie ankhmorporskich potraw.

— Zgadza się. Si — zapewnił Basilica.

— Świetnie — ucieszyła się babcia. — A przy okazji, dajcie mu trochę piwa. — Żartobliwie dźgnęła tenora w brzuch, zagłębiając palec aż do drugiego stawu. — Myślę, że za dzień czy dwa zmienilibyśmy pana w kogoś miejscowego.

Drewniane schody ustąpiły miejsca kamiennym.

Perdita mówiła: Na pewno ma taką ogromną grotę gdzieś pod gmachem Opery. Będą tam setki świec rzucających ekscytujący, a przy tym romantyczny blask na… tak, na jeziorko; będzie stół zastawiony kryształami i srebrem, i oczywiście będzie miał też organ…

Agnes zaczerwieniła się w ciemności.

…y, wielkie organy, na których będzie wirtuozersko grał wiele klasycznych utworów operowych.

Agnes powiedziała: Będzie wilgotno. Będą szczury.

— Jeszcze kopytko, senor? — zaproponowała niania Ogg.

— Mmfmmfmmf!

— Może niech pan od razu weźmie dwa.

Proces jedzenia w wykonaniu Enrica Basiliki był wielce pouczający. Nie chodzi o to, że pochłaniał swoją porcję, ale jadł bez przerwy, w sposób ciągły, jakby zamierzał robić to przez cały dzień, niczym przy taśmie produkcyjnej, z serwetką wetkniętą elegancko pod kołnierzyk. Ładował widelec w chwili, kiedy poprzednia dostawa była jeszcze dokładnie przeżuwana, więc czas pomiędzy kolejnymi dawkami został skrócony do minimum. Robiło to wrażenie — nawet na niani, której nieobcy był metabolizm działający na dopalaczach. Enrico Basilica jadł jak człowiek nareszcie uwolniony od tyranii pomidorów do wszystkiego.

— Zamówię jeszcze dzban sosu, dobrze? — powiedziała.

Pan Kubeł zwrócił się do babci Weatherwax.

— Wspomniała pani, że zechce może zostać patronką naszej Opery — wymamrotał.

— O tak — zapewniła go babcia. — Czy senor Basilica będzie dzisiaj śpiewał?

— Mmfmmf.

— Mam nadzieję — mruknął Salzella. — Chyba że eksploduje.

— W takim razie stanowczo chcę być obecna. Jeszcze kawałek pieczeni, moja dobra kobieto.

— Tak, szanowna pani — odpowiedziała niania, wykrzywiając się za plecami babci.

— Eee… miejsca na dzisiaj są niestety… — zaczął Kubeł.

— Wystarczy mi loża — stwierdziła babcia. — Nie jestem wybredna.

— Niestety, nawet loże są…

— A co z lożą ósmą? Słyszałam, że zawsze stoi pusta.

Nóż Kubła brzęknął o talerz.

— Eee… loża ósma, loża ósma… Widzi pani, my nie…

— Myślałam o pewnej darowiźnie…

— Ale ósma loża, choć formalnie nie jest sprzedana…

— Chodziło mi o kwotę rzędu dwóch tysięcy dolarów — wyjaśniła babcia. — Och, wasza służąca rozsypała kopytka po całym stole. Trudno jest ostatnio znaleźć sprawną i… i grzeczną służbę, nieprawdaż?